poniedziałek, 27 czerwca 2016

Od Dune do Ktośka

Pustynia. Wszędzie pustynia.
Wędrowałam przez nią już od dobrych paru tygodni. Myślałam że znajdę granicę tej ogromnej piaskownicy, ale jak widać rezultatów jak na razie nie ma. Na zachód piasek, na wschód piasek, na południe piasek, a na północ - piasek. Może jeszcze od czasu do czasu jakaś laguna z dwiema czy trzema palmami daktylowymi, ale nic poza tym. Miałam tej pustyni już serdecznie dosyć.
Mozolnie stawiałam łapę za łapą, które po kostki zapadały się w gorącym piasku. Żar lał się z nieba bez przeszkód, ponieważ na niebie nie było nawet jednej chmurki. Ani jednej.
Za to stada sępów nieźle uzupełniały tą pustą przestrzeń.
Latały nade mną, zataczając okręgi, skrzecząc i nawołując kolejne do przyszłej uczty. Gdyby tylko leżało tu coś więcej prócz piasku...ale ja dawno nie grałam w rzucanie do celu. Niestety był tu tylko piasek. W końcu to pustynia idiotko...
Podniosłam wzrok znad wydm, szacując ile jeszcze mam do przejścia. W każdym innym przypadku wynik mojej analizy brzmiał ,,dużo' jednak teraz zobaczyłam coś więcej. Za wydmą rosła polara. Piękna, zielona i pachnąca kwiatami. Czyli jednak istnieje koniec tej pustyni?! Cóż...chociaż nie umrę!
Rzuciłam się biegiem w dół ogromnej wydmy wyjąc, wrzeszcząc i robiąc wszystko to, co da upust mojemu szczęściu. W końcu odnalazłam cywilizację, racja? A to było różnoznaczne z ,,BĘDĘ ŻYĆ!"
Lewa łapa zatonęła w piasku, tylne wypruły na przód i resztę drogi przeszłam turlając się po wydmie. Nagle poczułam glebę pod opuszkami, zero piasku. W końcu mogłam rozprostować zmęczone kości.
Wyskoczyłam naprzód najszybciej jak potrafię, ciesząc się normalnym twardym gruntem, gdzie nie zapadasz się podczas lekkiego truchtu (czego nie można było powiedzieć o pustyni) . W końcu mogłam bez przeszkód pobiegać...
Po chwili trawa była już taka wysoka, że łaskotała mnie w kark. Pojedyncze kłosy poprzyczepiały się do mojego futra, a dmuchawce rozrzucały nasiona gdy tylko w nie uderzałam. Za kilkadziesiąt metrów wbiegnę w linię drzew. Las. Oto pierwszy las jaki kiedykolwiek zobaczę na oczy.
Jednak nagle coś przysłoniło mi widok zielonych koron drzew. Coś, a bardziej ktoś wyskoczył z wysokich traw i stanął naprzeciwko. Wilk stał ode mnie jakieś 10 metrów , jednak to wystarczyło by w moim mózgu włączył się naturalny alarm przeciw-kontuzyjny. W jednej sekundzie spięłam mięśnie i zaryłam łapami o ziemię. Odchyliłam się na tyle w tył, że runęłam płasko na grzbiet. Mój bieg się skończył, ale przynajmniej nie wpadłam na nieznajomego.
(Ktosiu?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT