Pustynia. Wszędzie pustynia.
Wędrowałam przez nią już od dobrych paru tygodni. Myślałam że znajdę
granicę tej ogromnej piaskownicy, ale jak widać rezultatów jak na razie
nie ma. Na zachód piasek, na wschód piasek, na południe piasek, a na
północ - piasek. Może jeszcze od czasu do czasu jakaś laguna z dwiema
czy trzema palmami daktylowymi, ale nic poza tym. Miałam tej pustyni już
serdecznie dosyć.
Mozolnie stawiałam łapę za łapą, które po kostki zapadały się w gorącym
piasku. Żar lał się z nieba bez przeszkód, ponieważ na niebie nie było
nawet jednej chmurki. Ani jednej.
Za to stada sępów nieźle uzupełniały tą pustą przestrzeń.
Latały nade mną, zataczając okręgi, skrzecząc i nawołując kolejne do
przyszłej uczty. Gdyby tylko leżało tu coś więcej prócz piasku...ale ja
dawno nie grałam w rzucanie do celu. Niestety był tu tylko piasek. W
końcu to pustynia idiotko...
Podniosłam wzrok znad wydm, szacując ile jeszcze mam do przejścia. W
każdym innym przypadku wynik mojej analizy brzmiał ,,dużo' jednak teraz
zobaczyłam coś więcej. Za wydmą rosła polara. Piękna, zielona i pachnąca
kwiatami. Czyli jednak istnieje koniec tej pustyni?! Cóż...chociaż nie
umrę!
Rzuciłam się biegiem w dół ogromnej wydmy wyjąc, wrzeszcząc i robiąc
wszystko to, co da upust mojemu szczęściu. W końcu odnalazłam
cywilizację, racja? A to było różnoznaczne z ,,BĘDĘ ŻYĆ!"
Lewa łapa zatonęła w piasku, tylne wypruły na przód i resztę drogi
przeszłam turlając się po wydmie. Nagle poczułam glebę pod opuszkami,
zero piasku. W końcu mogłam rozprostować zmęczone kości.
Wyskoczyłam naprzód najszybciej jak potrafię, ciesząc się normalnym
twardym gruntem, gdzie nie zapadasz się podczas lekkiego truchtu (czego
nie można było powiedzieć o pustyni) . W końcu mogłam bez przeszkód
pobiegać...
Po chwili trawa była już taka wysoka, że łaskotała mnie w kark.
Pojedyncze kłosy poprzyczepiały się do mojego futra, a dmuchawce
rozrzucały nasiona gdy tylko w nie uderzałam. Za kilkadziesiąt metrów
wbiegnę w linię drzew. Las. Oto pierwszy las jaki kiedykolwiek zobaczę
na oczy.
Jednak nagle coś przysłoniło mi widok zielonych koron drzew. Coś, a
bardziej ktoś wyskoczył z wysokich traw i stanął naprzeciwko. Wilk stał
ode mnie jakieś 10 metrów , jednak to wystarczyło by w moim mózgu
włączył się naturalny alarm przeciw-kontuzyjny. W jednej sekundzie
spięłam mięśnie i zaryłam łapami o ziemię. Odchyliłam się na tyle w tył,
że runęłam płasko na grzbiet. Mój bieg się skończył, ale przynajmniej
nie wpadłam na nieznajomego.
(Ktosiu?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz