Kiedy Rivai mnie przytulił, poczułam jego ból związany z tym, co
opowiedział mu Pier. Pomimo tego, że basior starał się powstrzymać łzy,
ja zobaczyłam jak kilka tych słonych kropel spływa po szarym futrze
samca. Był widocznie bardzo zżyty z bratem. Przycisnęłam pyszczek do
jego szyi. Chciałam mu pokazać, że cokolwiek by się działo, zawszę będę
przy nim. Żeby wiedział, że każdy ból czy strach zniesiemy razem. Może
sama nie doświadczyłam śmierci rodziny, ale wiem, że takiego bólu nie da
się opisać.
- Wybacz – powiedział Rivaille ze skruchą.
- Pier zaprowadzisz mnie do watahy – rzekł stanowczo basior po czym dodał – A ty Riki, wróć do watahy.
Samiec wtulił się w moje futro, jakby chciał się pożegnać na dłuży czas,
co prawdopodobnie mogło być prawdą. Nie podobała mi się ta wizja.
- Ale… - zaczęłam, lecz nie dane mi było dokończyć. Rivai odsuną się ode
mnie powoli i spojrzał mi prosto w oczy surowym wzrokiem. Od razy
zamilkłam.
- Nie chce słyszeć żadnych „ale” – odrzekł stanowczo wilk.
Chciałam naleźć odpowiednie słowa, bym poszła razem z nim. Niestety
pustkę miałam w głowię. Położyłam uszy i podkuliłam ogon, uginając się
lekko na łapach. Spuściłam wzrok i wpatrywałam się w kamienną drogę.
Bałam się. Bałam się o Rivaille’go. Zawsze się boję wilki, które kocham.
A Rivai jest takim wilkiem. Choć serce krzyczało jak oszalałe by iść
wraz z basiorem do jego dawnej watahy, to rozum ze spokojem nakazywał
spełnienie prośby ukochanego. Choć nie pokazywałam tego, to w środku
byłam cała roztrzęsiona.
- Dobrze – szepnęłam niepewnie. Tym razem wysłucham rozumu, który nie często miał dużo do gadania.
Rivaille uśmiechną się delikatnie po czym spojrzał na Piera. Basior był
nadal zły na dawnego towarzysza jego brata, ale starał się nie okazywać
tego, że z chęcią by go zrzucił w przepaść. Później Pier wyprowadził nas
z jaskini. Świerzy powiew powietrza uderzył mnie od razu. Słońce
przywitało nas swą ciepłą aurą, a ponieważ znajdowaliśmy się na
obrzeżach lasu, w którym ostatnio przebywałam z Rivaille’m, to świergot
ptaków docierał do naszych uszu. Podobnie zachował się szelest liści
poruszanych przez wiatr.
- A więc się tu rozdzielamy – rzekł Pier rozglądając się.
Spojrzałam na niego i spuściłam głowę.
- Przecież niedługo się zobaczymy – szepną do mnie Rivai. Podniosłam na
niego wzrok i ucałowałam go. Potem pożegnałam ich oboje. Patrzyłam długo
za nimi, ale w końcu sama ruszyłam w stronę watahy, lecz szybko
przestało mi się to podobać. Łapy uginały się pode mną, a ja sama miałam
coraz mniej ochoty na iście dalej. Pomimo to starałam się ze spokojem
zmierzać w stronę mojego celu, ale w pewnym momencie zatrzymałam się.
Nie dam rady dalej tak iść, pomyślałam. Serce strasznie mnie goniło do
tego, by ruszyć za Rivaille’m. Westchnęłam głośno. I kogo teraz
posłuchać? Już sama nie wiedziałam co robić. W końcu jednak się
zdecydowałam. Skręciłam w stronę gdzie żegnałam się z basiorem i Pierem.
Ruszyłam biegiem. Pewnie byli już kawałek dalej od tamtego miejsca,
dlatego musiałam się spieszyć, by jeszcze ich widzieć. Przecież sama nie
dotrę na teren dawnej watahy Rivai’ego.
W końcu udało mi się dostrzec tam, gdzie chciałam. Rozpoznałam miejsce,
ale biegłam dalej nie zatrzymując się. Musiałam ich jak najszybciej
dogonić. Na szczęście nie był do dla mnie dużo problem, gdyż byli
jeszcze w zasięgu mojego wzroku, choć już prawie mi znikali.
Przyspieszyłam jeszcze trochę by zmniejszyć ten dystans. Po jakimś
czasie postanowiłam, że jestem w odpowiedniej odległości i zwolniłam
dysząc. Potem już uspokajałam swój oddech idąc wciąż za Rivaille’m i
Pierem. Na całe moje szczęście nie wykryli mnie. Chyba nawet nie myśleli
o tym, że mogę za nimi iść. Jeśli chodzi o samą drogę, to myślałam, że
będzie dłuższa. Trwała może kilka godzin, wliczając postoje. Po tym
czasie dotarliśmy do jakiegoś lasu przed którym Rivai i Pier się
zatrzymali i spojrzeli na siebie. Coś do siebie powiedzieli, ale nic nie
usłyszałam. Powoli wkroczyli między drzewa, a ja trochę ich dogoniła. W
końcu w lesie mogłam ich łatwo zgubić. Było popołudnie, więc las żył
pełnią życia już. Ptaki przysiadywały na gałęziach, by zaraz znów lecieć
na kolejne drzewo. Jelenie i sarny z stadzie pasły się gdzie nie gdzie,
a zające wyskakiwały z krzaków. Delikatny wiaterek szumiał między
koronami drzew i poruszał szmaragdową trawą. Przypomniał mi się Stardust
Forest w którym już tak dawno nie spacerowałam wraz z Rivaille’m,
bawiąc się wśród magicznych świetlików. Westchnęłam cicho, przypominając
sobie tamtą noc kiedy poznałam ów basiora. Po chwili jednak wróciłam
znów na ziemie, zostawiając wspominki na później. Rozejrzałam się
dookoła by rozeznać sytuacje. Basior i dawny towarzysz jego brata szli
równo przed siebie. Co jakiś czas odwracali głowy by wymienić kilka
słów. W sumie nie wiem czemu, ale wyobraził sobie małego Rivaille’go i
jego brata bawiącego się razem. Biegających po lesie, skaczących na
wystającymi korzeniami, krzyczącymi do siebie żartobliwe słowa. Pomimo
tego, że nie wiedziałam jak ta dwójka wyglądać mogła w szczenięcym
wieku, to jakoś tak to sobie wymyśliłam. Uśmiechnęłam się delikatnie,
jakbym widziała dokładnie przed oczami taki widok. Ech, i znów bujam w
obłokach, pomyślałam patrząc na basiora i jego towarzysza, starając się
na jakiś czas wrócić jednak do realnego świata. I to w samą porę.
Niespodziewanie Rivaille’go i Piera otoczyły jakieś wilki. Obnażyły kły,
napinając mięśnie. Były gotowe by w każdej chwili skoczyć na dwójkę i
ich rozszarpać. Zamarłam na chwile, parzyć na to. Chciałam szybko
wskoczyć tam, by w razie czego móc pomóc w walce z nieprzyjaciółmi, ale
postarałam się na razie siedzieć cicho. Ukryłam się w pobliskich
krzakach, które były na tyle blisko bym mogła wszystko słyszeć i
obserwować dokładnie całą sytuacje. Rivai również pokazał zęby warczący
przy tym, ale Pier za to zachowywał się dziwnie. Spuścił wzrok na ziemie
z wyrazem smutku na twarzy. Nagle jednak przeniósł wzrok wraz z
Rivaille’m na jakiegoś basiora, który wyłonił się z wilków, które
okrążały moich towarzyszy. Samiec był dobrze zbudowany, miał czarną
sierść i białą końcówkę ogona oraz uszu. Miałam wrażenie, że jego
zielone ślepia mogą przeszywać na wylot.
- Proszę, proszę, proszę… Czyli miałem racje – powiedział osobnik. Miał
spokojny ton, przeplatany zadowoleniem, które widać było na jego pysku.
- Ktoś ty? – warkną zły Rivai.
- Pewien basior, który obecnie rządzi tymi terenami – odpowiedział wilk.
Rivaille zdziwił się bardzo, jednak szybko znów pokazał kły.
- Możesz sprecyzować? – rzekł mój partner.
- Czyli twoja dawna wataha jest teraz moja. Zdziwiony? A może szczęśliwy? – zakpił nieznajomy.
- Jak to?! Kim ty w ogóle jesteś, by od tak przejmować sobie watahę?! Co ty tu właściwie robisz?! – krzykną zdenerwowany Rivai.
- Oj Rivaille, Rivaille… Długo cię tu nie było – zaśmiał się lekko osobnik.
- Skąd ty mnie znasz?! Wytłumaczysz mi coś w końcu?! – widziałam, że
Rivaille chciał się na nie niego rzucić z zębami, ale powstrzymał się.
Pewnie z tego powodu, że chciał się czegoś dowiedzieć.
- Cóż… Zaczęło się od tego, że przejąłem tereny i watahę, co już wiesz.
Ale pewien wilk powiedział mi, że jeden z jej członków może jeszcze żyć,
ale nikt nie wie czy to prawda. Opowiedzieli mi o tobie Rivaille, że to
ty jesteś tym członkiem. Z tych opowieści wywnioskowałem, że nie
możliwe byś nie żył. Opisywali cię jako odważnego, tajemnicze i silnego
wilka. Postanowiłem, że będę na ciebie czatował. Uparłem się jakoś tak
na ciebie, gdyż szkoda by było przepuścić takiego wojownika. Wszyscy
mówili, że na pewno nie żyjesz, ale mimo wszystko, chciałem cię dopaść.
Coś mi mówiło, że tu wrócisz. Usłyszałem o pewnej istocie, która by
mogła na ciebie czekać. Był to towarzysz twoje brata imieniem Pier – tu
przerwał na chwile, a Rivaille z niedowierzaniem spojrzał na Piera –
Wymyśliłem tu kwestie, jaką by miał powiedzieć kiedy by cię spotkał. W
sensie, że twój brat nie żyje i żeby cię poprosił o powrót na dawne
tereny. I jak widać, udało się – skończył nieznajomy basior.
Rivai stał oszołomiony. Nie mógł chyba uwierzyć w to co słyszy. Ja nie mogłam w to uwierzyć.
- Ale… To znaczy, że mój brat żyje? Jednak… Pier, to twoja wina! –
krzykną wściekły Rivaille na Piera. Przerośnięta maskotka podeszła do
czarnego basiora, który wytłumaczył całą sprawę.
- Wybacz Rivaille… – powiedział cicho Pier, stając za wilkiem.
- Wybacz?! – rzekł zły Rivai.
- Mniejsza o to. Ale teraz mam pewną propozycje dla ciebie, Rivaille.
Dołączyć do mnie, albo zgiń z łap moich wilków – powiedział z uśmiechem
nieznajomy. Miałam wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki. Nie
wiedziałam co robić. Czy siedzieć cicho, czy stanąć tam. Teraz strach o
Rivai’ego wzrósł. Basior najeżył sierść i napiął mięśnie.
- Ani mi się śni bycie twoim sługą – rzekł rozwścieczony basior.
- Czyli śmierć. No nic, szkoda. Ale nie przyjmuje odmowy – uśmiechną się
szeroko osobnik po czym dodał odchodząc w las wraz z Pierem – Do roboty
panowie. W końcu on sam się nie zabije.
Nagle wszystkie wilki, które okrążały Rivaille’go rzuciły się na niego. Basior się bronił, jednak szybko go położyli.
- Rivai! – krzyknęłam głośno wybiegając z krzaków. Użyłam ogłuszającego
śpiewu, co od razu powaliło przeciwników i dało mi dostęp do Rivai’ego.
Wilki podniosły się i chciały znów zaatakować, ale tą samą mocą znów im w
tym przeszkodziłam. Przeciwnicy odpuścili więc i ruszyli za szefem,
zostawiając nas pewnie z myślą, że Rivai już nie żyje. Sama przez chwile
tak myślałam. Podbiegłam bliżej do basiora. Miał mnóstwo ran z których
sączyła się krew. Był cały poharatany i ciężko oddychał.
- Rivaille – szepnęłam i położyłam się za nim, jedną łapę i pyszczek kładąc na wilku.
- Proszę… Powiedz coś… - rzekłam cichutko. Nie mogłam powstrzymać łez. Zaczęły spływać po moim pyszczku.
- Rivai, wstań… Wybacz mi, że nie pomogłam ci od razu – szepnęłam
chlipiąc. Nie wiedziałam jak mu nawet pomóc. Żadnego medyka nie było w
pobliżu, ja nie wiem nic o leczniczych ziołach, nie wiem nic.
- Błagam cię, odezwij się – rzekłam przyciskając do niego łepek.
Nagle ktoś położył mi łapę w okolicach szyi. Odwróciłam się szybko i ujrzałam starą wilczyce, mającą kaptur na głowie.
- Pomogę mu, ale musisz go zabrać do mojej jaskini – powiedziała
spokojnym tonem. Bez zastanowienia podniosłam się i jakoś położyłam
basiora na swoim grzbiecie. Ugięłam się lekko na łapach po czym ruszyłam
za wilczycą. Nie myślałam o tym, czy to kolejna zasadzka. Chciałam by
Rivai wyzdrowiał.
Po jakimś czasie dotarliśmy do niedużej jaskini. Wadera pokazała mi
łapą, że mam wejść i wskazał miejsce, gdzie położyć miałam Rivaille’go.
Zrobiłam to i spojrzałam na basiora. Nadal ciężko oddychał, a krew
spływała po jego sierści. Odwróciłam głowę w stronę starej samicy, który
przygotowywała jakąś maść. Po chwili podeszła z drewnianą miseczką do
Rivai’ego i zaczęłam smarować jego rany tym, co miała z miseczce. Wilk
syczał z bólu, ale widać było, że mu lepiej. Wadera odeszła od samca. Z
jego ran już nie spływała krew na całe szczęście. Odetchnęłam z ulgą.
Basior otworzyłam niepewnie oczy i Rozejrzał się tyle ile mógł dookoła.
- R-Riki? – powiedział zdziwiony, ale jego głowa znów opadła na ziemie. Ponownie zamkną oczy.
- Dziękuje – powiedziałam w stronę starej wadery.
- Nie masz za co dziękować. W końcu to mój syn – rzekła samica. Spojrzałam na nią pełna zdziwienia.
- T-twój syn? – szepnęłam.
- Tak, mój syn. Jestem Yume, jego matka – rzekła ze spokojem wadera z delikatnym uśmiechem na pyszczku.
Zamrugałam kilak razy z niedowierzaniem.
- J-jak to? – szepną Rivai. Spojrzałam na niego. Basior wpatrywał się w
Yume. Potrzebował odpoczynku, był wykończony, ale pomimo to patrzył
wciąż na samice domagając się wyjaśnień, podobnie jak ja.
<Rivaille? Wybacz, że tak długo nie odpisywałam :c Ale mam nadzieje, że opowiadanie ci się przynajmniej podoba xd>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz