sobota, 11 czerwca 2016

Od Toshiro do Riki

Strach. Złość. Żal. Smutek. Nienawiść. Pomyłka. Nadzieja. Poświęcenia. Idea. Nigdy nie sądziłem, jak wiele imion może nosić śmierć, ile przebrań umie skrywać, by zbierać swe żniwo. Gama uczuć, przeżywana przez istoty doświadczającego tego ostatecznego procesu, była tak różnorodna, że choćbym zapisywał drobnym maczkiem tysiące ksiąg, nie zdołałbym uchwycić ich w całości. W jednej chwili moja dusza została zmuszona do skurczenia się, przygnieciona przez świadomości tysięcy innych istnień, które już dawno zakończyły swą wędrówkę po ziemskim padole. Kurczowo trzymałem się swojego jestestwa, choć pod naciskiem pozostałych żyć, powoli traciłem nad sobą kontrolę. A to ktoś poruszył moim łbem, a kto inny pomachał końcówką ogona. Przerażające uczucie- nie mieć kontroli ani nad własnym ciałem, ani umysłem.
Co chwilę w myślach przelatywały mi scenki z życia różnych stworzeń. Mały lis, zabrany z jaskini przez ludzi i wykorzystywany jako atrakcja w cyrku, póki nie padł z wyczerpania. Kobieta, która popełniła samobójstwo z rozpaczy po śmierci ukochanego. Sędziwy basior- dziadek ogromnej, kochającej się rodziny. Kruk zastrzelony w czasie szukania pokarmu dla swych piskląt. Zdrajca wojska- zginął, kiedy przyjaciel, jedyna osoba, której ufał, podała mu truciznę. Niechciane szczenię, pozostawione w mroźną zimę bez opieki.
A wiecie, co było najgorsze? Wszystkie te dusze komunikowały się ze sobą. Śmiertelni wrogowie dokańczali jakieś zażarte spory. Kobieta błagała ukochanego o przebaczenie. Mędrzec szukał kogoś, kto byłby zainteresowany jego wykładami. Młode stworzonko, które głośno protestowało przeciwko śmierci- nie zdążyło pożegnać się z bliskimi. Ojciec nawołujący dziatwę. Każdy z nich umarł nagle, pozostawiając niedokończone sprawy, czekających bliskich.
Oczywiście, współczułem im. Ale zarazem sam desperacko walczyłem o władzę nad swoim ciałem- nie miałem zbyt dobrej kontroli nad duszami, a te również chciały mieć żywe ciało.Część z nich działała zespołowo, stapiając się w jedną, dość dużą chmarę, bezwolnie pływającą po powierzchni mojego wnętrza. Inne z kolei wolały działać pojedynczo, zaś ich ataki, choć o wiele słabsze, były o niebo lepiej skoordynowane, precyzyjnie wymierzone w moje słabe punkty.
Coraz więcej czasu poświęcałem na ciągłe przypominanie sobie mojego celu, zachowanie własnego imienia i ciała.
Nagle jednak poczułem, jak jakaś istota- wydzielająca własny blask, srebrny i mocny niczym poświata lodowego Księżyca- wolno płynie w moim kierunku, torując sobie drogę wśród reszty dusz. Nie umiałem określić dokładnie kształtu stworzenia: była jak płynna, a zarazem wdzięczna masa, gładko przechodząca z jednego stanu w drugi. Co najdziwniejsze, nie promieniowała...właściwie niczym. Żadnymi uczuciami. Wyciągnęła powoli kończynę w moją stronę, oplatując mi łapę niczym macka. Jej dotyk przeszywał na wskroś. Zdecydowanie wyróżniała się od reszty: zdawała się być o wiele lepiej zakotwiczona w 'sobie', twardo trzymana przez wspomnienia, całe swe jestestwo- a zarazem tak pusta, unosząca się, nieobciążona żadnym ciężarem. Dusza wolno ruszyła, zdecydowanie przedzierając się przez szyki innych, zaś te, jakby kierowane niezwykłą siłą, rozstępowały się bez przeszkód. Po kilku chwilach, przystanęliśmy na jednym z- o dziwo- wolnych miejsc. Poczułem się taki...wolny, o wiele bardziej swobodny.
''Abyś był w stanie wykonać jakikolwiek ruch, musisz spętać wszystkie dusze''- cichy, dźwięczny głos  rozszedł się echem.
Spojrzałem na lewitującą istotę, jednak ta najwyraźniej była zainteresowana głównie duszami. Dopiero po kilku sekundach raczyła odpowiedzieć na mój wzrok. Znaczy, po prostu obróciła głowę w moją stronę- nie widziałem jej oczy. Kierowany jakimś przedziwnym, nagłym impulsem, lekko dotknąłem ciała stworzenia. I wtedy, ku mojemu szczeremu zdumieniu, cała powierzchnia rozjaśniła się srebrzystym blaskiem, zaś ręce, nogi, tułów istoty zmieniały się w długą, jasną nić. Poruszała się chyżo, zgrabnie lawirując pomiędzy duszami. Każdej z nich przekłuwała język, aż w końcu stworzyła jakby sznur, milczący łańcuch spętanych istnień.
Wątpiłem, aby mogło to przynieść jakikolwiek efekt. Jednakże po chwili tajemnicza nić wróciła, zaś z całej srebrnej duszy nie pozostało nic. Linka delikatnie obwiązała moją nogę. Syknąłem z bólu, czując ogromny ciężar. Ale zarazem, wszelakie próby przejęcia mego ciała ustały, tak samo jak szepty. Jedynie maleńka, połyskująca kuleczka wielkości ziarnka, na którą nie zwróciłem wcześniej uwagi, swobodnie unosiła się na wysokości moich oczu.
~ Mogę ci pomóc~ oznajmiła~ Twój umysł jest teraz wolny, ale ciężar tylu dusz znacznie utrudni twoją pracę. Mogę ci pomóc.
- Taak- potaknąłem, parskając.- Ty myślisz, że ja jestem aż tak naiwny? Nie wiem, czemuś tak ochoczo pokazała mi sposób na...
~ To proste, mówiłam. Nie w moim interesie jest, abyś popadł w obłęd, umarł albo żeby twoje ciało zostało przejęte przez jakąś pomniejszy pyłek.
- Czemu...?- zapytałem, ale tym razem odpowiedziała mi cisza. Lekko zniesmaczony, począłem szukać wyjścia z...własnej świadomości. Odpowiedź na na nurtujący mnie problem zjawiła się szybciej, niż sądziłem. Cała przestrzeń skurczyła się do jednego, długiego tunelu. Mocny wiatr od spodu obijał moje ciało o ciemne, twarde ściany, zaś tysiąc dusz patrzyło na to wszystko nieruchomo, jakby w innym wymiarze albo ukryte za bezpieczną osłoną.
Nie zdążyłem nawet krzyknąć- wszystko skończyło się po niecałej sekundzie. Byłem jeszcze nieco tumaniony, ale zarejestrowałem, iż jestem z powrotem w Królestwie Śmierci. Zacząłem szukać wzrokiem Riki. Kiedy ją znalazłem, przeszedł mnie dreszcz- wadera leżała na ziemi nieruchomo, z przymkniętymi powiekami. Na jej pyszczku błąkał się delikatny uśmiech, można by pomyśleć, że po prostu śpi. Jednak jej ciało... na przemian było to bardziej materialne, to za chwilę przypominało mgiełką, którą wiatr w każdej chwili może rozproszyć.
Chciałem natychmiast do niej podbiec, choć coś mnie zatrzymało- może lęk o to, że jeśli ją dotknę, zniknę?
Mimo wszystko, zmusiłem się do wykonania choć jednego kroku- i natychmiast syknąłem. Tamta srebrzysta istota nie kłamała- czułem, jakby ktoś do mojej łapy przytwierdził metalową kulę wielkości kontynentu. Właściwie, to zdawało mi się, że cała przestrzeń postanowiła przytwierdzić mnie do jednego miejsca.
Usłyszałem dość głośne chrząknięcie- pełne irytacji i zniecierpliwienia. Momentalnie skierowałem wzrok w kierunku źródła dźwięku- to Władca Śmierci zasiadł na swym tronie, patrząc w moją stronę z mieszaniną żalu i zawodu.
- No cóż- rzekł w końcu- nieco się na tobie zawiodłem, przyjacielu. Myślałem, że wykażesz się większym rozumem. Złej rady żeś posłuchał, ale cóż poradzić, musisz się przemęczyć. Idź i...
- Nigdzie nie idę- warknąłem.- A przynajmniej nie bez R... Sombrie.
- Doprawdy?- byłem pewien, że gdyby Śmierć miała brwi, teraz by je podniosła.- Obawiam się, że twój upór tylko zaszkodzi naszej drogiej towarzyszce. Owszem, pozostała w stanie śpiączki, ale jej moc niedługo się wyczerpie, podobnie jak twoja. Nie można opierać się tylu duszom w nieskończoność. Przyznaję, to, coś zrobił, pomoże ci, ale i osłabi...
- Mało mnie to obchodzi. Pozwól mi przejąć choć część dusz, które przypadły jej.
- Mój przyjacielu! Cieszą mnie twe słowa, jednakże muszę ci odmówić. Ledwo wytrzymujesz napór tysiąca dusz. Wystarczy jedna, drobna istotka, aby przeważyć szalę. Ale widzisz... Sombrie ma ogromną wolę życia, dlatego zdołała przeżyć, mimo że w śpiączce. Nawet jeśli ty masz jej równie dużo, dusze po prostu przejmą twoją świadomość. Wiesz... one też mają swoje pragnienia.
Poczułem, jak moim ciałem nagle zaczynają wstrząsać torsje. Nawet nie z powodu, że moje życie wisi na włosku. Przypomniałem sobie tą srebrzystą istotę. Ona nie należała do Kompasu- teraz to wiedziałem. Musiała wślizgnąć się do mojego umysłu razem z falą pozostałych. Kto wie, co stało się z Riki...? A jeśli te pasożyty również zechcą położyć się na wadze? Czy ich może być więcej?
Jeśli ziarnko pyłu wybierze odpowiednią stronę, może okazać się równie ciężkie, jak kamień. Tysiące kamieni. Natomiast jeśli takie kamienie zdecydują źle o sobie- będą w ostateczności lżejsze niż marny atom.
~ I jak? Nie masz byt wiele czasu, Toshiro, skup się. Pozwól mi pomóc. Jestem pewna, że nasza współpraca przyniesie obustronne korzyści. Nawet nie wiesz, jak dawno nie miałam ciała!
- Nigdy w życiu- parsknąłem, odpowiadając jej w myślach.- Przejmiesz moją świadomość i będzie po ptakach.
~ Śmieszny jesteś. Ja przecież nie mogę zrobić nic złego!
- O co ci chodzi, ty podstępna kreaturo?!- warknąłem.
~ Niedowiarek z ciebie, jak zawsze. Pozwól więc, że ci pokażę. Potem sam osądzisz.
Nim zdążyłem zaprotestować, otoczyła mnie ciemność. Jednak natychmiast zmieniła się w jasność- tak oślepiającą, tak białą, że gdybym był tu ciałem, wyparowałbym natychmiast. Przed oczami miałem mnóstwo łabędzich skrzydeł, złotych włosów, jasnych szat. Zaś w centrum widziałem złote światło, w których- czułem to instynktownie- znajdowało się niezwykłe ''Coś". A raczej "Ktoś". Ale nic więcej nie mogłem dostrzec.
A potem scena się zmieniła. Patrzyłem już na ziemię. Biały szczeniak, który powoli rośnie, obserwowany i wspierany przez srebrzystą istotę, choć jej nie widział. Czułem jej dumę, nadzieję, które pokładała w tym stworzeniu, mimo że jego życie było tak ulotne, tak krótkie. A potem...ciemność. Rozpacz. Błąd tego istnienia- w którym pokładane były takie nadzieje. Próba ocalenia. Próba przeciwstawienia się Przeznaczeniu.
Oderwane skrzydła. Całe jestestwo, pozostawione, skryte w ciemności.
~ Teraz rozumiesz? Grzech pozostał grzechem. Niektórych błędów nie można wybaczyć.
- Przecież chciałaś kogoś uratować. Strzegłaś tą istotę, choć nikt ci nie rozkazywał!
~ Mylisz się, Toshiro. Narodziłam się, aby chronić. Taka rola moja i moich braci i sióstr. Cierpimy, kiedy część naszego serca i imienia, całego jestestwa, żyjąca na ziemi, cierpi i popełnia błędy. Pomagamy jej wstać.
Taka i była moja rola. Mi, Shiro, powierzono zadanie. Ale chciałam naprawić coś, co było przewinieniem mego podopiecznego. Jako Stróż, powinnam go wspierać. Lecz ja wspomogłam go w kolejnym grzechu, zaślepiona miłością. Chciałam to naprawić. Ale nie mogłam. Proszę cię, Toshiro. Zaufaj mi. Nie zawiodę znowu c.. Nie zawiodę, naprawdę. Nikogo.
 Drgnąłem, kiedy w mojej duszy zrodziło się straszliwe podejrzenie. Ale pomyślałem o Riki, watasze, gdzie były wszystkie drogie mi osoby.
- Zgoda- powiedziałem cicho.
Trudno opisać to, co czułem. Nawet niczego nie pamiętam- tylko przebłyski, jakbym oglądał siebie z nagranej taśmy. Bieg. Jaskinia. Wspaniała istota. Kompas. Nie czułem lęku o swoje ciało. To było trochę jak ta rosyjska ruletka, o której tyle słyszałem. Ale ufałem Shiro.
~ To już wszystko, Toshiro. Niedługo się rozstaniemy. 
Odzyskałem kontrolę nad własnym ciałem- i natychmiast nieznośny ból powrócił. Jednak zebrałem siły i przeszedłem z powrotem przez bramę sali w Krainie Śmierci, gdzie czekał już jej Władca. Zaś po jego prawej stronie czekała już... Riki! Cała i zdrowa, mimo że nieco osłabiona. Poczułem, jakby ktoś zdjął mi z karku kilka ton niepokoju. Chętnie podbiegłbym teraz do przyjaciółki i wyściskał- ale byłem tak słaby, że momentalnie upadłem.
Znowu nie czułem nic. Choć zdawało mi się, że ktoś kilka razy woła moje imię. A potem już tylko czułem, że ciężar tysiąca dusz powoli się zmniejsza, aż w końcu ucichł.
- Shiro?- spróbowałem w myślach odezwać się do niej, lecz bez przekonania. W końcu byłem już sam w swojej duszy.
~ Wołałeś, Toshiro? Chcesz, abym cię opuściła? Weszłam wbrew twej woli, ale wyjść mogę tylko za pozwoleństwem. 
Przez chwilę biłem się z myślami. Ale w końcu zdecydowałem.
- Zostań. Nie masz gdzie wrócić, prawda? Później...postaram się ci pomóc. Wynagrodzę ci za to, że przez twojego nieodpowiedzialnego podopiecznego tak skończyłaś.
~ Och, on nie był taki zły. Po tym, co usłyszałam, nie mogłabym się gniewać, nawet gdybym chciała.
Uśmiechnąłem się. A potem wstałem, patrząc na Riki i Władcę Śmierci. Wyszczerzyłem się i zaśmiałem- może nieco histerycznie, może nieco za głośno i za długo. Ale byłem taki szczęśliwy- że żyła i Riki, i ja. Pokazałem waderze Kompas, na którym teraz wyrytych było kilka słów w nieznanym mi języku.
- Daj spokój, Tosh- parsknęła wadera.- Chyba mi nie powiesz, że Magia...weszła sobie do takiego czegoś!
- A to miała być niespodzianka...
- No cóż, moi drodzy przyjaciele- Władca Śmieci spojrzał na nas.- Cieszę się waszym szczęściem. Ale zanim postanowicie, co dalej zechcecie zrobić... Chciałbym wyjaśnić kilka spraw.
Kościotrupy nagle uniosły swe bronie i obstawiły każde wejście, zaś wszelakie okna zasnuły się dziwną, czarną, nieprzeniknioną materią. Następnie wielkie, dębowe drzwi zaskrzypiały...zaś do sali weszły dwa wilki. Wyglądające niemal jak Riki i ja. Mogli być co najwyżej nieco starsi.
- Otóż, widzicie... Zumira oraz Syntie podczas wykonywania misji odnaleźli pewną dwójkę, która twierdzi, że nazywa się właśnie Verdit oraz Sombrie.
Serce zaczęło mi bić tak głośno, że z całą pewnością słychać je było w całej Krainie. Następne słowa Władcy Śmierci były nadal zadziwiająco spokojne, jakby mówił o pogodzie- jeśli pominąć jad drzemiący w tym stoickim tonie, jakby tylko czekał, aby porazić swą śmiertelną trucizną...

< Riki? Przepraszam, że tak długo musiałaś czekać. To, ten tego... Co teraz robimy? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT