niedziela, 18 grudnia 2016

Od Vincenta CD Nevra

Rozejrzałem się czujnie po okolicy, lecz nigdzie nie dostrzegłem choćby jednej małej kosteczki pozostawionej po truchle zająca. Wytężyłem zmysły, węszyłem, szukałem wzrokiem czegokolwiek. Nic. Żadnego śladu, żadnej woni jakiegoś stworzenia. Wszystko, co żyło jakby wyparowało. Poczułem dreszcz niepokoju biegnący po mym grzbiecie. Bez świergotu ptaków, odgłosu powietrza młóconego skrzydłami, stąpnięć zwierzyny kopytnej odczuć się dało ciszę niezwykle dołującą. Teraz nawet posępne krakanie wrony przyniosłoby otuchę. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę jak żywe są lasy, gdy nad głową wzlatują ptaki, bzyczy mucha czy w oddali parskają dziki. Gwizd wiatru, trzeszczenie nagich koron drzew wydawały się takie sztuczne. Spojrzałem na Nevrę. Przynajmniej jego obecność zapewniła mnie, iż wszystko nie wymarło.
-Nie podoba mi się to. – rzekłem nieco zirytowany brakiem jakiekolwiek tropu. – Jak to możliwe? Jak mogliśmy tego nie zauważyć? Każde zwierzę zamieszkujące te tereny od lat ni stąd i zowąd znika. – zacząłem krążyć po terenie, w nadziei odnalezienia najdrobniejszego chociaż śladu. Błądząc bez celu natknąłem się na niewielką jamkę wykopaną w ziemi. Wetknąłem tam nos. Coś, co powinno pachnąć zajęczą norą, było tylko wydrążoną w gruncie pustką. – Żadnego jelenia, zająca, motyla, gołębia. Zero niedźwiedzi, rysiów, lisów. W chwili obecnej nawet widok tych rudych krętaczy napawałby mnie radością.
Nevra zbliżył się do jamy, obwąchał ją dokładnie. Skrzywił się, dając sygnał, iż również nie wyczuł obecności uszaka. Zaczął przyglądać się terenowi dokoła nory, zapewne szukając tropu. Determinacja, z jaką oglądał ziemię, źdźbła trawy czy pobliskie zarośla była godna podziwu.
-Skoro te nagłe zniknięcia dotknęły zarówno nasze ofiary jak i owady czy ptactwo – mówi, nie zaprzestając tropienia. – oraz powszechnie występujące drapieżniki… to, dlaczego nie dotknęły i nas?
O to zapytawszy spojrzał na mnie, jakby znał odpowiedź, albo chociaż mógł odrobinę to wyjaśnić.
-Wilki też są zwierzętami, drapieżnikami. – dopowiedział. – Skoro lasy opustoszały… to dlaczego my jesteśmy tu nadal?
Wziąłem ciężki wdech. Powietrze było ono chłodne, nieco kłujące w płuca, lecz ożywcze. Wydech uformował się w niewielką mgiełkę, która zawisła w mrozie tuż przed moim nosem.
-To nie może być przypadek. – mówiąc to czułem rosnący gniew skierowany w to coś, co chciało nam zaszkodzić. Najgorsze w tym, że nie wiedziałem, na co dokładnie kieruje swą złość. – Moje przypuszczenia mogą okazać się prawdziwe. Choć nie ukrywam, że bardzo chciałbym się mylić.
-Naprawdę myślisz, że ktoś byłby w stanie wypłoszyć stąd wszystkie populację tak, byśmy nic nie zauważyli?
-Nie wiem. – mruknąłem. – Na chwilę obecną nie mam lepszego wyjaśnienia. I… Nevra. Uwierz, że nasza wataha mierzy się z wieloma kreaturami. Niektóre z nich byłyby zdolne do takich posunięć, byle tylko uprzykrzyć nam życie.
-Rozumiem. – skinął głową i wrócił do poszukiwań.
Ja również nie pozostałem bierny. Obydwoje jęliśmy przeszukiwać teren. To jedyne miejsce, w którym widziałem zwierzę przed tym całym cyrkiem. Jeśli tutaj nic nie znajdziemy to nie mam pojęcia, co dalej. Chodzić, pytać, węszyć? To niezbyt efektywny sposób, a nam zależało na czasie. Każdy punkt zaczepienia mógł okazać się przełomowy.
<Nevra? Czy znajdziemy cokolwiek ?.? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT