sobota, 31 grudnia 2016

Od Vincenta do Steva

Sztorm wyrzuca na brzeg wiele ciekawych przedmiotów. Bursztyny, okrągłe niczym tarcza księżyca kamienie, meduzy, ryby czy jakieś dziwne przyrządy robiące fajne rzeczy bądź nierobiące nic. Nie spodziewałem się wilka.
Wschodzące słońce rzucało na piaski Litore Somina różowawą poświatę. Jasne futro osobnika chłonęło tą barwę, przez co ciężko było go dostrzec.Biała postać leżała nieruchomo na linii brzegowej, pozwalając by morze raz po raz zakrywało ją i odkrywało spienionym kocem.
Zeskoczyłem ze skał, biegnąc w stronę rozbitka. Piach usuwał się spod moich łap, wyskakując w powietrze z każdym moim odepchnięciem. Długimi susami pokonałem dzielącą nas odległość. Jego zapach był nieco zniekształcony przez długi pobyt w morskiej wodzie. Woń soli wyraźnie wsiąknęła w jego futro. Mimo to wiedziałem z kim mam do czynienia. Duże, w stosunku do smukłego ciała, białe skrzydła oraz dwa ogony od razu pozwoliły mi rozpoznać w nim członka watahy. Basior poruszył nieznacznie głową, jęknął. Zbliżyłem się jeszcze trochę. Wyczuł moją obecność, gdyż nadstawił uszu, lecz nie miał siły by odnaleźć mnie wzrokiem.
-Steve? – zapytałem ściszonym głosem. – Wilku, co ci się stało?
Właściwie to nie musiał mi odpowiadać. Domyśliłem się, że podczas lotu nad morzem łapała go burza. Chciałem sprawdzić, czy jest w stanie mi odpowiedzieć.
-Ngghh… - stęknął. Jego skrzydła podniosły się nieznacznie, a raczej drgnęły, nie mogąc swobodnie się poruszyć. Wilk próbował zaprzeć się łapami, chcąc wstać. Był jednak zbyt obolały.
-Spokojnie, spokojnie. – zareagowałem natychmiast. Stanąłem przed nim by widział mnie dokładnie i nie musiał się więcej ruszać. Pochyliłem się. – Oh, nieźle cię poturbowało.
-Coś ty? – mruknął i zakaszlał. Z jego pyska wypłynęło trochę wody. –Ouł… przeklęta burza… moje skrzydło.
Tego się obawiałem. O ile prawe wykazywało jakieś ambitniejsze zdolności motoryczne o tyle drugie tylko drżało przyklejone do podłoża, pozbawione części piór. Przygryzłem wargę. Nie jestem w stanie nawet usztywnić tego skrzydła. To przekracza moje umiejętności. Spojrzałem na niego niepewnie. W dwubarwnych oczach Steva ujrzałem obawę.
-Bez nerwów, kolego. – nie mogłem zdradzić zaniepokojenia. Mój brak opanowania mógł tylko bardziej przygnębić wilka. – Wystarczy zanieść cię do medyka. Tam się tobą dobrze zajmą. Dasz radę wstać?
Pysk Steva wykrzywił się w grymas bólu, gdy basior spróbował się podnieść. Pomogłem mu, pozwalając by wsparł się o mój bok. Stał niepewnie, jego łapy drżały a ranne skrzydło zwisało bezwładnie. Nie wyglądało to dobrze.
-Ciężko ci będzie dojść do jaskini medyka nawet z moją pomocą. – zauważyłem.
-Nie czuje się najlepiej. – skinął głową, po czym gwałtownie padł na piach. Podtrzymałem go, nim zderzył się z podłożem.
Walka z własnym ciałem nie miała sensu. Widać było, że kosztuje go to nie lada wysiłek. W dodatku by z terenu Litore Somina dostał się do Stardust Forest trzeba pokonać gęste chaszcze i wyboistą drogę. Zamiast zmuszać basiora do mozolnej wędrówki postanowiłem wziąć ten wysiłek na siebie. Skupiłem swą magiczną moc by ostrożnie chwycić towarzysza telekinezą. Jasna poświata toczyła ciało wilka, po czym siłą woli uniosłem go ponad ziemię, trochę wyżej niż sięgała moja głowa. Steve zamłócił łapami powietrze.
-No to w drogę. – zwróciłem się do basiora, posyłając mu budujący uśmiech. Odwzajemnił go, choć na jego pysku widniało zmęczenie.
Szybkim truchtem ruszyłem w stronę lasu nosząc nad sobą rannego towarzysza.

<Steve? Vin zawsze gotów do pomocy! ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT