wtorek, 6 grudnia 2016

Od Ashity do Vincenta

Poranny bieg to jedna z najprzyjemniejszych możliwości, jakie może zaoferować nam zimowy dzień - a przynajmniej ja zawsze odczuwałam to w ten sposób. Z samego ranka, Leloś wybiegł gdzieś z Nami, a Zuko akurat zastępował kogoś przy patrolu granicznym. Zostałam wiec sama z Lulu, jednak yujin spał sobie smacznie w kącie jaskini, przykryty skrawkiem jeleniej skóry, wykończony wczorajszym baraszkowaniem w śniegu - w sumie, to mu się nie dziwiłam, spędził w sumie kilka ładnych godzin na żywiołowej zabawie. Początkowo, miałam w planach zabranie go na małą wycieczkę, stwierdziłam jednak, że należy mu się jednak chwila wytchnienia, bo jeszcze by się nieboraczek przeziębił, a sama nie miałam ochoty na pozostanie przez cały dzień w grocie. Kiedy tylko pierwsze promienie zaczęły odbijać się od śniegu, wyskoczyłam na zewnątrz, topiąc się w białym puchu. Obskoczyłam większość terenów, gawędząc z napotkanymi wilkami: Riki, Mavis i Aysuke.
Na sam koniec, czyli kiedy już niemal nastało południe, obrałam sobie Shinrin: nie spodziewając się ataku z żadnej strony, pewnie przemierzałam zdradliwe tereny, uważając, by nie zahaczyć łapą o poskręcane korzenie, ukryte pod śniegiem oraz by nie wpaść w poślizg, kończąc wycieczkę jako zaspa pod jakimś wiekowym, twardym drzewem.
Nie wzięłam jednak pod uwagę, iż kiedy wyskoczę z kępy krzewów, wpadnę prosto na hasającego sobie beztrosko wilczka: usiłowałam jeszcze jakoś zawrócić, ale odległość, jaka nas dzieliła, jasno dawała do zrozumienia, iż za sekundę dojdzie do nieuniknionej kolizji. Zdążyłam jeszcze tylko ugiąć kończyny, kiedy osobnik walnął we mnie, siłą rozpędu rzucając moim ciałem w krzaki. Przez chwilę leżałam jeszcze otumaniona, usiłując ustalić, gdzie jest góra, a gdzie dół i dlaczego tam w oddali widzę światło: po chwili jednak podniosłam się, wytrzepując energicznie z sierści grudki śniegu i rozmokłej gleby, za późno sobie uświadamiając, iż takie coś tylko wzmocni efekt wirowania. W konsekwencji tego, jeszcze raz ległam na śnieg, tym razem jednak wstałam nieco szybciej, już nie próbując oczyścić sierści. Chwiejnym krokiem wróciłam na ścieżkę, ówcześnie upewniając się, czy aby już nie zastąpię drogi żadnemu biegaczowi. Z zaskoczeniem odkryłam, że nie ucierpiałam znacząco na tej stłuczce, z mojej prawej przedniej łapy kapała tylko cienka strużka krwi.
- Nic ci nie jest? Halo? Jesteś ranny? Ranna?- usłyszałam znajomy głos, którego jednak nie mogłam przypasować do żadnego wilczka.
Dopiero po chwili znalazłam wzrokiem tajemniczego osobnika. Z zaskoczeniem odkryłam, że to nie kto inny, a stary, poczciwy Vin. W następnej sekundzie odnotowałam zaś jego stan: nos miał nabrzmiały i sączyła się z niego krew, nie wyglądało jednak, aby odniósł jakieś poważniejsze obrażenia.
- Hej, Vin!- krzyknęłam wesoło, zbiegając w niewielkiego wzniesienia w stronę basiora.- Długo Cię nie widziałam, co tam słychać? Przepraszam ogółem, że tak wyskoczyłam nagle na drogę, po prostu nie przypuszczałam, aby ktoś jeszcze wybrał się w taką pogodę na spacer. Mi nic nie jest, ale Ciebie chyba lepiej zabrać do medyka, nie?
- Witam, witam serdecznie- odezwał się nieco zniekształconym głosem, z którego teraz jednak teraz bez trudu wyłapałam ton charakterystyczny dla niego.- Oj tam, nic się nie stało, mi również raczej nic nie jest.
Uśmiechnęłam się, trącając go żartobliwie w bok.
- Mówi mi to ktoś, kto ledwo może mówić przez opuchliznę na nosie. Pójdziesz po dobroci czy mam Cię zaprowadzić siłą, drogi panie?- uniosłam łebek, usiłując z dumą zaprezentować swoje możliwości, podejrzewałam jednak, iż efekt wyszedł dość komiczny, szczególnie w zestawieniu z moją sierścią ociekającą wodą, pełną gałązek i zeschłych liści.- Tak w ogóle, to ci Cię tu dzisiaj sprowadza? Co jak co, ale pogoda chyba nie zachęca: plucha, jakieś resztki śniegu i wszędzie kałuże. Amator wyzwań?

< Vincent? >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT