Mimo, że bałem się, iż mógłbym niechcący skrzywdzić rozmówcę, w większe
przerażenie wprawiła mnie opcja braku pożywienia, który już teraz mógł
zacząć doskwierać młodym. Nie zamierzałem również migrować, bynajmniej!
Dlatego też, mimo obaw, nie miałem sposobności odmówić basiorowi.
-Postaram się dać z siebie wszystko.-Uśmiechnąłem się lekko do rozmówcy.
-Wszystko? Hm, dość hojnie.-Zaśmiał się, chociaż w dość spokojny i
łagodny sposób.-W każdym razie cieszy mnie twoja postawa.-Chciałem
powiedzieć, że mnie cieszy, iż nie wyciągnął żadnych pochopnych
wniosków, na mój temat, mimo mojego-dość dziwnego-zachowania, ugryzłem
się jednak w język.
-Więc, gdzie jest to miejsce?-Dopytałem, ze szczerym zamiarem
wypełnienia zapisanych kilka linijek wyżej słów. Chociaż raz mogłem się w
jakiś sposób do czegoś przydać, i bardzo mnie to cieszyło-po mimo
stresu, jaki odczuwałem.
-To trochę na wschód stąd, może z pięć, dziesięć minut
drogi.-Powiedział, obracając się w wypowiedzianym kierunku i idąc w
tamtą stronę. Ruszyłem za nim. -Wczoraj przechwyciłem w tych okolicach
królika. Nic wielkiego, ale od czegoś trzeba zacząć, a to jak na razie
największy trop, jaki mamy.-Miał rację. W martwej ciszy, którą można by
porównać do Lasu Śmierci, chociażby dźwięk trzepotu skrzydeł motyla
byłby pocieszny. Różnica polegała na tym, że w wspomnianym lokum taka
cisza, to był chleb powszedni, a jeśli usłyszałeś jakiś dźwięk, mogłeś
być pewny jednego-szykują się kłopoty. Tam każdy najmniejszy trzask
wprawiał Cię w paranoiczne podejrzenia, że zaraz ktoś (lub coś)
poderżnie Ci głowę i ustawi ją sobie jako trofeum nad kominkiem, by
następnie czytać przy nim bajki swoim dzieciom. No, może też ją zjeść,
chociaż skóra na głowie nie jest zbyt dobra. Oczy wypływają, czasem
trochę się klejąc, a samo mięso jest dość suche. Nos przeważnie
lodowaty, a gryząc go masz wrażenie, jakbyś gryzł gąbkę, z tą różnicą,
że gąbka nie zniszczyłaby się tak szybko, i nie smakuje tak, jakby ktoś
przelał swój katar do kubka i zmieszał z tanią, zimną szynką, którą ma
już od kilku dni.
-Tak. Zresztą, jak był zając, to nieopodal może być i nora, choć wątpię,
aby tam się coś ostało.-Odparłem. Z tego, co wiedziałem Vincent
podobnie jak Milo czy Izis zajmował się młodymi, choć sam nie miał
żadnego potomstwa. No, i jestem pewien, że robił coś jeszcze, chociaż
nie wygląda mi na medyka, bądź zielarza.
-To wszystko jest takie bez sensu.-Stwierdził basior. Nasze łąpy
przemieściły się po podłożu jeszcze około siedemdziesięciu razy, nim
oznajmił-Jesteśmy na miejscu. To znaczy, tak mi się wydaję. Tyle, że o
ile królika nie porwał żaden sęp, to coś z niego powinno tu jeszcze
zostać..
-Sęp byłby w tym momencie dość miłym widokiem.-Odparłem posępnie,
przyglądając się podłoży i równocześnie wciągając w nos powietrze.
Żadnej woni, żadnego zwierzęcia. W pobliżu nas nie słyszałem też
najcichszego ruchu. Czy naprawdę jesteśmy sami w lesie?
<Vincent? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz