sobota, 10 grudnia 2016

Od Vincenta CD Ashita

Zaśmiałem się krótko. Wiem, iż z uszkodzonym, nabrzmiałym nochalem, ubabrany błotem i zgniłymi liśćmi nie prezentowałem się po królewsku, ale to nie przeszkodziło mi w przyjęciu dumnej postawy, pysznie przy tym zarzucając łbem.
-Amator? - rzekłem z uśmieszkiem. - Ashi, stoisz przed wojownikiem i opiekunem szczeniąt w jednym, po czym pytasz, czy amator wyzwań.
Wadera skinęła zgodnie głową:
-No przecież...
-Ale jeśli chodzi o moją motywację - mówiłem dalej. - to chciałem sobie potrenować zwrotność. Wiesz, stary już jestem, kosteczki rdzewieją. Trzeba te dziady trochę rozruszać. A pogoda nie taka zła. - zerknąłem w szare niebo, ale czując krew spływającą w dół gardła od razu powróciłem do poprzedniej pozycji. - Trzeba korzystać, nim opatuli nas pięć metrów śniegu. A nasza Alfa? - przejechałem wzrokiem po ciele Ashity, sprawdzając ja ona ma się po wypadku. Była cała utytłana w ziemi i fragmentach krzaków, ale poza tym... - W jakim celu przyb… - dostrzegłem błyszczącą strugę krwi spływającą po łapie wilczycy. - Och...
-Huh? - zdziwiło ją moje nagłe zamilknięcie. Odszukała miejsce, na którym zatrzymałem wzrok. Uniosła łapę. - A, to tylko małe zadrapanie.
Pokręciłem głową z pełną powagą. Zbliżyłem się do uniesionej kończyny. Uważnie przyjrzałem się ranie, z niepokojem widząc ile wokół niej zabrudzeń.
-Wiesz, jak łatwo o zakażenie? - powiedziałem pieczołowicie.
Ashitę wyraźnie rozbawiła moja troska. Niedbale machnęła łapą, strzepując z niej co większe nieczystości. Mi to nie wystarczyło.
-Pójdę do medyka tylko wtedy, gdy ty pójdziesz ze mną. - propozycja ta nie podlegała opozycji. - Małe, nie małe, moim obowiązkiem jest dbać o bezpieczeństwo wilków. Alf w szczególności.
Przewróciła oczami. Ashita, jak to Ashita: póki nie grozi nam zagłada nie ma powodu do strachu i powagi.
-Niech będzie. - oparła w końcu. - Łaskawie zaakceptuje twe żądanie. Ale ciebie, drogi Vincencie, opatrują pierwszego.
-Tak jest! - mówiąc to kilka kropel krwi z nosa dostało się na mój język. Skrzywiłem się niepocieszony tym faktem. - Chodźmy już.
Waderę rozbawiła moja mina. Zaśmiała się, ponaglającym ruchem kierując nas w stronę jednego z medyków. Posłusznie ruszyłem za naszą przywódczynią. Ashita jakby już zapomniała, że zaliczyła karambol i jakby nigdy nic dreptała przed las, unikając co większych wybojów i sterczących korzeni. Co rusz obracała się do mnie, by sprawdzić czy aby się nie zgubiłem, a widząc mój ubrudzony w krwi i błocie pysk-uśmiechała się pocieszająco i nieco litościwie. To trzeba waderze przyznać: błysk w niebieskich oczach i najszczerszy w świecie uśmiech czyniły z niej prawdziwy wulkan pozytywnych wibracji, szaleństwa i swawoli. Pod naporem jej optymizmu i ja zacząłem odpowiadać szerokimi, odsłaniającymi niemal wszystkie zęby uśmiechami, przez co wyglądałem komicznie. Zaraz zrównałem z nią krok i razem szliśmy drocząc się ze sobą rozkosznie. Przy takiej osóbce nie sposób jest poddać się markotności.
Esmeralda z profesjonalnym spokojem opatrzyła nasze rany nie będąc specjalnie zdziwiona tym, że zrobiliśmy sobie krzywdę. Sprawnie opatrzyła mój nos, najpierw stwierdzając, iż nie jest złamany, po czym oczyściła go czystą, zimna wodą, posmarowała roślinną mazią tak intensywną w zapachu, iż przez opuchnięty kinol dostała się woń wywołująca nieprzyjemne swędzenie wewnątrz nozdrzy. Kichnąłem raz, drugi, trzeci, nim przywykłem do dokuczliwego aromatu. Następnie medyczka wepchnęła mi w obydwie dziurki zwinięte lecznicze cośki, całość przykrywając dużym, lepkim liściem.
-To powinno zmniejszyć opuchliznę. – tłumaczyła. – Noś to przez jakąś godzinę, a po zdjęciu opatrunku dokładnie przepłucz czystą, chłodna wodą. Gdyby nos dalej krwawił, wiesz gdzie mnie szukać.
Podziękowałem jej serdecznie. Odpowiedziała uśmiechem i zwróciła się do Ashity. Alfa z zainteresowaniem przyglądała się różnorakim ziołom i słoiczkom ustawionym na półkach. Miałem wrażenie, że zaraz wskaże łapą któryś z nich i zapyta: "A co to robi?"
-Tylko ta łapa? – zapytała Esme. – Nic więcej ci nie dolega, Ashito?
-Nie. – odparła entuzjastycznie. – Tylko ta łapa.
Wilczyca uważnie przyjrzała się ranie.
-Oczyszczę ją, odkażę, założę opatrunek i będziecie wolni. – oznajmiła nam. – Vincent, ty musisz uważać na nos, a ty Ashita – tu uśmiechnęła się pod ukradkiem. – na pędzące wilki.
Odchrząknąłem.
-Ja tego nie planowałem.
Esmeralda przystąpiła do oczyszczania łapy Ashity, podczas gdy ja zastanawiałem się, jakby to spędzić czas w miły sposób. Przecież mały wypadek nie może mnie uziemić na resztę dnia, co nie?
-Ashi. – zwróciłem się do wilczycy. – Skoro już na sobie wpadliśmy to może spędzimy trochę czasu razem? Tak dawno żeśmy się nie widzieli.
-Tylko proszę was, bez zbędnych kontuzji. – rzekła Esme.
-Oczywiście, oczywiście! – pokiwałem głową. – Ze mną, słowo ci daję, naszej Alfie nic złego się nie przydarzy.
Oczy medyczki nie wydały się przemawiać za wiarą w moje słowa, zwłaszcza, że teraz skupiały się, aby dobrze odwiązać ranną łapę Ashity.
-To jak? – zamerdałem ogonem.

<Ashita? Pakujemy się w kłopoty? xd>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT