piątek, 30 grudnia 2016

Od Vincenta do Nevry

Czułem jak miażdżące trzonowce roślinożerców mielą moje kości niczym łodyżkę. Wrażenie tysiąca ciał napierających na mnie, duszących, pożerających żywcem było zbyt realny. Każdy bodziec odczuwałem ze zmożoną siłą, jakby był jednym wielkim nerwem. Ciepłe oddechy ofiar… drapieżników, mierzwiące moje futro. Pachniały krwią i nienasyconą rządzą. To moja krew. To mego mięsa żądały.
Kąsały, wyrywały płaty ciała, spijały krew mlaszcząc przy tym łakomie, wydając chciwe odgłosy nie podobne do żadnego stworzenia, przepychając się byle pochłonąć jak najwięcej. Ignorowały moje rozpaczliwe próby walki, drapanie, gryzienie, warczenie. Z zadanych przeze mnie ran nie płynęła krew. Dla nich byłem tylko kawałkiem mięsa.
To nie byli drapieżcy. To były Demony.
Iluzja była przerażająco rzeczywista. Nawet teraz, leżąc na chłodnej ziemi oszołomiony i drżący od niedawnej tortury, czułem na swym ciele ślady zębów, choć byłem cały, bez najmniejszego zadraśnięcia.
-Też to czułeś?
Obróciłem głowę tak, by móc zobaczyć Nevrę. Basior, tak jak ja, drżał, a oczy miał pełne niepokoju.
-Tak. – odparłem nie siląc się na dłuższą odpowiedź.
Spróbowałem wstać. Łapy nadal dygotały, utrudniając podniesie się z ziemi. Oddech miałem przyśpieszony, nierówny. Coś trzepotało mi w piersi. Rozejrzałem się wokół. Las, tak przerażająco pusty las.
-To… - Nevra również postanowił stanąć na łapy. Wymagało to od niego odrobiny wysiłku. – Nawet nie wiem, jak to opisać.
Wziąłem głębszy wdech. Moje serce powoli przestawało łomotać w panice, stałem już stabilnie.
-Przerażające. - ująłem to jednym słowem. – Teraz nie mam wątpliwości. Coś nad nami wisi.
Byłem jakby obdarty ze własnej skóry. Nie mowa tutaj o faktycznym skórowaniu przez demoniczne iluzje, nie. Postawiony w roli ofiary czułem się, jakby cała moja drapieżność zanikła. Byłem słaby, pozbawiony jakiejkolwiek możliwości ratunku. Odebrano mi opcję ucieczki, ataku, pomocy rodaków. I bezczelnie wykorzystano tę słabość. Wtedy nie czułem się wilkiem. Czułem się nikim.
Gwałtownie potrząsnąłem łbem, odrzucając od siebie mgliste obrazy masakry. Wewnątrz mnie kłębiły się frustracja i bezsilność napędzające siebie nawzajem. Nie dam się tak upokarzać.
-Nie daruje temu, kto za tym stoi. – nie omieszkałem grozić. Nie bardzo odchodziło mnie czy sprawca naszych problemów słyszy me słowa czy też nie. Potrzebowałem się wyładować. – Osobiście dopilnuje, by spotkała go zasłużona kara!
-Doskonale cię rozumiem. – Nevra nawet nie próbował ukryć w swoim głosie złości. – Ale teraz nasze słowa nie mają żadnej mocy. Musimy podjąć działanie. Nie wiadomo, czy na tych iluzjach się skończy.
Skinąłem głową. Groźby nie przyniosą owocnych profitów. Potrzebujemy wsparcia. Alfy, magowie, tropiciele… każde wilcze oko musi dostrzec, przed jakim niebezpieczeństwem została postawiona wataha. Teraz widzę, iż głód może być naszym najmniejszym zmartwieniem.
-Nie traćmy czasu. – rzekłem do swego towarzysza.
Nevra chyżo ruszył przodem, kierując się w stronę Stardust Forest. Ostatni raz przeczesałem teren wzrokiem, jakby gdzieś pomiędzy gęsto rosnącymi drzewami mógł ukrywać się krwiożerczy jeleń. Las jednak pozostał pusty, dołująco cichy, jakoby martwy. Odwróciłem się by podążyć za Nevrą, lecz w tym samym momencie dobiegł mnie nagły odgłos, zupełnie jakby w gardle basiora ugrzązł sporych rozmiarów kamień. Wilk stanął zupełnie sztywno, zatrzymując łapę w pół kroku.
-Nevra? – zaniepokoiłem się.
Niepewnym krokiem podszedłem do towarzysza stając u jego boku. Idąc za wzrokiem basiora od razu dostrzegłem, co go tak sparaliżowało. Nie powiem, również poczułem jak moje mięśnie spinają się w nagłym stresie.
Zając. Tak po prostu zając.
Szarak stał równie nieruchomo, co my. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu; wielkie oczy zwierzęcia przeskakiwały ze mnie na Nevrę i z Nevry na mnie. Mały nosek poruszał się śpiesznie.
-No nie. – wydusił z siebie basior.
Na dźwięk jego głosu uszy zająca stanęły sztywno, lecz jego łapy nadal trwały przybite do podłoża.
-To pułapka, tak? – mruknął do mnie towarzysz.
-Nevra, ja już sam nie wiem, w co wierzyć. – odszepnąłem, czując jak przyśpiesza mi oddech.
Kłapnąłem zębami w stronę futrzaka potęgując groźbę gardłowym warknięciem. Uszak uskoczył jakbym rzucił się na niego z rozwartymi szczekami, po czym dwoma susami zniknął równie szybko jak się pojawił. Zaraz, jak za dmuchnięciem magicznego wiatraka, podfrunęła do nas woń rzeczonego zwierza. Jeszcze nigdy nie miałem w nozdrzach tak intensywnego zapachu jakiejkolwiek ofiary. Niby aromat tysięcy młodych, zdrowych zajęczych ciał skumulował się w tym jednym osobniku. Nawet trzydniowa głodówka nie wywołała we mnie takich emocji, jakie odczuwam teraz. Mimowolnie oblizałem wargi, a mój żołądek skręcił się żałośnie, jakbym wytropił swój pierwszy posiłek od początku istnienia. Spojrzałem strapionym wzrokiem na Nevrę. Wilk łakomie przejeżdżał językiem po pysku, po czym spojrzał na mnie równie niepocieszony.
-Przynęta. – powiedział.
-Musimy się opanować. – starałem się sprawiać wrażenie niezłomnego i taką też barwę nadałem swemu głosowi. – Jeśli ulegniemy głodowi i frustracji to będziemy jak na tacy.
-Wiem to. – warknął żałośnie. – Ale co mamy zrobić? Iść za tym zającem i modlić się, by nie paść ofiarą… ofiar?
Przez głowę przybiegła mi wizja zająca wgryzającego się w me ciało. Niemal czułem długie siekacze przerywające skórę, ścięgna, mięśnie…
-To była tylko iluzja. – zapewniłem go, jaki i siebie. – To nie możliwe by jeleń od tak cię pożarł, Nevra. – postawiłem krok w stronę lasu gdzie prowadził hipnotyzujący zapach zająca. – Może i działam lekkomyślnie, ale to nasz jedyny trop. Jeśli zgubię tego zająca… może już nie być okazji by zobaczyć jakiekolwiek inne zwierzę.
<Nevra? Nie mam za złe, Vin jest cierpliwy ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT