środa, 14 czerwca 2017

Od Vincenta do Nevry

Stałem.
Stałem nieruchomo i zszokowany patrzyłem jak ciało Nevry ulega przemianie. Wilcze łapy nabrały mięśni, wydłużyły się w ręce i nogi o szponach długich i ostrych niczym szable, widziałem, jak tors rośnie, oczy tracą swą bystrość, stoją się mgliste. Śnieżnobiałe kły barwiły się purpurą, gdy basior rozszarpywał naszych wrogów i pożerał niekiedy jeszcze żywe gady. Nic nie potrafiło wybić go z morderczego transu. Węże kąsały go, oplatały kończyny, lecz on nie dostrzegał ich, dopóki nie skończył pochłaniać tego, co akurat miał w pysku. Pochłaniał szybko, bez opamiętania. Złap, rozerwij, połknij. Nic innego się nie liczyło. Wołałem jego imię, lecz nie reagował. Chciałem podejść, ale każda cząstka zdrowego rozsądku zakazywała mi tego. Stałem i pozwoliłem, aby to się działo. Patrzyłem na ogromną pierś basiora, drżącą, poruszaną czymś nienaturalnie dużym. Dwa serca biły jednocześnie.
Drugie serce.
Drugi Nevra.
Wilk skierował swój wzrok na mnie. Jego ślepia zdradzały żądze mego mięsa-widziałem te przerażające pragnienia w jego oczach, widziałem ślinę pieniącą się w kącikach wilczych ust, gdy nos wyłapywał cudowną dlań woń. Jego boki drżały z głodu, choć ciało miał wielkie i masywne. Ogromne szpony drapnęły ziemię, łapy trwały napięte niczym sprężyny. Gotów był skoczyć i pożreć mnie jak najsłabszą zwierzynę.
-Nevra...
Zbyt szybki. W jednej chwili rzucił się wprost na moją szyję. Nie byłem w stanie wykonać uniku. Moje mięśnie nie potrafiły mnie obronić. Zbyt wyczerpany...
Kły basiora zatopiły się w mej łapię, którą odruchowo zasłoniłem gardło. Gdyby nie ten impuls nie doczekałbym kolejnej chwili. Padliśmy na ziemię. Nevra przygniótł mnie do podłoża, wbił pazury w skórę, uniemożliwiając ucieczkę. Napierał na chwyconą łapę, chcąc przebić się do gardła. Zacisnąłem zęby, dyszałem z wysiłku. Kopałem go po brzuchu, chciałem odepchnąć, lecz na marne były me próby. Począłem warczeć, by zaraz krzyczeć. Wołałem Nevrę, wołałem kogokolwiek. Las był pusty, martwy. Nikt nie odpowiedział.
Wtem basior sapnął z irytacją, po czym mocniej zacisnął szczęki i szarpnął mną z taką siłą, iż czułem, jakby wyrwał mi łapę, rozłupawszy kość na kawałki. Machnął mną, jakoby lalką ponownie ciskając o ziemię. Uderzenie odebrało mi dech. Obraz stał się czarny. Powarkiwania Nevry, jego język spijający z pyska krew odbijały się echem w mojej głowie. Próbowałem wstać, ale nie byłem w stanie utrzymać ciężaru własnego ciała. Zraniona kończyna ugięła się i chrupnęła złowrogo. Czułem przejmujący ból. W oczach wezbrały mi łzy.
Niech to wszystko się skończy...
Nevra natarł ponownie. Kroki zmutowanych łap dudniły o podłoże. Rozchyliłem lekko powieki. Basior zbliżał się do mnie, łakomie oblizując wargi. Nie byłem w stanie uciekać. Nie byłem w stanie do niego dotrzeć. Dotychczasowe walki zupełnie wyciągnęły ze mnie siły.
Musiałem go zaatakować.
Gdy wielka łapa spoczęła na mym ciele, a śmiercionośne szczęki rozwarły się z mlaskiem, skupiłem resztki swojej energii celem ocalenia życia. Użyłem Gwiazdy. W jednej chwili zalała mnie fala ciepła, eksplodowałem oślepiającym blaskiem i piekielnym żarem. Skowyt Nevry zadzwonił mi w uszach, basior padł z hukiem na grunt, popiskując i drapiąc podrażnione oczy. Futro na jego łapie sczerniało, a skóra przybrała boleśnie czerwony kolor.
Wybacz mi, Nevro...
Nie byłem w stanie się poruszyć. Nawet drgnąć. Leżałem kompletnie wyczerpany, bezbronny, spoglądając z żalem na rannego towarzysza. Wilk zataczał się, kulejąc na poparzoną łapę. Kręcił się w miejscu, szukając punktu odniesienia; mój czar oślepił go. Mam nadzieję, że nie na zawsze...
-Vi... Vin... - ciało Nevry jęło się kurczyć. Jego ruchy stawały się coraz bardziej niemrawe, a gdy już stał się na powrót sobą: padł wykończony na ziemię. - Vincent... ja...
Zamilkł. Wciął głębszy łyk powietrza, zakaszlał i sapnął. Zaczął warczeć. Napiął swe ciało w rozpaczliwej gotowości do starcia. Nie był w stanie nawet się podnieść.
Zewsząd zdawała się mnie otaczać drażniąca woń siarki, ciężka, kłująca w nos, oczy i świeże rany. Zaraz dobiegł mnie swąd spalenizny oraz krwi, przez co zrozumiałem agresywną postawę Nevry. Również i w mojej gardzieli zawibrował groźny mruk, lecz nie byłem w stanie go uwolnić, krztusząc się szkodliwym odorem i własną bezsilnością. Gdzieś niedaleko rozbrzmiał odgłos kroków kopyt. Stawał się coraz bliższy i bliższy, a wraz z nim na mocy nabierał swąd. Czułem, że nie mam czym oddychać. Coś zdawało się naciskać na mą pierś.
-Nevra... - wydusiłem tylko.
Wilk leżał płasko na ziemi. Jego pierś ledwie się unosiła. Poruszał ustami, ale nie zdołałem nic usłyszeć. Mów wzrok szwankował. Obraz rozmywał się i żółkł, jakby dusząca nas siarka stała się na tyle gęsta, by przybrać postać trujące mgły. Krztusiłem się, próbowałem wierzgnąć łapami w panicznym odruchu, kaszlałem, łapiąc w płuca jeszcze więcej toksyn. Gardło miałem niby wypalone, nie mogłem mówić, nie mogłem oddychać. Nevra stał się odległym, rozmazanym bytem, gdzieś za siarkową zasłoną. Traciłem przytomność, mając w głowie myśl, iż to nasze ostatnie chwilę.
Dudnienie kopytnych kroków dochodziło zewsząd. ON był wszędzie. Zdawało mi się, w ostatnich sekundach świadomości ujrzeć jego demoniczne, szkarłatne ślepia.
I bezduszny śmiech wewnątrz mojej głowy:
-To dopiero początek historii, drogie wilki... to dopiero początek.
Świat rozmył się w jedną wielką plamę, by następnie zginąć w mroku i bezgłosie.
Przez moment unosiłem się w pustce, wisząc tuż nad nieskończoną nicością.
Nitki świadomości były zbyt słabe, by mnie utrzymać...

<Nevraaa? Wybacz, że musiałeś czekać. ;-;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT