niedziela, 18 czerwca 2017

Od Nevry cd Vincenta

Nie mam pojęcia, które z nas padło pierwsze. Czy był to Vin, czy jednak ja. Niezależnie jednak od tego nasz drogi organizator zabawy miał widocznie jakiś powód, aby utrzymać naszą dwójkę przy życiu. Mógł nas przecież wykończyć gdy byliśmy nieprzytomni. Czyżby obawiał się, że utraci swoje zabawki? W chwili, w której świat zawirował, a moje cielsko opadło na ziemię nie miało to dla mnie szczególnego znaczenia. Właściwie, chciałem zostać zgładzony. Znowu, psia kość. Znowu pozwoliłem, aby instynkty mnie poniosły, nieomal krzywdząc przy tym Vincenta. Czy ja w ogóle mam jakąkolwiek szansę, na zmianę? Czy jest coś, co mogłoby uczynić ze mnie wilka takiego jak wszystkie inne? Zapewne już do szarego końca skrywał się będzie we mnie morderczy kanibal, nawet, jeśli będę chciał dobrze. Na tę chwilę jednak został zaspokojony. Gdybym to samo mógł powiedzieć na temat mojego sumienia..
Źle mi było z tym, że przez moje szaleństwo Vincent mógł ucierpieć. Czułem się okropnie winny z tego powodu. Ból rozsadzający mi czaszkę zdawał się dodatkowo wzmagać te uczucie. Nic nie widziałem, a pod łapami czułem zaledwie glebę. Raz po raz starałem się coś wybełkotać, powiedzieć, że mi przykro, prawdę mówiąc jednak byłem zupełnie oszołomiony. Ledwo co byłem zdolny, aby usłyszeć jakiekolwiek kierowane do mnie słowa. Jedno zdanie jednak wyraźnie zapadło w mojej pamięci, nim zupełnie straciłem świadomość, a grunt pode mną zdał się zapaść.

“To dopiero początek historii, drogie wilki... to dopiero początek.”

~*~

Okropny ból w czaszce przewał beztroski sen. Gleba zdawała się o wiele zimniejsza, niż kiedy upadłem, a jej twardość równać się mogła ze skałą. Ponadto moje ciało zdawało się przybrać na wadze od utraty przyjemności. Miałem wrażenie, że samo podniesienie głowy wiele ode mnie wymaga. Tak więc powoli wnosiłem łeb wyżej, rozchylając powieki. Obraz nie należał do najostrzejszych, co zapewne nie jest żadnym zdziwieniem. Nie chodzi o samą utratę przytomności. Vin nieźle mi przydzwonił. I dobrze, gdyby nie to, mogło być już po nim. Gdzieś tam przed sobą widziałem zarys leżącego wilka. Byłem niemal pewny, że podczas naszej potyczki zraniłem go w łapę, aczkolwiek nic nie byłem w stanie zrobić, póki moje własne zdrowie godne było jedynie pożałowania. Nie byłem pewien, czy wokół jest tak głucho, czy to ja nic nie słyszę. Właściwie, żadnemu ze zmysłów nie ufałem. Niby było ciemno i chłodno, ale czort wie, może to jakaś iluzja. Na ten moment byłem jedynie pewien, że zaraz coś może nas kropnąć. Musiał szybko dojść do siebie, a widział tylko jeden sposób.
Regenerację.
Zamknąłem więc oczy, aby nawet najsłabszej jakości obraz nie wchodził mi teraz w głowę i skupiłem się na odnawianiu moich komórek. Zmęczenia może nie usunę, powinienem być jednak w stanie naprawić mój wzrok, oraz rany znajdujące się na ciele. Powoli, acz skutecznie czułem, jak moje ciało powraca do sił minęło kilka minut, gdy byłem już w stanie się podnieść, postanowiłem więc nie marnować czasu na dalszą naprawę organizmu. Trzeba działać.
Wraz z tą myślą zerwałem się na równe łapy. To śmieszne, ale świat wydał mi się o wiele piękniejszy, gdy na nowo widziałem wszystko we właściwej ostrości. Piękny, acz wciąż niebezpieczny. Podszedłem do Vincenta, którego zarys był całkiem widoczny na nocnym niebie. Rana nie wyglądała najlepiej. Dobrze byłoby ją przemyć, w pobliżu nie widziałem jednak żadnej wody. W takim wypadku będzie trzeba jej poszukać.
Poczułem, jak przez moje futro boleśnie przebijają się kości, z dwóch stron łopatek, tworząc zarys skrzydeł. Nie znosiłem tego robić, gdyż każda modyfikacja mojego ciała oznaczała silne rozrastanie się kości i rozoraną skórę. Sytuacja tego jednak wymagała. Kiedy mój szkielet stał się lekki, a skrzydła porosły pióra wiedziałem, że nie mam zbyt wiele czasu. Muszę szybko odnaleźć wodę i nie zwariować w powietrzu. To też od razu chwyciłem towarzysza i wzbiłem się niezdarnie w górę.
Tylko nie panikuj.
Rozejrzałem się dookoła, niemalże ściskając Vincenta, który nadal był nieprzytomny.
Patroni, z uwagi na krytyczną sytuację i mój strach przed lataniem sprawcie proszę, aby w pobliżu znajdowała się woda.”
Raz za razem huczały mi w głowie tym podobne słowa. W oddali ujrzałem błysk. Źródło! Bez zastanowienia wystrzeliłem w tamtą stronę, nieomal zabijając nas o kilka drzew. Gdy w końcu wylądowaliśmy przy wodzie przez dobrą minutę dychałem ze zmęczenia. Skrzydła powoli zaczęły zanikać, a ja zabrałem się za przemywanie rany. Na moje oko lapie nic nie zagrażało, aczkolwiek wcięcie do lekkich nie należało.
To naprawdę ja to zrobiłem?
Rozdrabniałem w łapach źdźbła trawy, aby stworzyć prowizoryczny opatrunek, gdy basior przebudził się.
— Nareszcie — westchnąłem — wygląda na to, że na jakiś czas mamy spokój, lepiej jednak nie tracić czujności.
Wilk spojrzał na mnie zdumiony. Jego mimika mieszała zdezorientowanie, zmęczenie, ból, ale też i ulgę. Wszystko razem.
— Vin, chol.ernie mi przykro — zacząłem — przepraszam Cię za to, co próbowałem zrobić kiedy zabiło tamto serce. Obiecuję, że jak to całe gówno się skończy będę się trzymać z dala od ciebie, aby Cię więcej nie skrzywdzić w taki sposób.

<Vin? Nic się nie stało ^^>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT