wtorek, 27 czerwca 2017

Od Herona do Blackburn'a

Ostrożne wychyliłem się zza drzew, lustrujący uważnie dopiero co odnalezione przeze mnie stadko jeleniowatych. Grupa roślinożerców pasła się na całkiem sporej polanie umiejscowionej w głębi lasu. Naliczyłem siedem osobników, co nie było proste, gdyż sylwetki zwierząt zlewały się ze sczerniałym obrazem lasu, a i one same nie bardzo kwapiły się do ruchu. Także odległość i moje słabiej widzące lewe oko nie pomagało w tej sytuacji. Mimo to udało mi się dostrzec trzy łanie, w tym dwie z młodymi oraz jednego, rosłego byka, czuwającego nad bezpieczeństwem samic. Stadnik wiedział o mojej obecności-tropiąc ofiarę cały czas miałem nad sobą przyciągającą wzrok kulę światła, doskonale widoczną w nocnej czerni. Teraz dezaktywowałem swą zdolność, co nie ukrywam, wywołuje w moim żołądku niemiły ucisk zgrozy, jednak jeleń był absolutni pewien, iż gdzieś tam się czaję. Co rusz trafnie spoglądał w stronę zarośli, będących miejscem mojego ukrycia. Duże uszy unosiły się z uwagą, gdy tylko śmiałem poruszyć gałązki nisko rosnącej roślinności.
Chciałem, aby to polowanie zakończyło się w miarę szybko, bez zbędnych pościgów czy szarpania za jelenie nogi-Blackburn i tak dość długo na mnie czeka. Wizja taszczenia dużo większej zdobyczy przez cały teren watahy również nie przypadła mi do gustu. Już nie wspominając o możliwych obrażeniach. Samotne polowanie na tak sporą zwierzyny, nawet dla rosłego wilka, jest nieco kłopotliwe. Liczą się umiejętności i strategia.
Nie chciałem zabijać młodych ani ich matek-jest to nieopłacalne dla mnie jako drapieżnika, jak i dla całej natury. Najkorzystniej schwytać osobnika słabego, chorego bądź starego. I taki właśnie okaz udało mi się spośród tej grupy wychwycić. Dostrzegłem łanię nieposiadającą młodego. Poruszała się niechętnie, a jak już to mocno kuśtykając na tylną kończynę. Nie miała szans przetrwać z tak ranną nogą. Zginęłaby prędzej czy później.
Zacząłem działać. Skryłem się w gęstych krzewach, chcąc zaatakować z zaskoczenia. W głowie miałem dokładnym plan zapędzenia wybranej łani wprost w moje szczęki. Potrzebny był tylko impuls, który spłoszy i pokieruje zwierzę w moją stronę. Skupiłem swą magię, przywołując Skierkę tuż obok posilającego się stada. Kula światła rozbłysła białą poświatą, zalewając polanę jasnością. Jeleniowate odskoczyły, przerażone nieznanym zjawiskiem i jęły uciekać, prowadzone przez samca. Ranna łania rzuciła się za pobratymcami, lecz ognik zastawił jej drogę, zmuszając do zmiany kierunku; pobiegła wprost w moją stronę. Jeszcze chwila, jeszcze moment... atak.
Wyłoniwszy się z krzewów, zacisnąłem szczęki na szyi łani, która, przerażona i zaskoczona jęła wierzgać i młócić kopytami powietrza. Pociągnąłem ją w dół. Straciła równowagę. Padła, gniotąc mnie ciężarem swego ciało, nie puściłem jednak. Trzymałem hardo, unikając chaotycznych kopniaków, aż w końcu brak tlenu zrobił swoje: samica straciła przytomność. Dobiłem ją bez żadnego trudu. Ciepła posoka przyjemnie pobudzała mój język. Chwyciłem pewnie mięsisty kark i począłem ciągnąć zdobycz w kierunku Blackburn'a.

-O, jesteś już! - dobiegł mnie głos wilka.
Czerwony basior zauważył światło rzucane przez Skierkę, jeszcze zanim dostrzegł mnie. Zbliżył się, a gdy zobaczył kawał jeleniego truchła, jaki trzymam w zębach, zagwizdał z podziwem:
-No, tego to starczy na nas dwoje i jeszcze zostanie!
W jego tonie, niby pełnym uznania dało się wczuć nutkę nerwowości, zazdrości. Ogon samca kołysał się skostniało, a on sam stał sztywno. Miałem wrażenia, że zawsze odczuwał coś na kształt frustracji, choć nie do końca byłem pewien czy miał tak od małego, czy może moja obecność wyzwala w nim pokłady niewyżytej złości. Blackburn chwycił łanią nogę, pomagając mi dotaszczyć ofiarę do przygotowanego pod ognisko miejsca.
-O tutaj. - wskazał łapą, położywszy ciało tuż obok. - Skieruj swój płomyczek tu.
Jakbym nie wiedział. Palenisko było dobrze wykonane, rozpałka przygotowana, a całość odizolowana od reszty łatwopalnych elementów środowiska.
-Dobra robota. - zwróciłem się do towarzysza. - A teraz odsuń się, bo może trochę razić w oczy.
Ustawiłem Skierkę blisko stosu, skupiając energię w kuli. Intensywność wydzielanego przezeń światła wzrosła, podobnie jak emitowane ciepło. Zaraz z przygotowanej podpałki buchnął dym, żar objął wyschnięte gałązki. Ukazał nam się płomień.
-Udało się!
-A jakże. - skwitowałem apatycznie. - Miałem już styczność z przyrządzaniem pokarmu w ten sposób, jednakże nie zapamiętałem z tego zbyt wiele. Głównie ze względu na to, iż jadam głównie surowe mięso. - ująłem łanię w zęby, kładąc ją tuż pod łapy towarzysza. - Ufam, że wiesz, co robić. Nie widzi mi się jeść zwęgloną dziczyznę.
-Będzie dobrze, najesz się jak nigdy. - zapewnił, ufny we własne zdolności. - Czeka nas przepyszny posiłek.
-Na to właśnie liczę.
Wilk zajął się przygotowywaniem mięsa, podczas gdy ja cierpliwie czekałem, podejrzliwie obserwując poczynania basiora, chłonąc nową wiedzę. Wątpiłem, by umiejętność opiekania jeleniny jakkolwiek przydałaby mi się w życiu, jednak to zawsze jakieś urozmaicenie swoich zdolności. Kolejne minuty mijały nam w milczeniu.
-Dobra! - oświadczył Blackburn. - Piecze się. Teraz musimy czekać i pilnować, żeby się nie spaliło.
Skinąłem głową. Nie mając lepszej rozrywki, zająłem swój umysł obrazem wesoło skaczącego ogniska. Płomieniste jęzory lizały upolowaną przeze mnie zdobycz, czyniąc mięso coraz bardziej rumianym i pachnącym. Pożerane gałązki trzaskały jakby w beztrosce. Falująca, pomarańczowa poświata rzucała wokół przyjemne ciepło i rozmywała niepokojący mnie mrok. W swej dzikości zdawała się skuteczniejsza w odstraszaniu majaków niż moja Skierka. Tutaj musiałem przyznać Blackburn'owi rację. Skupiłem uwagę na basiorze, którego wzrok uciekł w stronę opiekanego nad ogniskiem mięsa. Skrzywiłem się nieznacznie. Wiedziałem, że spogląda na mnie, gdy tylko ma okazję, myśląc, że na wszystko jestem ślepy. Łypał, badał, przeszywał na wskroś. A potem zaciskał zęby, tłumiąc w sobie coś, czym pewnie chciał mi sarknąć w twarz. Tak też było w tym przypadku.
-Coś nie tak? - rzuciłem chłodno w stronę samca.
Ogniskowa łuna odbijała się w czerwonych ślepiach Blackburn'a, przybierając postać wesołych iskierek.
-A co ma być "nie tak"? - odparł. - Wszystko w porządku. Dlaczego pytasz?
Zmrużyłem oczy. Westchnąłem:
-Mniejsza. To mięso już gotowe? - gładko zmieniłem temat.
Zapach był naprawdę kuszący, podobnie jak wygląd mięsa. Chłonąłem charakterystyczną woń, pozwalając by wypełniała mój organizm, pobudzała pierwotne zmysły i głód. Żołądek zaburczał niecierpliwie, chcąc być zapełnionym tu, teraz. Mimowolnie oblizałem wargi.
-Jeszcze chwilka. - oświadczył basior, machając ogonem w podekscytowaniu. - Ja też nie mogę się doczekać.
-Świetnie. Po tym, jak już będziesz przebadany - dodałem po chwili. - poszukam Ashity i Zuko i obgadamy wszystkie kwestie.
Spojrzał na mnie, nieco zdziwiony. Chciał coś rzec, lecz w słowo wpadły mu moje wyjaśnienia.
-Ashita i Zuko to para Alfa Watahy Porannych Gwiazd. Sympatyczne wilki. Co prawda spotkałem tylko Ashitę, ale po tym, jak wychwalała swego partnera, mogę stwierdzić, że oboje są równie przyjacielscy. - uśmiechnąłem się zwiewnie, przywołując w pamięci uroczy, acz nieco przytłaczający monolog wspomnianej wadery. - Z resztą, o wszystkim wypowiadała się jak o wspaniałościach tego świata.
-I jakie kwestię będziemy obgadywać?
Przewróciłem oczami.
-Kwestię przyjęcia do watahy. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że gramoliłeś się przez całe pasmo górskie, dając się przypalić tu i ówdzie, tylko po to, żeby upiec sobie dziczyznę. - ozwałem kąśliwie.
-Nie, oczywiście, że nie! - żachnął się. - Niech ci będzie. Pójdziemy do nich, gdy tylko mnie opatrzą. Ale wpierw coś zjedzmy. - ściągnął mięso z ognia. - Już gotowe.
-Cudownie.
Zabraliśmy się za ciepły, naprawdę przepyszny posiłek, spożywając go w milczeniu, od czasu do czasu wymieniając tylko spojrzenia.

<Blackburn? Przepraszam za tak długi czas oczekiwania.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT