piątek, 9 czerwca 2017

Od Herona do Blackburna

Kroczyłem przez gęste knieje, kierując się w stronę pasma gór, zwanych przez tutejsze wilki "Szpiczastymi Górami". Nazwa, mam nadzieję, dobrze oddaje ich wizerunek. Do postawienia sobie na cel odwiedzenie tego miejsca pod pewnym względem zachęciła mnie alfa watahy, Ashita-swoją drogą bardzo miła i, um... rozrywkowa wadera-której dziki trajkot zasiał we mnie ziarno ciekawości odnośnie tego miejsca. Oczywiście podczas miłej pogawędki zdołała mi opisać chyba każdy centymetr terytorium Watahy Porannych Gwiazd, aczkolwiek Góry zainteresowały mnie najbardziej, poniekąd przez mą bliskość z żywiołem ziemi.
Drogę przez las oświetlała mi moja niezawodna przyjaciółka Skierka. Dyndała tuż nad moją głową, rzucając na wszystko w promieniu najbliższych dziesięciu metrów jasną łunę. Wyraziste światła i głębokie cienie tańczyły na pniach drzew, gdy tylko te znalazły się w zasięgu moje czaru. Uważnie lustrowałem granice między okręgiem jasnoci a tonącym w czerni lasem, bacząc na najmniejsze choćby niebezpieczeństwo. Ze Skierką nad głową stałem się niezwykle widocznym i atrakcyjnym celem dla jakiegoś zaczepnego stwora. Wiedziałem, że decydując się na nocną wycieczkę, będę zmuszony przemienić się w punkt widoczny z drugiego krańca terytorium, acz postanowiłem w pełni świadomie podjąć to ryzyko. Bezczynne siedzenie w jaskini i myśli krążące wokół tego ile to jeszcze czasu upłynie, nim wstanie słońce i będę mógł wyruszyć, ciążyłoby mi znacznie bardziej niż obecne przedzieranie się przez nie do końca znane mi lasy. Czujność miałem wyostrzoną; "Te tereny są bezpieczne" mówiła Ashita. Mimo to z maniakalną wręcz dokładnością badałem ciemność przede mną, próbując dostrzec nieistniejące bestie. Mój lęk przed mrokiem czasem przywoływał frustrację...
Wtem do mych nozdrzy dotarł nienaturalny dla leśnych obszarów swąd. Zatrzymałem się natychmiast, wziąłem głębszy łyk powietrza. Woń spalenizny mieszała się z charakterystycznym zapachem futra, które szybko zidentyfikowałem jako wilczą sierść. Zapach był nieco rozmyty, aczkolwiek byłem w stanie określić kierunek, z którego przyciągnął go nocny wiatr. Przyznam, iż to nietypowa mieszanka woni. Niemal od razu usłyszałem cichy szepcik w mej głowie: "odnajdź, zobacz, zbadaj". Odkrywanie tego, co jeszcze mi nieznane było niemal naturalnym odruchem mego organizmu, towarzyszącym mi odkąd pamiętam. A doświadczenie mówiło mi, iż aby bezpiecznie podejść do niewiadomej, trzeba zadbać o swój kamuflaż. Dezaktywowałem więc świecącą nade mną Skierkę, pozwalając opatulić się ciemności. Wywołało to niemały dyskomfort, jednakże nie zamierzałem zaprzątać sobie głowy wyimaginowanymi, mrocznymi tworami. Przynajmniej do czasu aż nie zacznę widzieć potencjalnego oprawcy w najmniejszym ruchu leśnych krzewów. Ruszyłem prowadzony nicią zapachu.
Drzewa poczęły się przerzedzać, a nad iglastymi koronami zamajaczyły ośnieżone szczyty. Domyśliłem się, iż mimowolnie dotarłem do Spiczastych Gór-pierwotnego celu mej nocnej wyprawy. Nie wydały mi się jednak aż tak interesujące, jak na początku-góry stać tu będą wieczność. Podejrzany, przypalony osobnik raczej nie. Zatrzymałem się, wąchając powietrze. Zapach tutaj był o wiele intensywniejszy, podejrzewam, iż nieznajomy może być tuż-tuż. Swe kroki zatem starałem się stawiać jak najostrożniej, co zanadto mi nie wychodziło: me rosłe, acz niepraktyczne w sztuce skradanie ciało nie pozwoliło stąpać bezszelestnie. Toteż nie zdziwiłem się, gdy zaalarmowanym szelestem ściółki osobnik zareagował. Wyraźnie słyszałem poruszenie, gdzieś dalej, między drzewami. Serce zabiły i mocniej. Przez myśl mi przeszło, iż to może być jakiś niedźwiedź, lis czy któreś z mistycznych, o wiele niebezpieczniejszych stworzeń, czyhających w mroku by niepostrzeżenie zaatakować i zatopić we mnie swe kły... Odpędziłem jednak te myśli, sapiąc nieco zirytowany. Ciemność coraz bardziej wzmaga we mnie bojaźliwość. Zwróciłem się w stronę pni, uważnie lustrując teren pomiędzy nimi. To właśnie stamtąd dobiegł mnie szelest, gdzieś tam swe źródło miał swąd palonego futra. Przywołałem z powrotem kulę światła (ach, jakże dobrze mieć nad sobą jasność!), kierując ją w stronę domniemanego osobnika. Subtelnie okrążałem każdy podejrzany pień, aż w końcu, gdy Skierka wychyliła się za jeden z nich, zauważyłem gwałtowny ruch. Coś warknęło, kłapnęło zębami, po czym odskoczyło, ukazując mi się w swej pełnej krasie. Ujrzałem basiora, którego zjeżona sierść nabierała barwy żywej czerwieni pod wpływem jasności rzucanej przez me zaklęcie. Krwiste ślepia łypały wrogo na kulę, kły łapały blask, odznaczając się na tle tonącego w ciemności lasu. Lekko zniszczony szal zakołysał się na szyi wilka. Przywołałem Skierkę nad moją głowę. Czar posłusznie przybył we wskazanie miejsce, a zanim powędrował agresywny wzrok nieznajomego, by w końcu spocząć na mnie-stojącego w blasku glorii, niemal dwa razy większego basiora.
- Ktoś ty? - kłapnął na mnie zębami. - To świecące coś to twoja sprawka?
Skrzywiłem się. Nie podobał mi się ton jego wypowiedzi. Miałem wrażenie, jakby wilk mógł w każdej chwili pokonać dzielące nas metry, by skoczyć i zaatakować za sam fakt, iż śmiałem zaniepokoić jego osobę. Nie miałem ochoty na jakiekolwiek bijatyki. To byłaby nierówna walka.
-Spokojnie, nie zrobię ci krzywdy. - zachowałem opanowany ton. Zmierzyłem basiora, dostrzegając liczne otarcia, zmierzwioną sierść i poparzenia. - I tak jesteś już dostatecznie skrzywdzony.
Żachnął się, prychnął pod nosem jakieś niepochlebne słowa w moim kierunku. Nie starałem się ich wychwycić.
- Mniemam, że nie jesteś stąd?
Łyknął na mnie czerwonym okiem.
- Nie.
- I podróżujesz sam?
- Tak...
- A przybyłeś tutaj w jakimś konkretnym celu?
- Może...
Zmrużyłem oczy.
- Bawimy się dalej w zgadywanki, czy może wykażesz się czymś więcej niż pojedynczo wysarkniętymi partykułami?
Ogon basiora sztywno ustawił się w jednej linii z jego tułowiem. Posłał w moim kierunku złowrogie mruczenie. Wibrujące w wilczej gardzieli warczenie przybrało na sile, gdy fuknął:
- Czego ty ode mnie chcesz?
Teraz to ja rzuciłem mu nieprzyjazne spojrzenie, nie zdradzałem jednak swoim ciałem dezaprobaty względem obcego.
- Na pewno nie chcę kłopotów. A raczej nie chcę na CIEBIE sprowadzać kłopotów. Możesz tego nie wiedzieć, ale znajdujesz się właśnie na terenie Watahy Porannych Gwiazd i zapewniam, że każdy obcy, awanturniczy wilk długo tutaj nie pobędzie.
Ogon rudego samca lekko opadł, a ślepia spojrzały na mnie z uwagą.
- "Watahy Porannych Gwiazd"? - powtórzył nieco spokojniejszy tonem.
- Tak, chyba dość wyraźnie się wyraziłem. - również złagodniałem. Zerknąłem ukradkiem w stronę Spiczastych Gór, uświadamiając sobie, iż jest to atrakcja na kiedyindziej. - Od niedawna należę do tej sfory.
Zachowując pełną roztropnością, podszedłem do basiora, który nie zdradzał już oznak agresji, jednakże wciąż spoglądał na mnie nieufnie.
- Myślę, że jesteś zmęczony podróżą i nieco obolały. Mogę zaprowadzić cię do któregoś z medyków, by przyjrzał się twoim ranom. Oczywiście, jeśli chcesz. - podałem mu łapę w przyjacielskim geście. Zdobyłem się na subtelny półuśmiech - Nazywam się Heron.



<Blackburn? Trochę przydługie wyszło, wiem... ^^'>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT