piątek, 22 kwietnia 2016

Od Mavis CD Vincent

Wraz z pierwszym krokiem wymierzonym w czarną pustkę, poczułam chłód oblepiający moje ciało, a do mojego umysłu została wysłana niepokojąca wiadomość, że pod łapami nie ma gruntu. Zerknęłam szybko w dół, ze strachem i zaskoczeniem uświadamiając sobie, że chodzę w powietrzu, a kilkanaście metrów pode mną lewitują półprzezroczyste zjawy, które z melancholią przemieszczały się naprzód, nie rozglądając się, zupełnie obojętne na wszystko dookoła. Mroźne powietrze napływało ku nam ze wszystkich stron, a jego źródło pozostawało ukryte. W miejscu, w którym się znaleźliśmy, nie było niczego, prócz czarnej, nieskończonej materii oraz setek przechadzających się dusz. Przylgnęłam bokiem do boku Vincenta, jakbym bała się, że jeśli się od niego oddalę, spadnę i będę lecieć do końca życia, bez możliwości zatrzymania się. Czułam jak powietrze zamarza mi w płucach, mgiełka otaczała cały mój pyszczek. Nagle czyjś cichy szept wkradł się do mojego umysłu. Szept delikatny, jakby jego właściciel bał się mówić głośniejszym tonem, znajomy, osobliwy, lekko zjadliwy.
- Mavis...
Zesztywniałam. Moje źrenice rozszerzyły się gwałtownie, oczy zaczęły walczyć z pragnieniem płaczu. Oddech stał się urywany, klatka piersiowa falowała mi szybko. Wiedziałam, kto wypowiedział moje imię. Spokojnym krokiem, już bez krzty strachu przed spadnięciem, odłączyłam się od boku szarego basiora, kierując się w dół, ku zjawom kroczącym w powietrzu. Z każdym krokiem rozkoszne ciepło coraz bardziej rozchodziło się po moim ciele. Oczy zaszły mi łzami, mózg pragnął zatrzymać ciało i zawrócić, ale łapy parły naprzód, nie przejmując się niczym. Mimowolnie kręciłam łbem, jakbym nie dowierzała temu, co dane mi będzie zaraz zobaczyć. Tymczasem przede mną wyrosła postać starego, zgarbionego basiora, który jednak obdarzył mnie promiennym uśmiechem, który sprawił, że jego półprzezroczysta sierść nabrała trochę bardziej 'ziemskich' barw. Czarne, wyblakłe plamy odbijały się wyraźnie na białej sierści nawet po śmierci, a błękitne, uwielbianie przeze mnie oczy, nie zmieniły się ani trochę; nadal krył się w nich dawny wigor i ukryte góry optymizmu. Poczułam, że moje łapy stają się galaretowatą masą, co jedynie sprawiło, że opadłam pół metra w dół. Stary wilk usiadł w powietrzu, uśmiechem nadal zachęcając mnie do podejścia. Zbliżyłam się do niego niepewnie, lecz w każdej chwili gotowa byłam odwrócić się i uciec, wmawiając sobie, że to wszystko to nieprawda. Łzy potoczyły mi się po policzkach, gdy Elfias powiedział zachrypniętym głosem:
- Dziecko.
Rzuciłam się na niego, ignorując szept podświadomości, mówiący o tym, że prawdopodobnie przeniknę przez zjawę. Spotkało mnie zaskoczenie; zatrzymałam się w objęciach mojego opiekuna, czułam ciepło jego ciała, jego sierść zlewała się z moją, nasze oddechy stworzyły jeden rytm, zapach sierści basiora przywoływał wspomnienia. Mimo że Elfias był martwy, a ja sama byłam w Piekle, nie przeszkadzało mi to w wyobrażeniu sobie, że siedzimy właśnie na polanie w lesie, w którym mieszkaliśmy, i łowimy ryby w pobliskim potoku, nie przejmując się niczym. Echo naszego śmiechu obiło mi się o czaszkę, ale łzy powoli zasychały na policzkach, a mózg oswajał się z okrutną prawdą. Elfias zginął.
- Zmieniłaś się - powiedziała projekcja mojego opiekuna, który teraz obdarzył mnie smutnym uśmiechem. Zlustrował mnie badawczym spojrzeniem, lekko się ode mnie odchylając. - Ale nadal się garbisz - dodał, kręcąc łbem.
Parsknęłam lekko, tuląc go jeszcze mocniej i nie dopuszczając do tego, żeby mnie puścił.
- Mavis - szepnął Elfias, delikatnie dotykając nosem mojego ucha. - Przepraszam.
- Byłeś dzielny. Wierzę w to - odparłam, wycierając łzy o jego futro.
- Starałem się, naprawdę. Grunt, że nie znalazł cię zbyt szybko - smutny ton Elfiasa zaczynał ponownie wyciskać ze mnie łzy. Po chwili jednak projekcja uderzyła w weselsze tony. - Zmiotłaś go po mistrzowsku.
- Nie tylko ja - odparłam, puszczając Elfiasa i zerkając do tyłu. - To też zasługa Vina. Bardzo często mi pomaga i wiele razy uratował mi życie - mrugnęłam do Vincenta.
Elfias postawił uszy, zaciekawiony osobą mojego przyjaciela, który lekko się speszył. Mruczał coś pod nosem, od czasu do czasu dało się z tego zrozumieć coś w stylu 'nic wielkiego' albo 'przesadzasz'.
- Nie dość, że odważny, to jeszcze skromny - zauważyłam ze śmiechem.
- Podejdź - powiedział niezwykle poważnym głosem Elfias. Vincent drgnął, ale nie ruszył się z miejsca. - Podejdź no, jestem stary i ciężko mi się poruszać - dodał z rozbawieniem mój opiekun, a wtedy Vincent stanął przed nim wyprostowany jak struna.
Posłałam mu przyjacielowi promienny uśmiech, który odwzajemnił. Elfias lustrował Vina intensywnym spojrzeniem, pod którym większość zapadłaby się pod ziemię. Sęk w tym, że tu nie było ziemi. Kiedy Elfias otworzył pyszczek, aby coś powiedzieć, byłam pewna, że zwróci się do szarego basiora; tymczasem spotkała mnie druga niespodzianka w ciągu niecałych czterech minut - staruszek obrócił łeb w moją stronę i spytał zdawkowo:
- Rozumiem, że jesteście parą?
Wytrzeszczyłam oczy i zrobiłam się czerwona jak burak. Elfias nigdy nie pytał o takie rzeczy! Pff, nie pytał - on w ogóle się tym nie interesował! Przebierałam łapami w miejscu, ogon mimowolnie drgnął, gotowy do merdania. Intensywna czerwień z moich policzków prześwitywała przez sierść bardzo wyraźnie, więc widząc moje speszenie, Vincent udzielił odpowiedzi za mnie:
- Nie, nie jesteśmy parą, proszę pana.
- Nie rozumiem, czego wy się wstydzicie - mruknął zdezorientowany Elfias.
- Ale to prawda - powiedziałam cicho, czując jak uszy opadają mi na boki ze zdenerwowania całą sytuacją. Kiedy zauważyłam, że stary basior zacznie ciągnąć temat, odchrząknęłam ostro i umiejętnie zmieniłam temat. - Elfiasie, szukamy mamy Vincenta. Znasz ją może?
- Znam tu wszystkich. Każdy z nas zna się wzajemnie. Tutaj TRZEBA rozmawiać z innymi, żeby nie umrzeć po raz drugi, tym razem z nudów - wyjaśnił zapytany, przewracając niebieskimi oczami.
- A zatem nam pomożesz? - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu.
- A mam wyjście? Muszę pomóc mojej ukochanej księżniczce - odparł ze śmiechem, wstając z powietrza (!) i odwracając się. - Chodźcie.
Ruszyliśmy za nim, zrównując się bokami. Unikałam kontaktu wzrokowego z Vincentem jak tylko mogłam, wiedząc, że rumieńce nie zeszły jeszcze całkowicie. Nagle szept szarego basiora rozległ się obok mnie:
- Mavi, przykro mi z powodu Elfiasa.
- Dziękuję, ale... ale szczerze spodziewałam się go tu spotkać - westchnęłam i obdarzyłam go ponurym uśmiechem, nadal strzelając wzrokiem na boki.
- Huh?
- Brak odzewu przez tyle miesięcy... coś musiało być na rzeczy, sam rozumiesz. Ale teraz skupmy się na Twojej mamie, proszę, Vin - odparłam, przyspieszając kroku i spuszczając wzrok na pustkę pod moimi łapami.

Vincent? Krótkie, ale w miarę treściwe ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT