Nie wyglądało to zbyt dobrze. Wróżka krzywiła się z bólu, pojękując i
szlochając przejmująco. Moja znajomość medycyny była uboga, poza tym
leczenie wróżek zupełnie różnie się od pomocy wilkom. Była przecież taka
drobna, wydawać by się mogła, że jeden niewłaściwy zabieg może tylko
pogorszyć jej stan.
-Jak właściwie masz na imię? –zagaiłem, chcąc odwrócić uwagę istotki od ran.
-Lilia. – odparła półszeptem. – Jestem Lilia.
-To bardzo ładne imię. – wadera uśmiechnęła się budująco. – Ja jestem Pixie, a to jest Vincent. Skąd pochodzisz?
Pixie nawiązała rozmowę z wróżką, ja tym czasem rozmyślałem jak pomóc
istocie. Była w złym stanie, liczyła się każda minuta. Być może któryś z
medyków lub uzdrowicieli będzie zdolny pomóc Lilii, jednak pójście do
któregoś z nich może zabrać za dużo czasu, a przenoszenie wróżki również
jest kiepskim pomysłem. Co robić, co robić…?
-Mam pomysł. – przerwałem ich rozmowę. – znaczy… może nie wypalić. Ale jeśli, to prawdopodobnie poczujesz się lepiej.
-Spróbuj! – zachęciła Pixie. – Jeśli jest szansa, to trzeba spróbować!
-Dobrze. Nie bój się, maleńka. – zwróciłem się do Lilii, wyciągając ku
niej łapę. Delikatnie tknąłem wróżkę końcówką pazura. Zadrżała
wystraszona. – To nie będzie bolało, obiecuje.
Spojrzała na Pixie. Wilczyca skinęła głową, na znak, że można mi zaufać.
-Dobrze… - wyraziła pozwolenie.
Użyłem swojej magicznej umiejętności. Skupiłem małą część swojej energii
w łapie i stopniowo zacząłem oddawać ją wróżce. Nie mogłem gwałtownie
oddać jej zbyt dużo energii, to mogło być niebezpieczne. Czułem
charakterystyczne dla tej techniki mrowienie w łapie, przeplatane z
lekki bólem, jednak zignorowałem te bodźce. Subtelna mgiełka aury
oplotła Lilię, powoli wnikając w jej ciało. Zaraz rany istotki
przestawały krwawić, co więcej pomału się goiły. Na twarzyczce wróżki
malowała się wyraźna ulga.
-Udało się. – szepnęła Pixie, uradowana pomyślmy przebiegiem „operacji” – Tylko… twoje skrzydełko.
-Skrzydła wróżek są stworzone ze specyficznego rodzaju aury. Nie jestem w
stanie ich zaleczyć. – powiedziałem za smutkiem. – Może ktoś z twoich
bliskich będzie w stanie pomóc? – zwróciłem się do Lilii.
Wróżka podniosła się z ziemi. Ostrożnie dotknęła zagojone rany, które
teraz były tylko nieestetycznymi bliznami, które wkrótce powinny
zniknąć. Następnie poruszyła uszkodzonym przez pazury niedźwiedzia
skrzydełkiem. Ruch był niemrawy i sprawiał istocie lekki ból.
-Tak, w mojej wiosce jest uzdrowiciel, który uleczy moje skrzydło. –
powiedziała z nutką nadziei w głosie. – Ale mój dom jest daleko stąd, w
głębi Tysiącletniej Puszczy. Nie dam rady tam dolecieć. I jeszcze ten
zły niedźwiedź…
-Pomożemy ci! – zapewniła Pixie, ostrożnie ujmując łapą wróżkę i
posądzając ją na swoim grzbiecie. – Pokierujesz nas do swojej wioski. A
niedźwiedziem się nie przejmuj! Vincent na pewno da radę go przegonić!
Spojrzały na mnie z nadzieją. Poczułem się nieco obciążony, wszakże to
ode mnie wymagano ochrony. Skinąłem jednak głową z uśmiechem. Nie z
takim niedźwiedziem się walczyło, w razie czego dam radę.
-Prowadź więc. – wyszliśmy z jaskini i ruszyliśmy w stronę Tysiącletniej Puszczy.
<Pixie? Trochę się rozpisałem ;p >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz