Zerknęłam na basiora kątem oka. Dziki... Moje ulubione żarło... Jedyna
żarło, jakie toleruje... I jestem głodna... To mówi samo za siebie.
Mój humor od razu się poprawił i z wielkim bananem na pysku, w
podskokach ruszyłam tam, gdzie wskazywał wcześniej basior. Gdy
zauważyłam pierwszego osobnika tej rasy, szybko ukryłam łeb w wysokiej
trawie. Mój oddech stał się spokojniejszy. Pazury wbiłam w ziemię i
czekałam... Czekałam na odpowiedni moment, by zadać jedyny, krytyczny
cios.
Trzy... Dwa... Jeden... Coś mi tu nie pasi.
Vincent bez ostrzeżenia rzucił się na dzika i zaczął go gonić. Uderzyłam
się łapą w czoło i pobiegłam za nim. Jednak znalazłam lepszą drogę.
Zboczyłam ze ścieżki i wskoczyłam na najbliższe drzewo. Weszłam na sam
szczyt i raz po raz przeskakiwałam z dębu to na jodłę, z jodły to znowu
na jakiś inny, dziwny gatunek drzewa, i w ten oto sposób, dogoniłam
basiora. Szybko zeskoczyłam na dzika i wbiłam zęby w jego bok. Jestem
pewna, że uszkodziłam wątrobę. W tym samym momencie Vincent dorwał jego
tchawicę. Zwierzę upadło na ziemię... Po chwili już nie żyło.
- Jeah! Tak sie to robi! - krzyknęłam, zadowolona z siebie do wilka.
- Brawo - posłał mi ciepły uśmiech i wskazał na dzika - Panie przodem.
Szybko pokiwałam przecząco głową.
- Jeśli ja się pierwsza dorwę do jedzenia, dla ciebie później już nic nie zostanie. - ostrzegłam go.
Ten jednak nadal nalegał. Podeszłam powoli do zwierzęcia i urwałam mu udziec, razem z kością.
< Vincent? Wena mi zaraz wyparuje ;-; >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz