piątek, 22 kwietnia 2016

Od Ashity do Renesmee i Victora

Powoli, lecz systematycznie, watahę ogarniała wiadomość, iż całe to zamieszanie to nie ćwiczenia. Kilka wilków zjadła panika, więc czym prędzej zostali oddelegowani od swoich czynności, aby mogli się uspokoić, a w razie konieczności, przeczekać bitwę w bezpiecznym miejscu. Nie każdy jest stworzony do walki, a ja nie zamierzałam nikogo do niej zmuszać siłą. W końcu ile wtedy na świecie trwałyby wojny, gdyby każdy był żołnierzem? Musiałam jednak przyznać, iż nasze siły były niepokojąco małe, a za ataki z odległości i zaskoczenia odpowiadała jedynie mała garstka osobników. Całe szczęście, że niektórzy szybko przekonali część przyjaznych stworzeń do pomocy naszej watasze. W efekcie tego, po całej polanie roznosił się tętent kopyt centaurów oraz satyrów, jak i pegazów. W oddali widziałam też kilka niespokojnych jednorożców. Nad nami latały hipogryfy, zaś zza drze wystawały głowy z reguły delikatnych driad. Teraz ich twarze wyrażały tylko zaciętość. Oczywistym było, że walka przyniesie duże straty, a każda zmiana watahy przynosiła złe skutki i wymagała długiego procesu asymilacji. Poza tym, kilkanaście naszych członków mocno zżyło się z tutejszymi stworzeniami, a te, niepewne, jaka wataha tym razem mogłaby przejąć dowództwo nad okolicznymi terenami, postanowiły nas wspomóc.
- No- mruknęłam po rozmowie ze strategami- mamy szansę, i to nie taką małą.
Niecierpliwie wypatrywałam także Renesmee. Bardzo możliwe, iż wadera miała jakąś wizję, a każda taka pomoc byłaby na wagę złota.
Riki i Annabell były zajęte swoimi oddziałami. Mavi, Vin i Klair także zniknęli, a Zuko trzymał się blisko Nami i Lelou. Podejrzewałam, że mój synek obecnie robi awanturę swojej siostrze, żądając, aby ukryła się jak najdalej. Każdy zajęty był swoją robotą.
Nieco uspokojona, wróciłam do obserwowania obszaru, z którego miał nadejść wróg. Nie trzeba było zresztą długo czekać: w oddali zamigotała jakaś płytka, od której odbiło się światło słoneczne. Nasi wrogowie porzucili sierść i teraz bez skrępowania kroczyli w naszą stronę,a ich metalowe ciała dosłownie błyszczały. Nawet stąd czułam ogrom ich mocy. Stado liczył sobie może...z pięćdziesiąt osobników? Mniej, niż nasza wataha, ale po odliczeniu wszystkich, którzy nie walczyli, siły się wyrównywały, tym bardziej jeśli dodać stojące po naszej stronie magiczne stworzenia. Zresztą, istoty takie jak lisy również kręciły się w pobliżu.
- Ich słabością jest elektryczność!- krzyknęłam na cały głos.- Wszyscy, którzy mają moc wody albo błyskawicy, niech rozproszą się po całym terenie!
W naszych wojskach powstał zamęt. Zdradziliśmy część planu nieprzyjacielowi, ale podejrzewałam, że i tak wiedział o naszych zamiarach.
- Dajemy wam ostatnią szansę!- wrzasnął Yomi.- Poddajcie się i przysięgnijcie wierność Ferlunowi, a oszczędzimy tą watahę!
W odpowiedzi warknęłam i dałam rozkaz:
- Do ataku!
Następne chwile były istną masakrą. W jednej chwili obie grupy sparowały się w walce na śmierć i życie. Zgodnie z wcześniejszym planem, wszyscy podzielili się na małe grupki, atakując w ten sposób mniej liczne grupki wrogiej watahy.
W zamieszaniu zdawało mi się, że widziałam Renesmee, ale szybko zniknęła mi z oczu. Sama zresztą zajęłam się walką z Yomi. Basior walczył, a jego rubinowe oczy niemalże płonęły okrucieństwem. W pewnym momencie przewróciłam się, a on już-już szykował się do zadania ostatecznego ciosu, kiedy Ann wpadła na niego i z całej siły przejechała po jego boku swoim ostrzem. Nóż wyrył bruzdę w ciele samca, a ten kłapnął szczęką tuż nad czaszką wadery. Zdenerwowana, użyłam na sobie Zbroi Piorunów. Moje ciało natychmiast otoczyła energia, a ja skoczyłam na Alfę drugiej watahy, korzystając z kolejnej techniki: Porażenia. W tym samym momencie moja magia jednak całkowicie się wyczerpała, a co za tym idzie, Zbroja zniknęła. Yomi, ogłuszony porażeniem, ostatkiem sił zdołał wbić swoje pazury w mój brzuch... Szlag by to!
Zanim jednak zdążył zrobić coś więcej, Victor- tak, Victor, który powinien siedzieć spokojnie w jaskini i leczyć kontuzje- wrzucił basiora do wody. Coś zaskrzeczało, a po kilku sekundach dostrzegłam unoszące się ciało wilka z przygasłymi, szkarłatnymi oczami. Czarna maź, wypływająca z jego rany, barwiła jezioro na ciemny, złowieszczy kolor.
Wzięłam głęboki oddech, czując falę straszliwego bólu. Krew szybko wypływała z mojej rany, choć Lotis z całej siły starała się ją zasklepić.
- Nigdzie nie wracam, od razu mówię- obwieścił nagle Victor, patrząc na mnie. Prychnęłam, zdenerwowana.- Ty bardziej potrzebujesz pomocy medyka! Pokaż mi...
- Daj spokój!- warknęłam, niesiona gwałtowną falą gniewu.- Mój talizman już zaraz mnie jako tako uleczy. Mogę dokończyć tą walkę. moim obowiązkiem jest zostać tu do końca.
- Ta duma cię zgubi. W każdej chwili możesz się wykrwawić.
- Mam więc ugodę: ja ci nie będę robiła afery, że przyszedłeś mimo kontuzji, ty udasz, że nic nie widziałeś, może być?
- Nie łącz...
- Więc postanowione. Idź lepiej pomóż Renesmee, zdaje się, że cię bardzo potrzebuje.
Szybko wmieszałam się w walczący tłum, aż sylwetka Victora zniknęła mi z oczu. Walczyłam z mdłościami, z całej siły starał się nie zemdleć. Mimo to, starałam się być jak najbardziej użyteczna. Wpychałam wrogów do jeziora, aby doprowadzić do zwarcia, rzucałam się do walki, choć ruszałam się ociężale i miałam spowolniony refleks .Lotis z całej siły starała się utrzymać mnie przy życiu. Niemal czułam przy sobie obecność mojej dawnej przyjaciółki, której dusza, jak wierzyłam, pozostała w małym skrawku materiału, noszonym przeze mnie na łapie.
A może to wszystko jest tylko snem?- pomyślałam. Ciemność coraz bardziej przysłaniała mi widok.
- Gdzie jeszcze toczą się walki?- zapytałam najbliższego wilka.
Ten skupił się- jak się okazało, miałam szczęście znaleźć się obok tego, który na bieżąco otrzymywał informacje od strategów, którzy z wysoka obserwowali bitwę.
- Chyba już wszyscy zostali pokonani- uznał w końcu, nawet nie kryjąc entuzjazmu w głosie.
- WYGRALIŚMY!- krzyknął ktoś. Rozpoznałam głos Klair.
Wyszczerzyłam kły, dając się ponieść ogólnej radości. O dziwo, jak się okazało, nikt nie zginął, głównie dzięki umiejętnościach medyków, uzdrowicieli i zielarzy.
Niedaleko dostrzegłam Zuko, Lelou i Nami. Nieco się odsunęłam, aby nie widzieli mojej rany. Zresztą czułam się też lepiej, krew tak często nie leciała. Może obejdzie się bez wizyty u medyka?
W tym samym momencie podbiegła do mnie Renesmee w towarzystwie Victora.
- Gratulacje- powiedziałam do wadery.- Gdyby nie twoja wizja, nie mielibyśmy tyle czasu na przygotowanie. Trochę zajmie, zanim większość wyliże się z ran, ale na pewno damy radę. Poszło dobrze. Teraz czas na świętowanie, no nie?- powiedziałam, starając się wzbudzić w głosie jak największy entuzjazm.- Ja teraz chyba pójdę do jaskini i nieco odpocznę. A jak tam z wami? Nic wam się nie stało, tak w ogóle?

< Renesmee? Victor? Moja wena poległa w walce... >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT