Wadera podniosła się, a ja bez problemu dostrzegłem wąski strumyczek
szkarłatnej mazi, spływający z karku i barwiący jej kasztanową sierść.
Wzdrygnąłem się na jego widok.
-Hmm?-Zapytała, widząc to. Victor, do diaska, bądź mężczyzną..
-Nie ruszaj się przez chwilkę.-Poleciłem ciepło, podchodząc bliżej. Rana
nie była zbyt głęboka, ani tym bardziej groźna, nie zmieniało to jednak
faktu, że trzeba bybyło się jej pozbyć. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby
wdało się zakażenie.
-To nic takiego.-Wadera odwróciła głowę w moją stronę, zabierając mi część widoczności.
-Poprawka, Renes- Powiedziałem, starając się ignorować dreszcz
przechodzący przez moją skórę-To będzie nic takiego.-To mówiąc skupiłem
wzrok na ranie, która powoli zaczęła zanikać. A gdy znikała z jej skóry,
stopniowo czułem nieprzyjemne mrowienie w miejscach karku, jakby ktoś
wbijał w niego nie za głęboko pojedynczy pazur. Czułam się jej jednak to
winny, w końcu był to mój pomysł. Przerwałem, kiedy miałem pewność, że
rana się zamknęła. Ślad utworzony na mojej sierści raczej nie był zbyt
widoczny, olałem go więc.-Teraz powinno być le..-Nie dokończyłem, czując
pod łapką ciepłą ciecz. Cofnąłem się gwałtownie, czemu towarzyszyło
ciche syknięcie. Pewnie trochę krwi Renes skapnęło na ziemię. Orientując
się jednak, że zareagowałem w taki sposób w obecności wadery natychmiast
się wyprostowałem.
-Boisz się krwi?-Zapytała, uśmiechając się pogodnie.
-Trochę..ale, niech to zostanie między nami, w porządku?-Zaproponowałem.
To musiało brzmieć szczególnie śmiesznie zważywszy na to, że jestem
medykiem.
-W porządku-Stwierdziła, przyglądając mi się. Miałem wrażenie, że zaraz
wybuchnie śmiechem, nie zrobiła twgo jednak. Będąc już pewny, że nie ma
zamiaru się ze mnie śmiać wyszczerzyłem zęby.
-Może lepiej odpuścimy sobie bieganie-Stwierdziłem, obracając głowę w
stronę drzew-Przespacerujemy się?-Zapytałem. Od czasu śmierci Maril mało
rozmawiałem z innymi, brakowało mi tego. Samica przytaknęła, po czym
ruszyła w moją stronę. Niebo powoli zaczynało nabierać granatowego
koloru, wokół jednak wciąż można było usłyszeć wesoły śpiew co po
niektórych ptaków, większość z nich zapewne dopiero wróciła do domu.
Mimo, że wolałem chłodne klimaty, delikatna wiosenna pogoda nigdy mi nie
przeszkadzała. No, a bynajmniej było tak dopóki wiatr nie wzmocnił się,
a nasionka pobliskich tulipanów prawie że chmarą wleciały w naszą
stronę. Stanąłem przed Renes, będąc pewny, że pożałuję tego w momencie
wyciągania tego wszystkiego. Ale cóż, czego się nie robi dla pań? Wbrew
moim chłodnym obliczeniom, jakieś ogromne ilości nasionek dmuchawców nie
ugrzęzły w moim futerku. Jeden natomiast postanowił wlecieć mi do nosa,
kichnąłem, rozpylając przy tym wokół siebie porcję dmuchawców z mojego
futerka. Renes zaśmiała się, a Ja, widząc to zbliżyłem pyszczek do
jednego z pozostałych w całości dmuchawców i chuchnąłem w jej stronę!
-Hej!-Zawołała, rozbawiona.
-Hmm?-Zapytałem, unosząc brew.
-Sprawdź to!-To mówiąc łapą strąciła pyłek z kolejnych kwiatów.
Prychnąłem, śmiejąc się i lekko popchnąłem ją łepkiem na większą ilość
kwiatków. Nie pozostała mi dłużna.
<Renesmee? Wojna pyłków! *-*>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz