Kowalik
zaśpiewał nad moimi uszami, niedaleko ropucha wpełzła leniwie do
płytkiej kałuży. Niech wszystkim się darzy na tak piękne dni!
Koło
południa, wnioskując po tym, jak wysoko znajdowała się świetlista kula,
mój niezmącony niczym sen przerwała drąca się nieopodal czapla. Cóż za
majestatyczne stworzenie! Ale czemu takie głośne? Poderwałem się na
równe nogi i postanowiłem zmienić miejsce swojego wypoczynku. Od kiedy
odłączyłem się od wędrownego stada Asu moje życie to sielanka! Tam
tylko: Lucyferze, przynieś to! Lucyferku, podaj tamto! Lucek, naucz
bachora latać!!! I co jeszcze?! Może i mam już kilka lat, ale na to
przyjdzie jeszcze pora. A w ogóle, czy ja wyglądam na takiego, który
potrafi latać?
Ruszyłem przed siebie, oglądając wszystko co
ruszało się na około. Wspaniałe owady, ciekawe płazy, zabójcze w swojej
skali gady. Cóż za symfonia gatunków!
Po kilku krokach
trafiłem do cichego, przysłoniętego cieniem zagajnika. Wyglądał on na
przyjemne miejsce do spędzenia reszty dnia, nie tylko dla mnie.
Zamknąłem oczy i poczułem dziwne mrowienie w całym ciele. Tak, w cieniu z
łatwością mogę stać się niewidzialny.
Rozejrzałem się po
wszystkich zakamarkach między niewielkimi drzewami i z dumą, że udało mi
się znaleźć tak świetne miejsce, ległem na jednym z wykrzywionych
konarów.
Obudziłem się w środku nocy, trudno stwierdzić czemu.
Mój organizm nigdy nie odmawiał sobie zasłużonego odpoczynku w nocy z
błahych powodów. Wciągnąłem głęboko powietrze, jednak nikogo nie
wyczułem. Dalszy spoczynek nie miałby sensu. Wstałem i poszedłem w
kierunku, który wydawał mi się najodpowiedniejszy.
Stanąłem
jak wryty na widok kilku wilków spacerujących lub rozglądających się w
mroku. Na szczęście nie mogły mnie zobaczyć. Czyżbym trafił w okolice
większej watahy? Może trzeba się zapoznać z przywódcami? Gdybym
przyłączył się do dużego stada miałbym jeszcze mniej roboty.
Wybrałem na cel jedną z łagodniej wyglądających wader. Znów stałem się widzialny i nie zakradając się, podszedłem do niej.
- Witaj - przywitałem ją grzecznie, co podkreśliłem ukłonem w jej stronę.
- W-Witaj... Kim jesteś? - zapytała niewiasta, widocznie lekko spłoszona.
- Zwą mnie Lucyferem, Milady. Czy mogłabyś zaprowadzić mnie do swoich przywódców?
Drobna
wilczyca zmierzyła mnie podejrzliwie wzrokiem lecz zważając na jej miły
wyraz pyszczka nie będzie z nią większych problemów.
- Myślę, że mogę to dla ciebie zrobić. Choć za mną - wskazała nosem kierunek, w których zaczęliśmy iść.
Spoglądałem ukradkiem na waderę. Całkiem ładna, szczupła, niska. Jednak nie w moim stylu. Zbyt strachliwa, uciekła by od razu...
- Jesteśmy - stanęła przed wejściem do jaskini - tu mieszkają Alphy naszej watahy.
- Dziękuję - skłoniłem się - Czy mogę dowiedzieć się jak masz na imię?
- Tul. Nazywam się Tul.
Pożegnała
mnie skinieniem głowy i odeszła kiedy ja ruszyłem w sam środek czarnej
dziury. Idąc wgłąb jaskini zobaczyłem, że na jej ścianach znajduje się
coś świecącego niczym gwiazdy na nocnym niebie.
- Z kim mam przyjemność? - odezwał się męski głos z ciemności.
-
Zwą mnie Lucyfer - schyliłem nieco niżej łeb - Przybyłem tu z daleka -
zacząłem - chciałem widzieć się z władcą tych terenów. Miałem nadzieję,
że zostanę przyjęty do watahy, która je zamieszkuje.
- Dobrze trafiłeś! Nazywam się Zuko. Witaj w Watasze Porannych Gwiazd!
- Cieszę się - wykrzywiłem pysk w nieskładnym uśmiechu - czy mogę się już oddalić?
- Nie tak prędko. Jakie chciałbyś pełnić obowiązki w naszym stadzie?
Obowiązki? O tym nie było mowy!
- Mógłbym zostać wojownikiem. Znam sztukę walki i zabijania. Nadałbym się.
- To dobrze. Do zobaczenia więc.
Wyszedłem
w mrok nocy, coraz bardziej słaniając się na nogach. Skręciłem w
najgęstsze chaszcze i tam położyłem się spać. Kiedy indziej zwiedzę
terytoria watahy dokładniej. Na razie wystarczy mi zdatne to snu
posłanie.
Zbudził mnie szelest nieostrożnie stąpającej
zwierzyny. Wstałem i otrzepałem się w mchu i liści, które przyczepiły
się do mojego futra. Obserwowałem średniej wielkości łanię niczego
niepodejrzewającą, która rytmicznie schylała się i przeżuwała zerwane
źdźbła trawy. Widziałem również wilczycę, która się do niej podkradała.
Nie chciałem jednak jej przeszkadzać. Była bowiem miłym dla oczu
widokiem.
Kiedy wadera skoczyła przed siebie, łania uciekła
pędem za drzewa. W tym lesie jest jednak za gęsto, by można było od tak
ganiać ofiary. Tu potrzeba taktyki.
Zniesmaczona samica usiadła na podszyciu i skrzywiona patrzyła za niedoszłą zdobyczą. Wychyliłem się zza drzew jakby nigdy nic.
- Witam piękną panią - skłoniłem się lekko - widzę, że starania dziś nie popłaciły? - uśmiechnąłem się trochę nazbyt złośliwie.
< Czy jakaś wilczyca zechce odpisać? :3 >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz