Niedźwiedź był potężnej postury. Wyłonił się z zarośli, bez problemu
łamiąc cienkie gałązki. Zmarszczone wargi ukazały rząd ostrych,
żółtawych kłów, między którymi przenikało złowrogie warczenie, co tylko
utwierdziło mnie w przekonaniu, iż zwierz nie ma względem nas
przyjacielskich zamiarów. Stanąłem do walki. Brunatny przeciwnik może i
górował siłą i brawurą, jednak to ja tu byłem szybszy i zwinniejszy. Z
łatwością unikałem pazurów przecinających powietrze tuż nade mną, co
dodatkowo rozsierdziło miśka. W pewnym momencie stanął na tylnych
łapach, rycząc przeciągle, wkładając w to cała swą niewyjaśnioną
wściekłość. Nie dałem się zastraszyć, nie z takim miałem do czynienia.
Gdy więc uniósł łeb w kolejnym, rozrywającym uchy wrzasku, wykorzystałem
jego zbytnią pewność siebie i skoczyłem niedźwiedziowi do gardła. Był
tak zaskoczony, iż w pierwszej chwili dał się powoli niczym cherlawy
lis. Następnie próbował wstać i jakoś się obronić, lecz mój chwyt był
zabójczy. Niedźwiedź po chwili leżał już martwy. Dla pewności
szturchnąłem go parę razy w pysk i sprawdziłem puls. Definitywnie był
nieżywy.
-Yuko? – zawołałem waderę; jej ucieczka mnie zaniepokoiła, lecz nie
miałem wtedy okazji dopytać o co chodzi. – Chodź, już po wszystkim.
Wilczyca wyłoniła się nieśmiało z pobliskich brzóz. Podeszła z
opuszczonym łebkiem, położnymi uszami i lekko podwiniętym ogonem. Byłem
na nią nieco zdenerwowany, wszakże uciekła w głąb lasu, zostawiając mnie
sam na sam z rozjuszonym niedźwiedziem.
-Wybacz, że tak zwiałam. Mruknęła, pociągając nosem. – Nie wytrzymałam.
Spojrzałem na truchło brunatnego zwierza, po czym przeniosłem nieco
łagodniejszy już wzrok na Yuko. Złość przeminęła widząc roztrzęsioną
towarzyszkę.
-Boisz się niedźwiedzi, prawda? – zapytałem łagodnie, żeby nie naciskać.
Skinęła łebkiem. Przetarła łapą załzawione ślepia, zwróciwszy do mnie
oczy, lecz nie podniosła głowy. Widać, iż bardzo wstydziła się swojego
zachowania.
-Nic się nie stało. – powiedziałem z łagodnym uśmiechem, próbując
przekonać Yuko, że nie mam o to żalu. – Naprawdę, rozumiem. Każdy się
czegoś boi, to nic złego.
Kolejne niepewne skinięcie. Nadal była spięta i zawstydzona swoim
postępowaniem. Szkoda mi było wadery, że tak to przeżywa. Zastanowiłem
się, czym mógłbym poprawić jej humor.
-Yuko, posłuchaj mnie teraz. – oparłem łapę o ramię wilczycy i
pochyliłem łeb, by spojrzeć jej w oczy. – To, że stanąłem do walki z
niedźwiedziem, wcale nie znaczy, że niczego się nie boję. Bo jest coś,
co mnie strasznie odstraszam. – rozejrzałem się na boki, czy aby nikt
nie słyszy. – Otóż… boję się… biedronek.
Oczy Yuko otworzyły się, przybierając idealnie kształt.
-Ściemniasz. – rzuciła z wahaniem.
-Nie, mówię poważnie. – zaśmiałem się z lekką niepewnością. – Gdy byłem
dużo młodszy miałem dość niemiły incydent z tymi owadami. Dokładniej
takowe kropkowane diabelstwo utkwiło mi w uszu… i siedziało tam dobry
tydzień.
Zaśmiała się, zapewne mając w głowie obraz małego Vincenta, który rzuca
się na wszystkie strony świata, płacząc, że słyszy trzepot błoniastych
skrzydełek biedronki spotęgowany tysiąckrotnie, albo, że robal próbuje
wwiercić mu się w mózg.
-Więc jak widzisz, strachy są różne. – powiedziałem trochę zażenowany tą
historią. – Nie ma się czego wstydzić. Gdy widzę biedronki, coś mnie
ściska w żołądku.
Chichotała dłuższy moment, by wreszcie płuca Yuko zażądały przerwy.
-Już starczy. – rzekłem, przygryzając wargę. – Może wrócimy do posiłku?
Ale przenieśmy się w jakiś inne miejsce. – spojrzałem na brunatny kołtun
sierści.
<Yuko? ^^ Trochę się rozpisałem ;P>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz