środa, 6 kwietnia 2016

Od Mavis CD Vincent

Uniosłam łeb. Leżałam na zimnej posadzce, cierpliwie czekając, aż kajdany zaczną się topić. Przestałam już zwracać uwagę na tajemnicze ludzkie zwłoki, które nadal wpatrywały się we mnie pustymi oczodołami. Co jakiś czas, kiedy wyciągały ręce w moją stronę, powarkiwałam ze złością, a ciało natychmiast wracało pod ścianę. Teraz jednak byłam pewna, że usłyszałam głos. Głos łudząco podobny do głosu Vina... a może to już halucynacje? Może czymś mnie nafaszerowano, abym teraz rzucała się po tym dziwnym pomieszczeniu niczym zwierzę zamknięte w klatce. Jeśli takie były ich zamiary, musiałam przyznać, że są bliscy osiągnięcia celu. Już wcześniej udało mi się usłyszeć ten głos. Nie do końca zdałam sobie wtedy sprawę z tego, kto wypowiadał ciąg pytań skierowanych do mojej osoby, dlatego po prostu rzuciłam w przestrzeń pytanie, które wydało mi się wtedy najbardziej racjonalne. Echo głosu obiło mi się o ściany czaszki. 'Mavi, słyszysz mnie? Mavis!'. Nie... to tylko halucynacja, tego głosu nie ma... Moje myśli powoli zwalniały obroty, oddech miałam płytki, jakbym bała się jego dźwiękiem przywołać oprawców czekających za drzwiami. Ale... tu nie było drzwi. Cztery nagie, murowane ściany oraz niewidoczny sufit tonący w mroku. Do tego chłodna kamienna posadzka, a na niej ja i żywe zwłoki. Przymknęłam oczy, uświadamiając sobie, że głos ponownie rozbrzmiewa wokół mnie. Uniosłam kąciki ust. Oszalałam?
- Mavis... odezwij się! Powiedz cokolwiek, proszę! - słowa wypowiadane były szeptem, jednak niezwykle wyraźnym. Zastrzygłam uszami, zdając sobie sprawę z tego, że to wcale nie są halucynacje.
Poderwałam się ze swojego miejsca, mówiąc cicho:
- Vin... Do diabła, gdzie jesteś?
W następnej chwili poczułam jak kajdan opada z mojej łapy, jednocześnie pozwalając aby wypełniła ją krew. Odrętwienie przyszło dosłownie w kilka sekund później, więc ugięłam lekko łapę, dopiero teraz zdając sobie sprawę ze swojego zmęczenia. Wraz z brzdękiem metalu żywe zwłoki podskoczyły, tknięte jakimś nagłym impulsem i rzuciły się w moją stronę z pazurami. Przygniotły mnie do ziemi, szponami sięgając do moich oczu. Odepchnęłam je pospiesznie tylnymi łapami. Ciało gruchnęło o ścianę, jednak gdy tylko jego kończyny znalazły się ponownie na ziemi, ponowiło atak. Odsłoniłam kły w geście wrogości, gotowa w każdej chwili chwycić przeciwnika za gardło. Jednak w chwili, w której chciałam skoczyć na szarżujące zwłoki, one ominęły mnie zgrabnie. Zatrzymałam się, zdezorientowana, jednak po chwili poczułam ciężar zwłok na swoim grzbiecie. Jedną ręką przytrzymały mi łeb przy ziemi, a pazurem drugiej przejechały mi po gardle, delikatnie uciskając. Warknęłam, zaczynając się rzucać. Kiedy zrzuciłam z siebie ciało, to wydało z siebie najwyższej tonacji pisk, jaki kiedykolwiek słyszałam. Przycisnęłam uszy do czaszki, próbując tego nie słuchać, jednak krzyk był zbyt głośny. Przeciwnik spojrzał na mnie pustymi oczodołami. Cofnęłam się pod ścianę, uniemożliwiając mu ponowny atak od tyłu. Ten jednak rzucił się w moją stronę, wyciągając rękę po moje oczy. 'Coś się tak uparł!?', wykrzyknęłam w myślach, obnażając kły w jednoznaczny sposób. W chwili, w której zacisnęłam szczęki na gardle zwłok, te przejechały mi pazurami po długości całego ciała, zaczynając od szyi, a kończąc na tyle grzbietu. Poczułam piekące uczucie bólu rozchodzące się po moim ciele, jednak nie zwolniłam uścisku. Krew zaczęła lać się z moich ran, zlepiając mi sierść. Zaskomlałam, jednak był to znacznie stłumiony odgłos, ze względu na obecność ciała pomiędzy moimi szczękami. Po chwili ręce ciała opadły bezwładnie w dół, a wtedy przygwoździłam przeciwnika do ziemi. Przednimi łapami rozdrapałam mu brzuch, a szczęką teraz masakrowałam mu gardło. Zamiast szkarłatnej krwi ze zwłok płynęła czarna, kleista maź. Z trudem oderwałam łapę od pokrytego nią podłoża, klnąc pod nosem. Ze złością rzuciłam ciało pod ścianę i zjeżyłam sierść, podejrzliwie zerkając w jego stronę co jakiś czas. Rozejrzałam się. Poczułam się tak, jakby pomieszczenie zmniejszyło się o kolejne kilka metrów kwadratowych. Przejechałam pazurami po posadzce, nucąc coś pod nosem i skupiając wzrok na ścianach. Poczułam obezwładniające mnie zmęczenie, które łączyło się z ogromnym bólem mającym źródło w moich ranach. Gdziekolwiek przeszłam, na ziemi pojawiały się krople czerwonej krwi zmieszanej z czarną mazią. Okrążyłam moje więzienie co najmniej siedem razy, skrobiąc w ściany i usiłując wspiąć się w górę. Ze zrezygnowaniem usiadłam na w kącie pokoju, rzucając ciału spojrzenia spode łba. Wzięłam głęboki oddech i łapą dotknęłam swoich ran. Usiłowałam się skupić na zasklepieniu ich. Zamknęłam oczy, odrzucając na bok wszystkie inne myśli, jednak nic się nie zdarzyło. Zamiast tego moim ciałem zaczęły targać dreszcze. Wstałam ze wściekłością, teraz już rzucając się po całym pomieszczeniu, przednimi łapami wspinając się na ściany, ujadając niezwykle głośno i wykrzykując groźby. Moje oczy powoli zachodziły czarną poświatą, kiedy uświadomiłam sobie, że w złości niczego nie osiągnę. Opadłam na wszystkie cztery łapy, potrząsając łbem. Westchnęłam, spróbowałam uregulować oddech. Podrapałam się za uchem, ponownie zajmując miejsce pod ścianą i patrząc na więzienie z nutą krytyki w spojrzeniu.
- Vincent? - rzuciłam w pustą przestrzeń, pozwalając, aby ściany odbiły to słowo. Vincent...
Uniosłam łeb. Sklepienia nie było widać, musiało być niezwykle wysoko.
Wizja szarego basiora pojawiła się w moim łbie. Uśmiechnięty Vin z jakąś waderą. Nieznaną mi waderą. 'Jego matka', przemknęło mi przez myśl. Oboje rozmawiali, ale ich słowa do mnie nie docierały. Po chwili Vin odwrócił łeb w moją stronę, obdarzając mnie niewinnym uśmiechem. Jego matka również na mnie spojrzała, na jej pyszczku gościł serdeczny uśmiech. Rozwarła szczęki, gotowa coś powiedzieć, lecz zagłuszył ją huk...
Huk!?
Zerwałam się na równe łapy, ponownie unosząc łeb w górę. Gdzie w oddali słychać było rozkrzyczane głosy, trzepot skrzydeł oraz głośne piski. Po chwili rozległ się kolejny huk, a deszcz pokruszonych cegłówek opadł na ziemię tuż obok mnie. Czyjś głośny krzyk nakazywał mi się odsunąć, więc błyskawicznie cofnęłam się pod ścianę. W kilka sekund później na podłodze legła jedna z Piekielnych Sióstr, a na jej plecach stał dumnie wyprostowany Vincent.
- Jak zwykle w samą porę, mój rycerzu w lśniącej zbroi - zaśmiałam się, wskakując na Erynię i posyłając Vincentowi rozbawione spojrzenie.
Uśmiechnął się, lekko zmieszany określeniem, którego użyłam.
- W górę - rozkazał Erynii, która z niezadowolonym jękiem pełnym bólu poderwała się w powietrze.
Lecieliśmy dosłownie moment, aby następnie wylądować na gładkiej, kamiennej posadzce.
- Dobra, trzeba znaleźć Twoją mamę - powiedziałam, kiedy Vincent lodowymi kolcami uniemożliwił Erynii jakiekolwiek ruchy.

Vincent?
Wybacz, że tak długo :3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT