W tym dniu nie byłoby nic niezwykłego, gdyby nie zachowanie Meredith.
Zacznijmy od tego, że wydawała się blada. Wiem, wiem, to nie dorzeczne, w
końcu jest wilkiem, nie mogłaby być blada. Odnosiłem jednak jasne
wrażenie, że jej futro przyblakło. Wydawało się być prawie, że białe,
podobne do mojego. Poza tym wydawała się przygaszona. Byliśmy w pracowni
we dwójkę, nie mogłem więc nikogo zapytać, czy też odnosi takie
wrażenie. Zresztą, byłoby to niegrzeczne względem Mei. Nikt nie pojawiał
się w przychodni, po namyśle więc zagadałem.
-Hej, Mei..dobrze się czujesz?-Zacząłem nieśmiało wadera odwróciła się do mnie gwałtownie.
-Nie twój interes!-Warknęła, zupełnie, jak nie ona. Doskonale
wiedziałem, że nie lubiła kłótni, bo nawet gdy między nami w ekipie
medycznej zdarzały się porachunki, starała się nas uspokoić, lub
wybywała gdzie indziej, nie dziwiłem jej się zresztą, też nie chciałbym
nas słuchać. A dzisiaj? w życiu nie słyszałem, by warknęła.-Zajmij się
swoimi sprawami.
-Hej, spokojnie.-Odparłem opiekuńczo-Coś nie tak? Jako twój kolega z pracy oświadczam, że możesz..
-Zamknij się!-Krzyknęła, nim zdążyłem doda攜miało mi zaufać.”
-Chyba jeszcze się nie poznaliśmy-stwierdziłem, wyciągając mapę-Jesteś
jakąś kuzynką Meredith?-Wadera przewróciła gniewnie oczami, a ja byłem
pewny, że rozmawiam z zupełnie inną osobą.
-Co ty wygadujesz, pajacu?!-Wybuchła, a ja spojrzałem na nią z
niedowierzeniem-Wiesz co, skoro zebrało Ci się na żarty, to radź sobie
sam!-To mówiąc wybiegła.
-Ej, Redi, zaczekaj..!-Zawołałem za nią. Nie odpowiedziała. Super.
Zostałem sam.. oby nikt dzisiaj na nic nie zachorował, bo obawiam się
trochę moich kiepskich diagnoz. Ehh, gdzie wszystkich wywiało, kiedy są
potrzebni? Tkwiłem w samotności, modląc się, aby nie pojawił się nikt
chory, kiedy ujrzałem Tomoe.
-Cześć.-Wymieniliśmy między sobą ten wyraz, a basior uśmiechnął się ciepło, po czym rozejrzał się.
-Nie miało być z tobą Mei?-Zapytał spokojnie.
-Taak..-mruknąłem-Sam nie wiem, co w nią wstąpiło, pokrzyczała na mnie i wybiegła..
-Nie możliwe. Przecież ją znasz.-Medyka wyraźnie zdziwiły moje słowa.
-Tak, też mnie to zaskoczyło. I trochę zmartwiło.-Stwierdziłem, po czym dodałem- No mniejsza, pójdę już, miłej pracy.
-Tak, wzajemnie, miłego dnia.-Pomachałem jeszcze Tomoe ogonem, po czym
opuściłem naszą przychodnię. Przez jakiś czas przechadzałem się bez celu
po watasze, podziwiając piękno wracającej do życia przyrody, kiedy
ujrzałem Renes. Postanowiłem podejść i się przywitać.
-Jak ci mija dzień?-Zapytałem miło, ta jednak spojrzała na mnie z wyrzutem.
-Kogo to obchodzi?-Jej pytająca odpowiedź była smutna, przygaszona, bez
życia. Co jest? Mamy pełne słońce! Dostrzegłem, że jej futro również się
zmieniło. Czyżby..nie, to nie możliwe.
-Mnie.-Odparłem ciepło-inaczej bym nie pytał.
-Przestań. To tylko puste, nic nie warte słowa.-Głos jej się łamał. Ona
też nie przypominała siebie, a bynajmniej, nie siebie podczas tak
pięknej pogody.
-Coś się stało, Reniś?-Zapytałem z troską.
-Nie nazywaj mnie tak!-w jej oczach zjawiły się łzy-Zostaw mnie!
-Przepraszam, nie chciałem cię ura..-Przerwałem, patrząc w jej piękne, smutne oczy, kontrastujące z wyblakłym futrem.
-Idź sobie!-Krzyknęła, po czym sama odbiegła.
-Hej, Renes, zaczekaj!-Zawołałem, chcąc ją dogonić, jednak w moją
przyjaciółkę wstąpiła nie wilcza szybkość. W normalnej sytuacji bym jej
pozazdrościł, teraz jednak naprawdę się zmartwiłem. Coś było na rzeczy,
czułem to w kościach, a moje przeczucia potwierdziły się, gdy szukając
okazji do zakładu spotkałem jeszcze kilka wilków nie podobnych do
siebie. Wbiegłem do pracowni i wtedy ujrzałem wyblakłego Tomoe.
-Czego chcesz?!-Ryknął na mnie-Nie widzisz, że pracuję?! Zostaw mnie
samego!-Cóż mi pozostało, po prostu wyszedłem, przygnębiony faktem, że
kolejny wilk ześwirował. A co, jeśli i ja oszaleję? W nadziei
znalezienia pomocy ruszyłem do Annabell.
-Czego chcesz?-Zapytała, co mnie ucieszyło. Nie byliśmy w zbyt bliskich
relacjach, a przynajmniej miałem pewność, że to naprawdę ona.
-Przepraszam, że cię nachodzę, moja droga.-powiedziałem, a ona spojrzała
na mnie, jakby już miała zamiar zaprotestować przeciwko ostatnim dwóm
słowom. Nie dałem jej jednak okazji, by to zrobić.-Potrzebuję pomocy, i
jesteś pierwszą osobą o której pomyślałem.
-Co jest?-Opowiedziałem Ann o tym, co zauważyłem, podejrzewałem że mógł
to być wirus. W końcu, objawy jako takie istniały. Sierść blakła, wilk
był przygaszony, oraz zachowywał się zupełnie, jak odwrotna wersja
siebie, a to..coś, jak zauważyłem, szybko się roznosiło. Zabawne,
pomyślałem, nie chciałem dzisiaj spotkać nikogo chorego. Jakież to
ironiczne..-Rozumiem.-Powiedziała, po chwili jednak dodała-Chcesz mnie
zapytać, czy zauważyłam wcześniej jakieś dziwne zachowanie u Meredith,
tak?-Przytaknąłem, na co wadera powiedziała-Nie powinna się obrazić,
jeśli trochę ją pośledzimy.-Pomysł Annabell był genialny, chociaż bałem
się, że zmieni przyzwyczajenia, lub że zanim się czegoś dowiemy, wszyscy
zostaną zarażeni. A co, jeśli ta choroba jest śmiertelna? Musieliśmy
działać szybko.
Tak więc następnego dnia z rana wraz z przywódczynią zabójców udaliśmy
się pod grotę Mei i ukryliśmy się w krzakach. Wytężyłem słuch używając
mocy. Wadera kłóciła się z kimś gwałtownie. O nie, było coraz gorzej!
Bez wątpienia zacznę doceniać osobowości wszystkich w koło jeszcze
bardziej..w końcu, kiedy wyszła, potajemnie ruszyliśmy za nią.
Przerażony odkryłem, że jest prawie biała! Udała się do puszczy
tysiąclecia i spędziła tam kilka godzin patrząc w przestrzeń i wąchając
jakiś pyłek. Nagle moja towarzyszka wyszła z krzaków.
~Nie.-Przekazałem bezgłośnie, wadera jednak zignorowała mnie i również
zaciągnęła się w pyłek zupełnie, jakby ją przyciągał. Zacząłem układać
to sobie w głowie. To ten durny puch był wszystkiemu winien! Musiał być!
Rozejrzałem się. W oddali Toshiro i Ashita również zaciągali się
pyłkiem.
-Annabell, bardzo ci dziękuję.-Powiedziałem, zbliżając się lekko-Naprawdę mi pomogłaś, teraz już..
-Nie licz na mnie. Radź sobie sam, idioto!-Krzyknęła gwałtownie. Ona
również pobladła. Cho.lera, to działa tak szybko?! Oddaliłem się.
-Przysięgam na bogów, wyciągnę was stąd!-Powiedziałem cicho, patrząc
jeszcze przez chwilę na członków watahy, wciągających się w puszek.
Całą noc, spędzoną zresztą po za terenem watahy myślałem, co mam zrobić.
Ach, chciałbym, żeby Maril tu była. Byłaby już prawie dorosła. Może
doradziłaby mi, albo chociaż podniosła na duchu, śmiejąc się i mówiąc,
bym się nie martwił? Ścisnąłem w łapie kłaczek czarnych kudełków,
czując, jak oczy mi się szklą. Pomysł nadszedł nagle, przeganiając
najśmielsze wiatry prowadzonej przeze mnie burzy mózgu, odganiając
deszcz nostalgii oraz przygnębienia, i niczym słońce rozjaśniając mój
umysł. W porządku, panie medyk, zabawmy się w psychologa. Wstałem
gwałtownie, i nie licząc się z tym, że kogokolwiek obudzę pobiegłem ile
sił w łapach na tereny watahy, po czym wpadłem do jaskini Mei.
-Dobry wieczór!-Krzyknąłem rozradowany, próbując stłumić stres.
-Wynoś się!-Biała już całkiem wilczyca emanowała złością i nienawiścią o
jaką nikt nigdy by jej nie podejrzewał. Może i cicha woda brzegi rwie,
ale byłem pewny, że Mei wcale taka nie jest! Skoczyłem na ścianę jaskini
i dla bezpieczeństwa stanąłem głową w dół na suficie. Woda do kr-krwi,
kre-krew do głowy, ale co mi tam?
-Hej, Mei, spokojnie.-Uśmiechnąłem się ciepło, co musiało głupio
wyglądać, kiedy tak zwisałem. Maril zdenerwowała się kiedyś na mnie
mówią , że wszystko mi zwisa i nic mnie nie obchodzi. Chyba po części
miała rację.-Chcę ci pomóc.
-To zejdź mi z oczu!
-Nie jesteś taka.-odparłem pewnie-Jesteś nieśmiała, pokojowa, nienawidzisz kłótni..
-Co ty niby o mnie wiesz?!-Jej mord w oczach trochę mnie przerażał.
-Pracujemy razem, pamiętasz? Widzę cię na co dzień.-Negocjacje z Mei
trwały długo, w końcu jednak się udało: kolor powoli wracał, a ona sama
stawała się coraz spokojniejsza i milsza. Nie miała jednak pojęcia, co
się stało. Zabrałem ją do lecznicy, przyrządziłem wywar z ziół na
wzmocnienie i opowiedziałem jej o wszystkim. Zaproponowała mi pomoc przy
reszcie chorych. Rozdzieliliśmy się więc, i ruszyliśmy do różnych grot.
Początkowo te rozmowy były trudne, jednak, im więcej wilków
uratowaliśmy, tym szybciej szło. Powód? Ich relacje. Osobie, która była
blisko z poszkodowanym łatwiej się z nią rozmawiało. Podaliśmy tyle
wywarów ziołowych, że zapas ziół kompletnie nam wysiadł, ale do Południa
wszyscy byli zdrowi. Co więcej, wraz z Tomoe sporządziliśmy antidotum
na działanie kwiatka i cóż..naszych przyjaciół z watahy czekały serie
szczepień. Byłem jednak naprawdę szczęśliwy, gdy wszystko i wszyscy
wróciło do normy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz