piątek, 22 kwietnia 2016

Od Victora, quest pt."Głosy"

Sen zaczął się spokojnie. Przechadzałem się pomiędzy wielobarwnymi, wysokimi kwiatkami, szukając szczęścia. Słońce ogrzewało mnie przyjemnie, a moje nozdrza szalały pod wrażeniem miliona zapachów, których w życiu nie poczułem. Ziemia, po której stąpałem ostrożnie, nie chcąc zniszczyć kwiatków, wydawała się lekko chłodnawym puszkiem. Muszę przyznać, że ta wizja była dość przyjemna. Wtedy właśnie usłyszałem wołanie. Słodki dziewczęcy głosik wołał mnie zupełnie tak, jakby przemawiał przez wiatr.
~Victor!-Obejrzałem się za siebie, niczego jednak nie dojrzałem. Wytężyłem słuch, aby zlokalizować nawoływania.
~Victorze! Tu jestem!-Spojrzałem, w dół. U moich stóp leżała mała, czarna włochata kuleczka, zakrywająca większość swojego ciała uszami których nie powstydziłby się niejeden słoń.
-Maril?-Zapytałem, nie ,mogąc uwierzyć swoim oczom. Była tutaj. Podczas, gdy ja tak bardzo za nią tęskniłem, moja maleńka sierotka leżała tuż u moich łapek-Maril!-Zawołałem, pochylając się nad nią. Nie odezwała się jednak.-Tak się cieszę..-Powiedziałem, trącając ją noskiem. I wtedy właśnie krzyknąłem niczym małe przestraszone szczenię, a wokół zebrał się ostry wiatr. Szkarłatna maź, oplatająca jej brzuch, wypływając z szyi skapywała po moim nosku. Odsunąłem się przerażony i załamany równocześnie. W oddali uderzył piorun, a wszystkie kwiatki zwiędły.
~Dlaczego..-Zamarłem, znów słysząc jej głos~Dlaczego to zrobiłeś, Victorze?-W moje ciało wstąpił gwałtowny dreszcz~Dlaczego pozwoliłeś mi umrzeć?
-NIE!-Krzyknąłem, a wszystko wokół szlak trafił. Byłem na powrót w swojej jaskini, cały roztrzęsiony. Postanowiłem się przejść, ochłonąć. Był może środek nocy, kiedy wychodziłem. W oddali słyszałem hukającą sowę. Nim się zorientowałem, krążyłem już bez celu po lesie, nie do końca czując się tam obecny. Zimna krew powróciła w momencie, kiedy przerażony usłyszałem ciche, szybkie pęknięcie gałęzi. Obróciłem się.
-Kim jesteś?-Zapytałem ostro, nie przejmując się tym, że mogło to być jakieś zwierzątko, lub członek naszej watahy. Nie miałem teraz humoru na uprzejmości.
~Nie pamiętasz mnie, Victorze?-Głos ten był ciepłym, miłym dla ucha głosem, którego bez problemu można przypasować do głosu wadery. Odbijał się on echem wokół mnie.
-Pokaż się!-Zarządałem, na co odpowiedział mi chichot. Stałem chwilę nie ruchomo, po czym ruszyłem przed siebie. W pewnym momencie usłyszałem za sobą kroki.
~Dlaczego mnie opuszczasz, Victorze?-Dźwięk mógł dobiegać praktycznie z każdej strony. Prychnąłem gniewnie.~Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłam..
-Przypomnisz mi, co dla mnie zrobiłaś?-Zapytałem, przyśpieszając. Westchnięcie, które usłyszałem rozległo się tuż przy mojej piersi. Obejrzałem się za siebie, nikogo jednak nie zobaczyłem. Zerwałem się pędząc i oglądając za siebie. Ktoś musiał tutaj być. A ta świadomość przerastała mnie z każdej możliwej strony.
~Pomyśl. Co mogła zrobić dla ciebie..-Głos urwał się, rozpłynął jednak ona nie odeszła. Wiedziałem to. Dopiero teraz zauważyłem, że jest bardzo ciemno. Chmury przysłaniały księżyc. Znalazłem się w potrzasku.
~Victorze..-Kolejny głos, jaki usłyszałem był zupełnie inny. Brzmiał, jakby przemawiał do mnie basior mający już swoje lata, ale jeszcze nie do końca w podeszłym wieku.~Victorze, gdzie jesteś?-Przyśpieszyłem, mimo, że byłem na skraju wyczerpania.
~Nie ignoruj mnie, Victorze!-Drżałem z każdym jego słowem. Postanowiłem jednak nie odpowiadać. A co, jeśli oni nie istnieją, a ja robię z siebie idiotę przed...okolicznymi zwierzętami? Tyle, że żadnych zwierząt tu nie ma. Gdzie ja jestem?
~Dlaczego to robisz? Przecież jestem twoim..-Głos po raz kolejny urwał się, a ja znów nerwowo spojrzałem za siebie w biegu. Nie wiem, gdzie się ukrywali, ale na pewno oboje tu byli!
~Victor! Pobawmy się!-Maril. Jej głos wzbudził we mnie emocje. Wiedziałem jednak, że muszę biec przed siebie, jak najdalej stąd.~Pobawisz się ze mną, prawda?-Serce mi się krajało, słysząc jej łamiący się głos. Wręcz miałem przed oczami obraz jej proszącego spojrzenia. Ale, nie!-powiedziałem sobie i dalej biegłem.~Przecież, niedługo się spotkamy!-Zaraz. Czy ona ma na myśli..
~Tęsknisz za nami, prawda, Victorze?
~Będziemy wszyscy razem, zobaczysz!
-Zostawcie mnie!-Warknąłem, będąc pewny, że trzy głosy otaczają mnie.
~Bredzisz. Nikt nie chciałby być sam po śmierci!-Sytuacja zaczynała mnie przerażać, szczególnie, że kończyły mi się siły.
~Już niedaleko, kochany. Wystarczy, że dasz za wygraną.
~Zgiń w końcu!
~To jest nieuniknione. Dlaczego pogarszasz sprawę?
~Zatrzymaj się, Victorze. To już koniec, będziesz bezpieczny.
~Jeszcze tylko trochę. Umrzesz..zaraz..-Spojrzałem za siebie. Nie miałem już sił. W tym momencie poczułem uderzenie. Drzewo. No tak, nie patrz w tył, bo oberwiesz z przodu. Padłem pyskiem prosto na zimną ziemię. Czy to koniec? Czy głosy miały rację? Przez chwilę czułem się tak, jakby ktoś zgniatał mi mózg łapami. A potem wszystko pociemniało.

Obudziłem się na miękkiej, plastycznej Ziemi. Wokół było pełno różnorodnych kwiatów. Martwych, różnorodnych kwiatów, należy podkreślić. Podniosłem się ciężko, ale potężna łapa przypominająca ni to kota, ni to smoka przygwoździła mnie do Ziemi. Pisnąłem cicho, zderzając się z nią znowu, po czym spojrzałem do góry. Moim Oczom ukazał się jastrząb. Jastrząb, po za szponami posiadający dwie, wyrastając spod piór nie podobne do niczego szare łapy. Zebrała się we mnie złość, jakiej dawno nie czułem. Ten parszywy gatunek uśmiercił Maril, a teraz miał czelność mnie więzić? Poczułem, jak wstępuje we mnie siła, pulsująca w moich żyłach. Rzuciłem się na stworzenie, powalając je, po czym wgryzłem się w jego krtań. Znieruchomiało, wydając z siebie nieznaczny jęk. Pośpiesznie wyplułem jego krew, drętwiejąc na jej widok, po czym rozejrzałem się. Ciała Maril nigdzie nie było. Poza tym, to nie był sen.
~Chodź ze mną, Victorze-obróciłem się, słysząc ten przeklęty, ciepły wadery głos. Samica miała niebieski kolor, zupełnie, jak znaki oplatające moje ciało. Była jednak o wiele wyższa ode mnie, a jej oczy miały kolor zbliżony do białego.~Wyprowadzę cię.-Obiecała, a mi nie pozostało nic innego, jak jej zaufać. Szliśmy więc pomiędzy martwymi kwiatami w ciszy. W końcu, kiedy znaleźliśmy się u kresu tej “ląki” usłyszałem wodę, uderzającą o skały. Wytężyłem słuch. Wodospad Mizu..~Idź.-Rozkazała wadera, a ja spojrzałem na nią.
-Nie miała mnie pani wyprowadzić?-Zapytałem, przyglądając się jej.
~Moja cielesna forma nie może wyjść poza łąkę, drogie dziecko. Idź. Czas cię goni.-Rzeczywiście. Prawie świtało.
-Żegnaj.-Powiedziałem, odchodząc w stronę dźwięków wodospadu.
~Żegnaj-Usłyszałem-I uważaj na siebie, synku.-Zamarłem na chwilę. Obejrzałem się za siebie, nie usłyszałem jej jednak. Od tamtej pory do dzisiaj nie odezwał się do mnie ani jej głos, głos basiora, czy Maril. Ja jednak często o tym myślałem. Ba, nawet wybierałem się nocą do lasu. Ostatnie wypowiedziane przez nią słowo nie dawało mi spokoju. Czy to była moja matka? Czy ona..była martwa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT