piątek, 15 kwietnia 2016

Od Mavis CD Pixie

Poranne polowania są zawsze najprzyjemniejsze. Łapy się prostują, mózg zaczyna zwiększać obroty, zamglony wzrok ma szansę na regenerację. Truchtałam spokojnie po lesie, wypatrując zdobyczy. Kiedy dostrzegłam samotną sarnę, nie zastanawiałam się zbyt długo nad tym, co należy zrobić. Szybko skręciłam w bok, po czym umiejscowiłam się w krzakach, czekając na odpowiedni moment do wyskoku. W końcu sarna odwróciła się do mnie tyłem, skubiąc trawę. Skoczyłam na jej grzbiet, wbiłam pazury, aby ochronić się przed upadkiem. Sarna wierzgnęła, a następnie zakwiliła żałośnie, gdy moje kły rozdarły jej gardło. Upadła, a ja zgrabnie wylądowałam obok niej. Rozejrzałam się. Nikogo w pobliżu. Schyliłam łeb, gotowa zacząć ucztę, gdy nagle przeszkodził mi głośny szelest dobiegający z krzaków. Uniosłam wzrok, postawiłam uszy, zastygając z na wpół rozchyloną szczęką. Zmarszczyłam brwi, przechodząc nad padliną i z wyzywającym spojrzeniem ruszyłam w stronę gęstwiny liści. Wskoczyłam w krzaki, gotowa w każdej chwili do różnych, spontanicznych ruchów. Duże było moje zdziwienie, gdy zamiast czegoś w rodzaju... bo ja wiem, wrogiego wilka... zobaczyłam wiewiórkę. Przystanęłam, zaczynając wpatrywać się w gryzonia dość intensywnie. Widocznie rudzielec poczuł moje spojrzenie, ponieważ oderwała się od obgryzania nasiona, które trzymała w łapkach i wlepiła we mnie swoje paciorkowate, czarne oczka. Poruszała nadal zębami, dokładnie mieląc zawartość jej pyszczka. Obie znałyśmy finał tego przypadkowego spotkania. Wiewiórka błyskawicznie porzuciła nasionko, uniosła ogon i rzuciła się do ucieczki. Skoczyłam za nią, merdając ogonem i ujadając wesoło. Kłapnęłam zębami niebezpiecznie blisko jej ogona. Nasza gonitwa trwała dość długo. Krążyłyśmy wokół drzew, zupełnie jakby wiewiórka nie chciała się wspinać, by móc kontynuować nasz morderczy pościg. Zielone listki niższych krzaków od czasu do czasu przysłaniały mi pole widzenia, zaraz jednak rudy ogon pojawiał się z powrotem, wskazując kierunek biegu. Z każdą minutą robiłam coraz większe susy, muskając ogonek małego ssaka zębami. Wiewiórka wskakiwała na drzewa, aby następnie odbić się od pnia, wylądować na moim zdezorientowanym łbie, skoczyć ponownie i zupełnie zmienić dotychczasowy schemat biegu. Moim fikołkom, nagłym zwrotom, wywrotkom i nieudolnym próbom złapania irytującego zwierzaczka nie było końca. W końcu warknęłam cicho, dając wiewiórce znak, że albo ucieknie teraz, albo skończy niechybnie. Gryzoń błyskawicznie umknął na drzewo, usiadł na jednej z gałęzi i zaczął patrzeć na mnie krytycznie, jakby oskarżał mnie o zbyt szybkie zakończenie tak pysznej zabawy. Westchnęłam, zawracając. Truchtem zaczęłam zbliżać się do miejsca, gdzie pozostawiłam upolowaną sarnę. Czułam smak mięsa na języku, ślina mimowolnie napływała mi do pyska. Oblizałam się, kiedy wyszłam z dobrzej znanej mi kępy krzaków, gotowa ujrzeć sarnie zwłoki bezpośrednio przed sobą. Tymczasem moim oczom ukazała się średniego wzrostu wadera o błyszczącym futrze. Jej biała sierść była puszysta, mogłam się założyć o wiele, że jest również przyjemna w dotyku. Usiana gdzieniegdzie rudymi plamkami, które wyraźnie kontrastowały z resztą ciała. Z niebieskich, niemal chłonących oczu biło odważne, chociaż zakłócone chwilowym zaskoczeniem spojrzenie. Ogon zastygł w powietrzu, włosy na nim rosnące poruszane były lekkimi powiewami wiosennego wiatru. Patrzyłyśmy na siebie z wzajemną podejrzliwością, która po chwili przerodziła się w dobrze znane mi spojrzenie niewygody. To całkiem normalne na początku znajomości; nie znałam jej przecież, więc nikt nie mógł kazać mi się czuć w jej towarzystwie komfortowo tak od razu po pierwszym wrażeniu. Wydawało mi się jednak, że przy minimalnym wysiłku udałoby nam się zaprzyjaźnić. Zacmokałam, odzyskując umiejętność trzeźwego myślenia i powiedziałam:
- Śmiało, częstuj się. Na zdrowie.
Pixie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT