Po
odejściu z watahy na zachodzie nie mogłam odnaleźć kolejnego
życiodajnego punktu - czystej wody. Od kilku dni mijałam jedynie bagna
wypełnione szlamem, oraz strumienie płynące ropą i krwią. Właściwie nie
wiedziałam nawet gdzie jestem. I to ciągłe wrażenie, że ktoś mnie
obserwuje.
Skręcając w kolejną ciemną jak węgiel ścieżkę
zobaczyłam kątem oka ruch, nie więcej niż pięć metrów za sobą. Nie
odwracając się ruszyłam przed siebie szybszym krokiem. O dziwo było aż
tak cicho, że dało się słyszeć ciche stąpnięcia moich łap na gładkiej
powierzchni drogi. Nic więcej.
Choć czułam, że jest środek
dnia, przez gęste ciemne liście drzew nie dostawała się ani odrobina
światła. Podniosłam głowę i zamknąwszy oczy stworzyłam nad nosem
niewielki ognik, który po chwili posłałam kilka metrów przed siebie.
Wydawało mi się, że rośliny w tym lesie rzucają smolisty, ciemnofioletowy cień. Tak nienaturalny i odstraszający.
Po
chwili moim oczom ukazał się zupełnie nowy, dawno nie oglądany widok.
Barwy powoli zaczynały wracać do normy, jakbym wkraczała do zupełnie
innego świata.
Po kolei stawiałam łapy na zielonym mchu
pokrywających piękny, gęsty las iglasty. Z wyczerpanie przewróciłam się
na bok, a ognik pękł niczym bańka mydlana tuż koło wilka stojącego
niedaleko mnie, a którego ja nie zauważyłam.
- Kim jesteś? - zapytał od tak, przypatrując mi się z zaskoczeniem i lekkim niesmakiem na pysku.
Ja, leżąc na zielonym dywanie tylko spojrzałam się na niego i wstałam otrzepując się.
- Ummm... Mam na imię Tul - lekko skinęłam głową, czując na sobie wzrok większego basiora.
< Jakiś wilk? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz