środa, 23 września 2015

Od Vincenta do Mavis

Spoglądałem wprost na Mavis, nasz wzrok się skrzyżował, patrzyłem głęboko w jej różnobarwne tęczówki. Wadera była przerażona, rozdarta, a ja czułem dokładnie to samo.
-Nie… - zaskomlałem, gdy me ciało ruszyło ku Mavis, a wargi uniosły się, odsłaniając kły. – Przestań!
Lecz Cruel nic sobie nie robił z mego żądania, wręcz rozkoszował się bólem, który zrodziła we mnie wizja skrzywdzenia Mavis. Starałem się walczyć. Robiłem wszystko by wyrwać się spod rozkazu basiora, lecz nie ważne jak bardzo bym wytężał swą moc, czar pozostał nieugięty. Mój krok był wolny i pewny, patrzyłem na przyjaciółkę, jak na ranną ofiarę, którą mogłem się bawić, którą mogłem maltretować, bo i tak mi nie ucieknie. Świadomość tego, co zamierzałem-co zamierzał Cruel-ożywiał każdą negatywną emocję w mym ciele. Lęk, bezsilność, frustracja. Czułem, jakby zaraz miały mnie rozerwać.
-Vincent, opamiętaj się! – wołała Mavis. – Proszę, Vin, walcz z tym!
-Próbuję! – zawodziłem.
Me ciało wyprężyło się do skoku.
-Uważaj!
Ruszyłem z rozwartymi szczekami na waderę, lecz Mavis w porę odebrała me ostrzeżenie, umykając w bok. Zwarłem paszczę w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stała. Zaraz namierzyłem ją ledwie dwa metry dalej. Pchnięty koszmarnym rozkazem, zaatakowałem ponownie.
-Nie ostrzegaj jej, Vincencie. – rzekł Cruel. Kątem oka zerkałem na czarnego basiora. Siedział niedaleko, postawa jego wskazywała całkowite rozluźnienie oraz pewność, że wszystko idzie tak jak to sobie zaplanował. Miał błogi wyraz pyska, jakby walka była ambrozją, którą miał zaszczyt skosztować. Chciał więcej, lecz wiedział, iż szybkie zakończenie sprawy nie będzie tak satysfakcjonujące jak powolne skubanie ulubionej strawy. Patrzył, sączył strach i cierpienie niczym nienasycony władca. – Musi sama sobie poradzić. Kiedyś jej się udało, teraz… zobaczymy, czy da radę.
Chciałem krzyknąć, by uniknęła kolejnej mej szarży, lecz głos jakby mi się wyłączyć. Jedynie ciche powarkiwania, wymieszane z żałosnym skomleniem. Jakby dwie osobowości zwarte w jednym ciele.
Mavis krzyknęła. Poczułem ciepłą ciecz na języku; metaliczny fetor, smak wilczej krwi uderzyły we mnie niczym lawina. Wadera padła na ziemię, skomląc i młócąc łapami powietrze. A ja stałem tuż nad przyjaciółką, przeszywając jej żebra kłami.
-Vincent! Vincent, proszę!
-Nie myślałem, że tak szybko się to zakończy. - skomentował Cruel z wyraźnym zadowoleniem. – Masz jej coś może do powiedzenia? Śmiało!
Kolejna porcja krwi wypełniła mą paszczę. Skowyt Mavis rozrywał mi serce. Naprężałem każdy mięsień ciała, lecz z marnym skutkiem-byłem marionetką, zwykłą maszyną tego przeklętego gnoja. Coś trzasnęło, a wadera pisnęła w cierpieniu. Zębem natrafiłem na żebro, zwierając na nim paszczę. Szarpnąłem, czyniąc ranę jeszcze bardziej zmasakrowaną.
-Walcz! – krzyknąłem wyzywająco do wilczycy. – Walcz!
-Dobrze, zamilcz teraz. – rozkazał Cruel.
-Walcz… - znów straciłem zdolność mowy.
Mavis próbowała powstać. Ślizgała się na własnej krwi. Śnieżnobiała sierść skalana była purpurą. Czekałem, stojąc tuż obok, prezentując swą postawą wyższość, jak morderca nad torturowaną ofiarą. Wadera wstała. Patrzyła na mnie zrozpaczona. Łzy strugą spływały po jej policzku. Ja nie byłem w stanie tego zrobić, choć wrzące wewnątrz mnie emocje aż krzyczały by kaskadą opuścić mój organizm. Lecz czarne niczym węgle oczy nie pozwalały na to. Trwałem w milczeniu, dając Mavis nikłą nadzieję, na przeżycie. Czułem jednak drżące mięśnie, gotowe w każdej chwili znów przygwoździć do ziemi, byle tylko rozwiać ten promyczek wiary w polepszenie sytuacji. Nie myliłem się. Zaraz chwyciłem Mavis za kark, brutalnie wciskając w zimne podłoże. Cruel zagwizdał:
-Skądś znam tą technikę.
Ja również ją pamiętam. Tak samo złapałem mą matkę, gdy zamierzałem skrócić jej cierpienie. Zwarłem powieki. W pustej ciemności pojawił się obraz: wycieńczona, siłą utrzymywana przy życiu wadera. Ciężkość z jaką łapała każdy oddech. Luźna skóra, narzucona ja szkielet, obłożona zmierzwionym futrem. Odczucie zaciśniętych szczęk na tym wpółżywym, delikatnym ciele. Szybki ruch, krótki trzask.
Odskoczyłem od Mavis niczym oparzony żarem przeszłości, bolesnym płomieniem rozpalającym każdą, najgłębiej skrytą negatywną emocję. Cruel poruszył się niespokojnie.
-Vincencie. – syknął zniecierpliwiony. – Zabij Mavis. Natychmiast.
Przez ułamek sekundy obraz rannej przyjaciółki okryła fioletowa poświata. Poczułem chęć mordu, lecz nie był on skierowany do niej. Mimo to rozkaz basiora wymógł na mnie działanie. Przycisnąłem łapę do gardła Mavis, ostrym pazurem przesuwając po pulsującej tętnicy. Lekkie naciśnięcie i koniec.
Trwałem w bezruchu.
-Vincent… - szepnęła, patrząc wprost na mnie. – Vin…
Cruel wstał. Sztywnym krokiem podszedł do nas. Czułem jego zatęchły oddech tuż przy moim uchu:
-Zakończ. – rzekł spokojnie, jakby tłumaczył szczeniakowi, co ma robić. – Teraz.
Pochyliłem się w kierunku szyi wadery. Byłem na tyle blisko ciała Mavis, by miękkie, białe futro łaskotało mnie w nos. Obnażyłem kły.
-Vincent…
Obraz umierającej mamy. Trzask łamanego karku. Krzyk Mavis, jej krew spływająca między moimi kłami. Szyderczy śmiech Cruela. Wściekłość. Strach. Wszystko skupione w jednym punkcie. W jednym momencie.
Jedna myśl. Jedna idea, której się chwyciłem.
-Zrób to co musisz zrobić. – nakazał czarny basior.
Obraz zakryła fioletowa mgła.
-Muszę cię zabić.
<<Mavis? Wybacz, że taki nijakie to opo, wena R.I.P. ;~; >>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT