niedziela, 27 września 2015

Od Ashity do Meredith

Zatrzymałam się gwałtownie.
- Daj spokój- powiedziałam, zdejmując Lotis z łapy i wkładając go na kończynę wadery.- Ukrywanie ran to kiepski pomysł. Podobnie jak uczuć i bólu. Uważaj tylko, trochę to zajmie, zanim cię wyleczy- wyszczerzyłam kły.
- Dziękuję- mruknęła wadera.
- Nie ma za co- odparłam pogodnie.- No to jak, idziemy dalej? Możemy nieco zwolnić.
- Nie, nie trzeba. Biegniemy z całych sił!
- Bez przesady. Ale cóż, skoro chcesz. Tylko się nie przeforsuj.
Ruszyłyśmy w górę. Po kilku minutach dotarłyśmy na sam szczyt. Pomieszczenie było proste, utrzymane w szarości. Nie było w nim zbędnych ozdób, tylko kamienny stół i krzesło. Zaś w rogu dostrzegłam ciernie, za którymi coś leżało. Zmarszczyłam brwi.
- Chyba tam jest nasz cel- wskazałam na badyle.
- Racja- wadera kiwnęła łbem.- Tylko jak je wydostać?
- Może magią?- zaproponowałam, celując w przeszkodę pojedynczym atakiem. Ten jednak tylko odbił się od niej i zniknął.- No dobra, to paskudztwo jest raczej na to odporne.
- Ofiara- wyszeptała Mei.- Musimy obie wsadzić w to łapy, Ashi. Tylko tak wypełnimy zadanie.
Spojrzałam na waderę.
- Wiesz, czym to grozi?
Kiwnęła łbem.
-Spokojnie, mogę nas uzdrowić jak coś- nie wspomniała o tym, że z naszymi mocami działo się oś dziwnego. Czułyśmy to obie.- To co, na raz?
- Tak!
< Mei? Tak, moja wena pojechała na wakacje, ale pocztówki nadal brak>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT