Zaśmiałem się. Pytanie Mavis wydało mi się tak komiczne, że nie
potrafiłem pohamować chichotu. Wadera cofnęła się o krok, patrząc na
mnie bardzo zdziwiona. Że ja? Zły na nią? Po tym jak JA złamałem jej
żebro, po tym jak JA przyczyniłem się do cierpienia przyjaciółki? Po tym
jak ONA nas ocaliła, uważa, że zrobiła coś złego?
-Przepraszam… - sapnąłem, powstrzymując śmiech, przybierając za to
wyrozumiały, ciepły wyraz pyska. – ale to niedorzeczne. Przecież nic
złego nie zrobiłaś…
-To ja zaufałam Camowi, znaczy Cruelowi… to przeze mnie opętał cię ten straszny Zmieniacz. To…
-To nie twoja wina. – przerwałem, przysuwając Mavis do siebie. Wadera
ponownie wtuliła łebek w mą pierś. Delikatnie muskałem nosem ucho
przyjaciółki, próbując tym gestem ją uspokoić. – Nie wiedziałaś. Nikt
nie wiedział. Zrobił nas wszystkich w balona. Nie gniewam się. Nie
gniewam.
Skinęła głową. Pozwoliłem aby płakała, aby wszystkie negatywne emocje
opuściły jej serce. Potrzebowała tego. Potrzebowała wsparcia.
Potrzebowałem dać jej wsparcie.
-Dziękuje… - wyszlochała, a jej łapa lekko otarła się o moją.
Dziwne drżenie przebiegło wzdłuż mojej kończyny. Uniosłem ją i
delikatnie musnąłem futro okrywające łapkę Mavis, po czym niczym jedną
myślą tchnięci, spletliśmy je w budującym geście. Czynność ta wysłała
nas chwilę w tył, gdy Cam-ten prawdziwy-złączył nasze łapy i życzył
powodzenia. Mavis zaskomlała cicho, bojąc się choćby spojrzeć na
martwego basiora. Ja tylko zerknąłem na ciało wilka, skalane purpurą i
zaraz gardło me ścisnął ból. Cruel to najprawdziwszy w świecie sukinsyn…
-Musimy go pochować. – szepnęła Mavis, odsuwając głowę od mojej piersi.
-Tak. – mruknąłem. – Musimy.
Powoli zbliżyłem się do Cama. Delikatnie chwyciłem jego wiotkie ciało.
Wadera odwróciła wzrok. Razem opuściliśmy piekielną grotę.
Kroczyliśmy w milczeniu, pozwalałem aby Mavis nami kierowała, gdyż
najwyraźniej dokładnie wiedziała, gdzie będzie najodpowiedniejsze
miejsce na pochówek. Droga przez Las Śmierci odbyła się spokojnie; żadne
stare drzewo nie zaskrzypiało, mroczne stwory jakby umykały przed nami.
Nic nas nie niepokoiło. Wszystko trwało w ciszy i półmroku.
Przytłaczające.
-Tutaj. – rzekła biała wilczyca. – Tutaj będzie dobrze.
Ledwie pięć metrów od granicy Lasu Śmierci rósł stary, dumny dąb o
rozłożystej koronie, teraz przystrojonej barwami czerwieni, złota i
oranżu. Skinąłem głową, delikatnie kładąc ciało Cama pod pniem. Bez
słowa zaczęliśmy kopać dół, w którym pochowany zmarłego. Praca
przebiegła szybko i sprawnie. A może to ja tak zatraciłem się w
czynności, że nie dostrzegłem mijającego czasu?
-Gotowe. – zakomunikowała Mavis.
Wyskoczyliśmy z dołu. Był dostatecznie głęboki. Wadera zebrała uschnięte
liści i wyścieliła nimi dno, ja natomiast pozrywałem gęsto obrośnięte
gałęzie. Z pomocą Psychokinezy-jednej z moich nowych umiejętności-powoli
umieściłem Cama na miękkich liściach, okrywając wcześniej zerwanymi
gałęziami. Mavis usiadła nad grobem, spoglądając na leżącego w dole
basiora. Milczała. Tylko patrzyła. W końcu razem zaczęliśmy przysypywać
dół. Na koniec znaleźliśmy kamienny blok, na którym Mavis wyryła imię
oraz datę śmierci Cama. W międzyczasie udało mi się napotkać biały
kwiat, który przetrwał chłód jesieni. Położyłem go na wybrzuszeniu
ziemi, tuż pod nagrobkiem. Usiadłem koło przyjaciółki, lekko stykaliśmy
się bokami. Ten gest dodawał otuchy.
-Teraz jest w lepszym miejscu. – pocieszyłem Mavis, która intensywnie
wpatrywała się w imię wyryte na kamieniu. – Zasłużył na odpoczynek.
Potaknęła ruchem głowy. Trwaliśmy tak koło siebie, pozwalając by
jesienny wiatr mierzwił nasze futra, przynosił orzeźwiający chłód,
zapach wilgotnej ziemi i dojrzewających jabłek. Szelest uschniętych
liściu uspokajał.
-Nie mogę zrozumień, dlaczego niebo jest takie pogodnie. – wyznała.
W wielu opowieściach słyszy się fragmenty, o wielkich strugach deszczu,
opadających na zdruzgotanych bohaterów. Patrzyłem na czysty firmament,
tylko nieliczne obłoki zakłócały schemat nienaruszonej powierzchni.
Położyłem swą łapę na łapię Mavis. Wadera spojrzała na mnie, nasz wzrok
skrzyżował się. Posłałem przyjaciółce poczciwy, budujący uśmiech, co w
obliczu takiej tragedii było dla niej ogromnym zaskoczeniem.
-Przecież nie straciliśmy wszystkiego. – szepnąłem, biorąc głęboki wdech jesiennego powietrza.
<<Mavis? Łebek do góry ;’)>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz