niedziela, 27 września 2015

Od Vincenta do Mavis

Zaśmiałem się. Pytanie Mavis wydało mi się tak komiczne, że nie potrafiłem pohamować chichotu. Wadera cofnęła się o krok, patrząc na mnie bardzo zdziwiona. Że ja? Zły na nią? Po tym jak JA złamałem jej żebro, po tym jak JA przyczyniłem się do cierpienia przyjaciółki? Po tym jak ONA nas ocaliła, uważa, że zrobiła coś złego?
-Przepraszam… - sapnąłem, powstrzymując śmiech, przybierając za to wyrozumiały, ciepły wyraz pyska. – ale to niedorzeczne. Przecież nic złego nie zrobiłaś…
-To ja zaufałam Camowi, znaczy Cruelowi… to przeze mnie opętał cię ten straszny Zmieniacz. To…
-To nie twoja wina. – przerwałem, przysuwając Mavis do siebie. Wadera ponownie wtuliła łebek w mą pierś. Delikatnie muskałem nosem ucho przyjaciółki, próbując tym gestem ją uspokoić. – Nie wiedziałaś. Nikt nie wiedział. Zrobił nas wszystkich w balona. Nie gniewam się. Nie gniewam.
Skinęła głową. Pozwoliłem aby płakała, aby wszystkie negatywne emocje opuściły jej serce. Potrzebowała tego. Potrzebowała wsparcia. Potrzebowałem dać jej wsparcie.
-Dziękuje… - wyszlochała, a jej łapa lekko otarła się o moją.
Dziwne drżenie przebiegło wzdłuż mojej kończyny. Uniosłem ją i delikatnie musnąłem futro okrywające łapkę Mavis, po czym niczym jedną myślą tchnięci, spletliśmy je w budującym geście. Czynność ta wysłała nas chwilę w tył, gdy Cam-ten prawdziwy-złączył nasze łapy i życzył powodzenia. Mavis zaskomlała cicho, bojąc się choćby spojrzeć na martwego basiora. Ja tylko zerknąłem na ciało wilka, skalane purpurą i zaraz gardło me ścisnął ból. Cruel to najprawdziwszy w świecie sukinsyn…
-Musimy go pochować. – szepnęła Mavis, odsuwając głowę od mojej piersi.
-Tak. – mruknąłem. – Musimy.
Powoli zbliżyłem się do Cama. Delikatnie chwyciłem jego wiotkie ciało. Wadera odwróciła wzrok. Razem opuściliśmy piekielną grotę.
Kroczyliśmy w milczeniu, pozwalałem aby Mavis nami kierowała, gdyż najwyraźniej dokładnie wiedziała, gdzie będzie najodpowiedniejsze miejsce na pochówek. Droga przez Las Śmierci odbyła się spokojnie; żadne stare drzewo nie zaskrzypiało, mroczne stwory jakby umykały przed nami. Nic nas nie niepokoiło. Wszystko trwało w ciszy i półmroku. Przytłaczające.
-Tutaj. – rzekła biała wilczyca. – Tutaj będzie dobrze.
Ledwie pięć metrów od granicy Lasu Śmierci rósł stary, dumny dąb o rozłożystej koronie, teraz przystrojonej barwami czerwieni, złota i oranżu. Skinąłem głową, delikatnie kładąc ciało Cama pod pniem. Bez słowa zaczęliśmy kopać dół, w którym pochowany zmarłego. Praca przebiegła szybko i sprawnie. A może to ja tak zatraciłem się w czynności, że nie dostrzegłem mijającego czasu?
-Gotowe. – zakomunikowała Mavis.
Wyskoczyliśmy z dołu. Był dostatecznie głęboki. Wadera zebrała uschnięte liści i wyścieliła nimi dno, ja natomiast pozrywałem gęsto obrośnięte gałęzie. Z pomocą Psychokinezy-jednej z moich nowych umiejętności-powoli umieściłem Cama na miękkich liściach, okrywając wcześniej zerwanymi gałęziami. Mavis usiadła nad grobem, spoglądając na leżącego w dole basiora. Milczała. Tylko patrzyła. W końcu razem zaczęliśmy przysypywać dół. Na koniec znaleźliśmy kamienny blok, na którym Mavis wyryła imię oraz datę śmierci Cama. W międzyczasie udało mi się napotkać biały kwiat, który przetrwał chłód jesieni. Położyłem go na wybrzuszeniu ziemi, tuż pod nagrobkiem. Usiadłem koło przyjaciółki, lekko stykaliśmy się bokami. Ten gest dodawał otuchy.
-Teraz jest w lepszym miejscu. – pocieszyłem Mavis, która intensywnie wpatrywała się w imię wyryte na kamieniu. – Zasłużył na odpoczynek.
Potaknęła ruchem głowy. Trwaliśmy tak koło siebie, pozwalając by jesienny wiatr mierzwił nasze futra, przynosił orzeźwiający chłód, zapach wilgotnej ziemi i dojrzewających jabłek. Szelest uschniętych liściu uspokajał.
-Nie mogę zrozumień, dlaczego niebo jest takie pogodnie. – wyznała.
W wielu opowieściach słyszy się fragmenty, o wielkich strugach deszczu, opadających na zdruzgotanych bohaterów. Patrzyłem na czysty firmament, tylko nieliczne obłoki zakłócały schemat nienaruszonej powierzchni. Położyłem swą łapę na łapię Mavis. Wadera spojrzała na mnie, nasz wzrok skrzyżował się. Posłałem przyjaciółce poczciwy, budujący uśmiech, co w obliczu takiej tragedii było dla niej ogromnym zaskoczeniem.
-Przecież nie straciliśmy wszystkiego. – szepnąłem, biorąc głęboki wdech jesiennego powietrza.
<<Mavis? Łebek do góry ;’)>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT