Jej mąż nie był zadowolony... Zaraz , zaraz... Czy ja właśnie zaczęłam
opowiadać od środka...? Dobrze , więc może jednak zacznę od samego
początku. Nazywam się Honey. I właśnie w tym momencie poluję w nowej
wataszy - Wataszy Porannych Gwiazd. Naprężyłam swój grzbiet i zaczęłam
się skradać w stronę niskiej łani , która skubała trawę ze swoim synem u
boku. Zaszeleściłam liśćmi , by zdezorientować łanię. Ta przestała
skubać trawę i odwróciła się w stronę wielkiego jelenia... Który
błyskawicznie spojrzał w moją stronę. A teraz wróćmy do początku. Jej
mąż nie był zadowolony... Parsknął dwa razy , a potem stuknął kopytem o
ziemię i szarżą ruszył w moją stronę. Zaczęłam uciekać. Totalnie
zapomniałam o swoich skrzydłach. Biegłam tak szybko , że brzuchem
dotykałam ziemię , a łapy były tak elastyczne jak z gumy.
-Ratunku! On mnie zmiażdży!-Jęknęłam. Nikt się nie odezwał.
Rozzłoszczony jeleń ryknął tylko w swoim języku i przyśpieszył. Zniżył
również głowę na wysokość mojego zadka i wycelował. Upadłam. Nie mogłam
się bronić. Chwyciłam pobliski kamień i rzuciłam nim w jego bok. Jeszcze
bardziej się zdenerwował. Zaczął mnie kłuć rogami. W końcu okropnie
mnie poranił i na dodatek złamał łapę. Miałam mroczki przed oczami.
Wydawało mi się , że widzę śmierć... Nagle poczułam mocny powiew
powietrza i trzy wilki przebiegły obok mnie z zawrotną prędkością.
-Vincent! Pomóż jej!-Usłyszałam znajomy głos jakiejś wadery. Ta wadera ,
której nie rozpoznawałam i jakiś basior rzucili się na jelenia , który
mnie atakował i rozcięli kłami jego nogę oraz grzbiet. Nijaki Vincent
wziął mnie na swój grzbiet. Później niestety zemdlałam.
<Ashita? Tiamo? Vincent?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz