Mavis ruszyła przodem, a Cam zaraz za nią. Ja z kolei wlokłem się z
tyłu, włócząc łapami jak tylko się da. Przyglądałem się nowo poznanemu
basiorowi, ma postawa względem niego zdradzała nieufność, wręcz wrogość.
Hej, przecież to syn wilka, który niedawno chciał mnie zabić! Chyba
jasnym jest, iż obecność kogokolwiek z rodziny Cruela nie napawała mnie
optymizmem, nie ważne, jak niewinnie by się zachowywał. Mimo to
wstrzymywałem się z pochopnymi wnioskami. W końcu to, że jego ojciec
jest ostatnim gnojem, nie oznacza, iż Cam bierze z niego przykład.
-Vincent? – rozmyślenia rozwiał głos Mavis. – Wszystko dobrze?
Obydwoje zatrzymali się, spoglądając na mnie-wadera zatroskana, Cam… on
patrzył na mnie jak na neutralnego osobnika. Zaraz wyprostowałem się,
nieco zbyt pysznie prezentując swą osobę. Mruknąłem głosem opanowanym,
lecz trochę zbyt szorstkim-nie byłem w stanie zawładnąć niepokojem,
który szarpał mną w obecności czarnego basiora.
-Jestem tylko trochę zmęczony i głodny. – odparłem. – Nic mi nie jest. Możemy kontynuować.
Po tych słowach przyśpieszyłem kroku, wyprzedzając Cama. Mijając go
usłyszałem ciche, jednorazowe sapnięcie koło ucha. Zatrzymałem się na
chwilę, próbując zinterpretować ów odgłos. Wyższość? Pewność siebie?
Kpina? A może przyjacielska zaczepka? Nie wiedziałem co ono oznaczało,
jednak zaniepokoiła mnie śmiałość z jaką pochylił się i dmuchnął mi w
ucho. Zerknąłem na niego, upewniwszy, czy aby nie planuje kolejnego aktu
demonstrującego swoją hardość.
-Gdzieś niedaleko kręci się stadko saren. – zakomunikowałem, gdy do mych
nozdrzy dotarł zapach ów jeleniowatych. – Kryją się w lesie, możemy
łatwo je podejść.
Mavis i Cam skinęli głowami. Ruszyłem tropem zwierzyny, a za raz za mną
oni. Szliśmy w milczeniu, tuż koło siebie-ja w środku, Cam po mojej
lewej, a Mavis po prawej. Przedzierając się przez las staraliśmy się
zachować ciszę, by nie spłoszyć potencjalnej zdobyczy. Znacznie
utrudniały nam to sucha ściółka, gęsto rosnące drzewa, a mnie
przeszkadzał głód i osłabienie, co z kolei wywoływało lekki stan
frustracji. W dodatku obecność Cama działała jakoś dziwnie na mnie i
Mavis; widziałem, że wadery chodzi spięta.
-Są. – zauważył czarny basior.
Zaraz schylił się ku ziemi, by pozostać niedostrzeżonym przez grupkę
saren. Poszliśmy za jego przykładem, także kryjąc się między bujnie
rosnącą roślinność. Nie omówiliśmy planu, nie był on potrzebny.
Potrafiłem precyzyjnie określić pozycje Mavis w tym polowaniu-skradała
się w lewo, by zaskoczyć zwierzęta i zapędzić je na jednego z
atakujących, którymi mieliśmy być ja z Camem. Powoli okrążyłem sarny,
ustawiając się po prawe, czarny basior natomiast pozostał na swym
miejscu. Czekaliśmy cierpliwie na ruch Mavis.
Gdy zwierzyna zerwała się, jakby jedną myślą pchnięta, pędząc w mym
kierunku, wiedziałem, iż polowanie się rozpoczęło. Biała wadera ścigała
upatrzoną ofiarę-sporych rozmiarów kozła z okazałymi, jak na ten gatunek
rogami. Podniosłem się, zbliżając się ku sarnie. Mavis dostrzegła mnie w
gęstwinie, skoczyła zatem na zwierzę, kierując je wprost w moją stronę.
Coraz bliżej, jeszcze trochę… skok. Rozwarta paszcza, zaraz po tym
szczęki zwarte na mięsistym karku, kły przeszywające ciało. Trzask
kości. Obiad upolowany.
-Dobra robota. – pochwaliła Mavis.
Stałem pochylony nad martwym już kozłem, nadal ujmując jego ciało
szczękami. Spojrzałem na towarzyszkę, po czym puściłem zdobycz i
uśmiechnąłem się.
-Dziękuję. Ty również świetnie się spisałaś.
-Mi z kolei nie dane było się pochwalić umiejętnościami łowieckimi. –
dodał Cam, który właśnie kroczył w naszym kierunku. – Może następnym
razem.
Ton jakiego użył przypominał szczenię, które choć nie zdołało chwycić
myszy to i tak było dumne z postępów polowania. Niewinny, śmiały i
ujmujący, niczym najwspanialsza pieśń, można by słuchać i słuchać.
Spoglądał na truchło sarny, by zaraz przenieść wzrok na Mavis, pochwalić
ją za dobrze wykonaną robotę, a potem na mnie, bez słowa. Miałem
wrażenie, iż swoim głębokim, przeszywającym na wskroś spojrzeniem o
barwie najczystszej zieleni, próbował mnie spłoszyć, onieśmielić i
zmusić do odwrotu. Przekonałem sam siebie, że to tylko durny spisek
wykreowany przez moją fantazję. Wpatrywałem się w niego, lecz zamiast
oczekiwanej uległości patrzyłem jak równy na równego. Nie bałem się.
Dałem do zrozumienia, iż w razie czego stanę do walki, lecz obecnie
byłem nastawiony neutralnie. Cam skinął głową, zachęcając nas do
rozpoczęcia posiłku.
<<Mavis? Wybacz za zwłokę. Ten Cam… podejrzany typ >;| >>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz