Dzień był ciepły. Może nawet ZA ciepły. Zdecydowanie, było strasznie
gorąco. Żar lał się z nieba jak z rozgrzanego kotła. Na szczęście miałam
białą sierść. Co ma powiedzieć taka biedna Ashita? Z jej czarną
sierścią taki dzień to prawdziwe tortury. Aby choć na chwilę zapomnieć o
tym skwarze, udałam się nad Wodospad Mizu, chcąc schłodzić się chociaż
na kilka minut. Jednak sama myśl o chłodnej, przyjemnej wodzie tak mnie
poraziła, że zrobiło mi jeszcze bardziej gorąco. Przedzieranie się przez
kolczaste krzaki nie było bynajmniej przyjemne, ale wiedziałam, że
warto to robić, chociażby dla widoku samej wody. Po kilku minutach
kołtunienia sierści i mimowolnego wydłubywania sobie oczu, stanęłam na
brzegu upragnionego wodospadu. Plusk wody przelewającej się do drobnego
jeziora u podnóża wodospadu, był naprawdę kojący. Gdzieniegdzie woda
jednak miała niższy poziom i widoczne były wielkie, płaskie i śliskie
kamienie. Moje łapy same oderwały się od brzegu i poprowadziły mnie do
wody. Jej tafla wzburzyła się, tworząc wielkie koła na powierzchni.
Przyjemny, zbawczy chłód owładnął moim ciałem. Zanurkowałam. Kiedy
poczułam jak woda napiera na mnie całą swoją siłą, otworzyłam oczy. Woda
od razu mi do nich wpłynęła, przez co zaczęły trochę szczypać, ale nie
zamknęłam ich. Zaczęłam obserwować podwodne życie ryb i innych stworzeń
morskich. Wielobarwne rybki przepływały mi przed pyszczkiem, od czasu do
czasu łaskocząc w nos. Wielki żółw toczył się powoli przez wodną toń,
mrugając ospale i widocznie delektując się łatwością pływania z taką
skorupą. Moją obserwację przerwał jednak... kamień. Zupełnie
nieoczekiwanie wpadł do wody tuż obok mnie, jak pocisk przedzierając się
przez to zgęszczone powietrze. Po chwili zaczął powoli opadać na dno,
aby w końcu go dosięgnąć i unieść piach. Wynurzyłam się wolno, bez
pospiechu, wiedząc, że nic, absolutnie nic, nie zmusi mnie dziś do
jakichkolwiek szybkich działań. Kiedy tylko moje uszy wydostały się na
powierzchnię, usłyszałam czyjś zmęczony, starczy głos:
- No nareszcie się pojawiłaś!
Zbita z tropu wynurzyłam resztę łba i spostrzegłam na brzegu wilka.
Wyglądał bardzo staro. Miał do najmniej dwieście lat. Niegdyś pewnie
szmaragdowa sierść, wyblakła w wielu miejscach i oklapła żałośnie.
Poruszał niespokojnie uszami i nosem, jakby spodziewał się nagłego ataku
z najmniej oczekiwanej strony. Podpłynęłam do niego i wyszłam na brzeg.
Otrzepałam się z rozkoszą, ochlapując przy tym trochę wilka, który
jednak kiwnął lekceważąco głową i spojrzał na mnie przenikliwymi,
zielonymi oczami. Odwzajemniłam to spojrzenie, lustrując go od koniuszka
krótkiego ogona po czubek nosa, który nadal poruszał się szybko.
Usiadłam na ziemi, a raczej klapnęłam w nią zadem i podrapałam się za
uchem.
- Czy my się znamy, Dziadku? - spytałam uprzejmym tonem.
Zezował na mnie, ale po chwili rozejrzał się niespokojnie. Zabrałam
szybko łapę od ucha, aby nachylić się do starca, który wyszeptał:
- Nie, to niemożliwe, abyśmy się znali. Ale mogliśmy o sobie usłyszeć.
Jestem Kronikarzem. Autorem "Historii Naszego Świata", a zatem powinnaś o
mnie słyszeć.
- Obiło mi się o uszy - stwierdziłam lekceważąco, próbując nie przejmować się zaniepokojonym szeptem starca. - Coś się stało?
- Czy coś się stało!?
Jego pytanie było raczej głośnym piskiem niż krzykiem, aż zawdzięczało
mi w uszach. Potrząsnęłam łbem, mrużąc lekko oczy, a potem spytałam:
- Cóż takiego, Dziadku?
Spojrzał na mnie rozbieganym wzrokiem, z trudem skupiając na mnie oczy.
Porzucił już swój przerażony szept i zaczął wrzeszczeć jak najęty.
- Stało się coś potwornego! Waru ukradły moje najważniejsze pergaminy, a
ty, jedyna, która może je złapać, obija się w wodzie! Błagam, musisz je
odzyskać i mi przynieść! Te pergaminy skrywają największe tajemnice,
jeśli ich dowódca zdoła otworzyć pergaminy, będzie po nas!
Przybrałam poważną minę i spojrzałam na niego twardo.
- Gdzie są Waru?
- A jak myślisz, gdzie mnożą się te diabelne kreatury!? - wykrzyknął na całe gardło. - W Piekle się urządziły, monstra!
- Dobrze. Daj mi dwie godziny. Odzyskam pergaminy. Czekaj tu, nigdzie
nie chodź, chyba, że nie wrócę po dwóch godzinach. Wtedy wezwij pomoc -
odparłam rzeczowym tonem.
Doskonale wiedziałam, gdzie znajduje się wejście do Piekła. Kiwnęłam
sztywno głową w stronę Kronikarza, a potem biegiem puściłam się w krzaki
i gęsto rosnące drzewa. Biegłam, nie wiem, może kilka minut. Ale mnie
wydawały się one wiecznością. Kiedy stanęłam przed ogromną, czarną
dziurą tworzącą się w ziemi tuż obok moich łap, oblała mnie fala
strachu. Co jeśli Waru już odczytały pergaminy? Nie mogę na to pozwolić.
Spojrzałam w ciemną masę kłębiącą się u moich łap. Chciałam odwlekać tę
chwilę jak najdłużej. Musiałam jednak wziąć się w garść. Wzięłam
głęboki oddech i skoczyłam.
Ciemność naprała na mnie ze wściekłością. Poczułam jak wywracam się do
góry nogami. A po chwili twardy grunt pojawił się nagle pod moim
grzbietem. Wkraczanie w Piekło nigdy nie było przyjemne ani wygodne.
Przetoczyłam się na bok, aby lepiej wszystko widzieć. Dookoła panowała
dość ponura atmosfera - znajdowałam się w wielkiej sali kamiennej o
wysokim sklepieniu i długich filarach je podtrzymujące. Na tych wielkich
kolumnach i gładkich ścianach umieszczone były pochodnie, z których
sączyło się delikatne, mroczne, czerwone światło. Zewsząd dobiegały mnie
szepty i krzyki potępionych dusz, błagających o litość Wielkiego Owari.
Na szczęście boga śmierci tu nie było. "Pewno poszedł zniszczyć jakąś
wioskę w ramach relaksu", pomyślałam, przewracając oczami.
Uważnie przyjrzałam się duszom mijającym mnie obojętnym krokiem.
Niektóre miały posępne miny, inne jakby znudzone, a inne były wyraźnie
zadowolone. Te pierwsze były poganiane przez okrutne stwory Chaosu. Z
grzbietów kilku wilków ciekła krew, która jednak nie zabarwiała futra -
wilki były przecież martwe.
Potrząsnęłam łbem. Pierwsze wrażenie Piekła po długiej nieobecności
zawsze jest najgorsze. Schowałam się szybko za jeden w filarów, aby
stwory Chaosu albo zmarłe dusze mnie nie zauważyły. Popełniłam duży błąd
stojąc tak długo w jednym miejscu. Dusze zaczęły się niespokojnie
poruszać, kiedy jedne ze stworów Chaosu, Erynie, zaczęły węszyć w
powietrzu poszukując strachu i rozpaczy. Po chwili jedna z nich opuściła
swój ognisty bicz i syknęła:
- Ktoś tu jest...
Jej głos był przerażający. Paraliż zawładnął moim ciałem. Ten syk nadal
wisiał w powietrzu, choć ohydne usta potwora przestały się poruszać. Po
chwili odezwała się jej siostra:
- Niewątpliwie, żywy ktoś...
- Owszem. Jest blisko... - poparła je najstarsza Erynia, wznosząc bicz
wysoko nad głowę pokrytą wężowymi włosami i wymachując nim wściekle.
Siostry wzięły z niej przykład. Rozłożyły swoje ogromne, nietoperze
skrzydła i uniosły się w powietrze. Odgłos tarcia ich długich, ostrych
pazurów o gadzią skórę był co najmniej obrzydliwy. Przełknęłam głośno
ślinę. Jeśli Erynie mnie zauważą... och, wolałam o tym nie myśleć. Po
chwili jednak usłyszałam czyjś ochrypły głos wydobywający się z wielkich
odrzwi na prawo od unoszących się w powietrzu trzech potwornych sióstr,
zwróconych do mnie plecami, z których wyrastały olbrzymie skrzydła:
- Erynie, Tataki was woła!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz