Vincent, po
tym nagłym komplemencie, zanurzył się, próbując ukryć swoje zmieszanie. Lekko
uniosłam kąciki ust, nadal tkwiąc nad powierzchnią wody, a potem również dałam
nurka w głębiny. Przez chwilę rozglądałam się, szukając wzrokiem szarego
basiora, ale nigdzie go nie dostrzegałam. Głucha cisza bębniła mi w uszach.
Spojrzałam w górę. Tarcza księżyca była lekko rozmazana przez znaczną ilość
wody, a gwiazd w ogóle nie było widać spod wody. Odwróciłam łeb w lewą stronę i
wreszcie zobaczyłam Vincenta; pływał kilka metrów ode mnie, widocznie nie chcąc
się wynurzać.
Wypłynęłam na powierzchnię, dostarczając
zbawczy tlen do mózgu. A potem westchnęłam głęboko, patrząc w księżyc i wsłuchując
się w kaskadę wody spadającej z wodospadu. To było naprawdę piękne miejsce. Cichy
szum wody oraz cykanie świerszczy komponowało się w bardzo fajną muzykę.
Wyszłam na brzeg i otrzepałam się z wody. Kilka mniejszych kropelek postanowiło
jednak mnie nie opuszczać. Kiedy jednak zawiał wiatr, poczułam chłód na całym
ciele. Zignorowałam to jednak i zaczęłam stukać łapką w ziemię, w takt tej
przedziwnej, ale pięknej "nocnej" muzyki.
Po chwili już dobrałam słowa i zaczęłam po
cichu sobie nucić. Zaczęłam się również niepokoić. Dlaczego Vincent tak długo
się nie wynurza? Może coś się stało?
Cykanie świerszcza rozbrzmiało jeszcze
głośniej, ponaglając mnie, abym znów zaczęła nucić normalnie, ponieważ myśląc o
tym co mogło stać się basiorowi, moje nucenie się przyciszyło i zniekształciło.
Potrząsnęłam łbem i zamilkłam całkowicie, mimo głośnym protestom świerszcza.
Stanęłam znowu nad wodą, patrząc w jej nieruchomą taflę. Schyliłam łeb i
wsadziłam go pod wodę. Zaczęłam się rozglądać, ale mimo wytężania wzroku,
nigdzie nie zobaczyłam Vincenta. Wyjęłam łeb spod wody i wypuściłam ze świstem
powietrze. Musiałam coś zrobić.
Zanurzyłam się cała, a okropny dreszcz
wstrząsnął moim ciałem. Wszystkie moje pory krzyczały w proteście, jako że woda
się ochłodziła przez te kilka minut. Kiedy schodziłam coraz niżej po
piaszczystym dnie, musiałam również coraz wyżej podnosić łeb. W końcu złapałam
powietrze i dałam nurka w czarną, nieprzeniknioną toń. Przepłynęłam możliwie
całe jeziorko oraz przeszukałam dno, wynurzając się co chwila, aby zaczerpnąć
tlenu. A kiedy dopłynęłam do ściany skalnej, z której spływał wodospad,
zobaczyłam drobny otwór. Z zainteresowaniem ruszyłam w jego kierunku. Kiedy
przez niego przepłynęłam, znalazłam się w dużej, podwodnej jaskini. Na jej
sklepieniu znajdowała się wyrwa, przez którą wpadało światło księżyca,
oświetlając całe pomieszczenie i wodę. Wyszłam na kamienisty brzeg i
rozejrzałam się. Roztańczone światło księżyca łaskotało gładką powierzchnię
wody. Po chwili rzuciłam dość głośno w głąb jaskini:
- Vincent?
Jesteś tu?
Moje słowa potoczyły się echem po całej
jaskini. Odpowiedziała mi cisza. Usiadłam i posmutniałam. A może basior czekał
gdzieś w krzakach aż się zanurzę i odszedł? Potrząsnęłam łbem. Z czego tu się
smucić? Przecież nigdy nie gadam z basiorami. Ale...
Myśl nie zdążyła się uformować do końca,
ponieważ nagle, jak srebrny pocisk, wpadł na mnie Vincent. Przygwoździł mnie do
ziemi, trzymając łapę na moim gardle. Ledwo łapałam powietrze. Spojrzałam ze
zdziwieniem na basiora, kiedy ten spytał z agresją:
- Kim
jesteś!?
- Jak to;
kim? - oburzyłam się. Złapałam Vincenta za łapę, którą mnie trzymał i zrzuciłam
go z siebie.
Wstałam, przyjmując pozycję bojową. Patrzyłam na niego ze złością;
co to ma być za zabawa?
- No,
odpowiadaj! - wrzasnął, zbierając się z podłoża i warcząc wściekle.
- Nie muszę
Cię słuchać! - krzyknęłam w skrajnej złości, wpatrując się w niego intensywnie.
- A tak właściwie, to kim Ty jesteś?
- Nie wiem
- basior nagle opuścił ogon, który dotąd trzymał w pozycji ostrzegawczej, oraz
zasłonił kły kufami. W jego oczach nagle zagościła pustka. - Gdzie my jesteśmy?
- Słucham,
możesz powtórzyć? Zapomniałam co powiedziałeś - odparłam, również się
uspokajając i potrząsając łbem.
- Ja też.
Ale... - zamrugał szybko kilka razy i wskazał łapą na coś, co znajdowało się za
mną. - To normalne, że ten otwór się zamyka?
Odwróciłam łeb w tamtym kierunku. Faktycznie -
dziura znajdująca się pod wodą, pałająca tajemniczą poświatą, zaczęła się
kurczyć. Ruszyłam ku niej, dziwny basior poszedł za mną. Wskoczyłam do wody, a
sądząc po głośnym plusku, samiec zrobił to samo. Z trudem przecisnęliśmy się
przez zmniejszającą się dziurę i nagle zakrztusiliśmy się wodą. Szybko zaczęłam
płynąć ku powierzchni wody, ponieważ już czułam jak mordercza ciesz wpływa mi
do płuc, aby po chwili pociągnąć mnie na dno, abym już nigdy nie mogła
wypłynąć...
Kiedy tylko mój nos znalazł się nad tonią i
kiedy tylko wciągnęłam powietrze, do mojego mózgu napłynęły wraz z tlenem
odpowiedzi na pytania. Podpłynęłam do brzegu i z trudem wgramoliłam się na
trawę, porastającą brzegi jeziorka. Szum wodospadu w jakiś sposób pomógł mi się
uspokoić, a po głośnym kaszlu i charkaniu, poznałam, że Vincent również wyszedł
z wody.
No właśnie, Vincent! Szybko do niego podeszłam
i mimo zmęczenia, spytałam:
- Jak się
czujesz? W porządku?
Basior kaszlnął ostatni raz, wypluwając sporą
ilość wody i spojrzał na mnie nieco zamglonym wzrokiem. Kiwnął głową, a potem
łeb opadł mu na ziemię. Nastawił jednak uszu, oczekując, że coś powiem. A ja
usiadłam obok niego i zaczęłam wyjaśniać:
- Wiem, że
też już to wiesz, ale uporządkujmy fakty. Ta jaskinia, to niewątpliwie Jaskinia
Zapomnienia. Wilki, które do niej wchodzą, tracą pamięć. A potem zostają
uwięzione w tej jaskini do końca życia, aby po czasie zapomnieć jak się mówi,
chodzi, aż w końcu... oddycha. Czyli... jakby streścić tą przygodę w jednym
zdaniu... to mamy szczęście, że żyjemy.
Uśmiechnęłam się do niego, co odwzajemnił z
pewnym trudem, a potem podeszłam do najbliższego drzewa, zwinęłam się w kłębek
i zasnęłam.
<Vin?
^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz