Słowa wadery podkreślał ton jej głosu-nieco osłabiony, bezradny,
wyrażający zaniepokojenie. Również odczuwałem niepokój, w końcu nie
mdleje się od tak, bez powodu. Wziąłem jednak pod uwagę zwiększoną
czułość na dźwięki, którą teraz doświadczała Mavis, zatem postanowiłem
przemilczeć kilka minut i zapytać, gdy wadera poczuje się lepiej.
Poszedłem jej śladem i wpatrzyłem się w jasny płomień. Jego pomarańczowy
blask rzucał bladą łunę oranżu, która rosiła źdźbła trawy, nadając im
nietypową barwę. Języki ognia leniwie muskały przyniesione przeze mnie
bierwiono, powoli zmieniając drewno w kruche, czarne badyle.
-Podejrzewasz może, jaka była przyczyna tego omdlenia? – zapytałem cicho.
-Nic mi nie przychodzi do głowy, naprawdę. – mówiła zakłopotana. – Może
zjadłam coś niezdrowego, albo… nie wiem, Vincent, nie wiem…
-Może przejdziemy się do Medyka? Na wszelki wypadek.
-Nie sądzę, żeby było to potrzebne. – uśmiechnęła się ciepło. – Już mi lepiej, serio.
Zaufałem słowom towarzyszki. Przyglądałem jej się uważnie. Wyglądała już
lepiej, pomyślałem więc, iż dobrze by było oderwać się od negatywnych
myśli.
-Co ty na to, by wybrać się nad Wodospad Mizu? – zaproponowałem,
wstając. – W nocy to naprawdę spokojne miejsce i choć nie rozciąga się
nad nim tęcza to gwiazdy odbite w tafli również robią wrażenie.
Mavis zastanowiła się chwilę, by skinąć głową i również podnieść się z
ziemi. Ugasiliśmy ognisko, ruszając w stronę wodospadu. Drogę
przebyliśmy niemal w milczeniu, gdyż nie potrzebowaliśmy słów, by dobrze
czuć się w swoim towarzystwie. Po nieco niemiłej walce z zaroślami
dotarliśmy nad rzeczoną kaskadę. Mavis wyszła na przód, jako pierwsza
zamoczywszy łapy w chłodnej wodzie. Szybko do niej dołączyłem i zaraz
obydwoje siedzieliśmy po szyję w jeziorku, wsłuchani w przyjemny szum
wodospadu.
-A do tego znasz jakieś piosenki? – zapytałem z uśmiechem, wskazując kaskadę.
-Chyba lubisz muzykować. – stwierdziła pogodnie.
-Lubię twój głos. – palnąłem i zaraz zacisnąłem szczęki.
Mavis zmieszała się nieco moim komplementem, jednak uśmiechnęła się na
widok mojej kamiennej twarzy. Ja natomiast nie dostrzegałem żadnych
aspektów humorystycznych w moim speszeniu. Spiekłem raka i zanurzyłem
się niczym tonący kamień, byle tylko uniknąć kontynuacji tego zdarzenia,
dla mnie nieco kłopotliwego.
<<Mavis? Vincent taki taktowny ;d>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz