Zaśmiałam się. Ten basior mnie zawstydzał! Nie wiem czemu, ale tak jakoś
przy nim czułam się inaczej niż u byle ,,kumpla". Vinc był
taki...szarmancki i zabawny za razem, albo po prostu źle postrzegam
niektóre zachowania.
- Nic nie musisz, jest ze mnie podła baba, ale bez przesady-
odpowiedziałam mu. Basior był co najmniej zdziwiony, ale po chwili na
jego pysk wszedł grymas bólu. Spojrzałam na niego z zatroskaną miną, no
tak tu są wszędzie korzenie! Delikatnie wsunęłam łeb pod jego szyję i
pomogłam mu wstać. Wilk ociężale podniósł się z twardej ziemi obsypanej
zewsząd korzeniami drzew. Syknął z bólu i zwrócił wzrok w moją stronę.
- Dzięki- rzucił i westchnął ciężko. Zaciekawiona spojrzałam na jego
nos. Był spuchnięty, ale nie jakoś specjalnie uszkodzony. Fakt, faktem
sączyła się z niego krew, ale nie dużo.
Zrobiłam szybki przegląd basiora by sprawdzić czy żadna kończyna nie
jest wykręcona w złą stronę. O dziwo, wszystko było jak należy.
Uśmiechnęłam się i z ulgą w głosie odparłam:
- Nic ci nie jest, a przynajmniej ja tego nie widzę. Możesz chodzić?
Vincent zrobił kilka kroków w przód a ja bacznie obserwowałam jego łapy.
Wydawało się, że może chodzić bez przeszkód, jednak przychodziło mu to z
lekkim bólem wypisanym na pysku.
- Bardzo cię boli?- spytałam zatroskana. Basior pokręcił przecząco łbem.
- Nie aż tak, oj do wesela się zagoi- prychnął żartobliwie i zwrócił w
moją stronę łeb z lekkim uśmiechem. Odwzajemniłam go, a co więcej
zdobyłam się na chwilowy śmiech.
- Chciałabym to zobaczyć- mruknęłam rozweselona. Wilk przekręcił łeb zaciekawiony mymi słowami.
- Ale, że co zobaczyć?- dopytał się i uniósł jedną brew. Wyszczerzyłam kły i przeszłam kilka kroków w przód.
- Twoje wesele. No wiesz, ty, ona i mnóstwo gości. Stykacie się noskami i
związujecie się na całe życie- wyjaśniłam i cmoknęłam na basiora. Ten
zrobił skwaszoną minę.
- A pfu! Idź mi z czymś takim!- zażartował i podszedł do mnie- poczekaj,
to może zobaczysz mnie w takiej sytuacji. Jak świnie zaczną latać a ty
staniesz się poważna.
- Umiem być poważna!- oburzyłam się i trzepnęłam go łapą w bark- jak chcę to umiem.
- Hah, nie przeczę fioletowa strzało- odpowiedział mi tym samym tonem.
Zaśmiałam się przyjaźnie i nadałam nowe tępo zmierzania do końca tego
lasu.
- To co teraz robimy? Gdzie idziemy?- zapytałam niecierpliwiąc się na
odpowiedź. Vincent zamyślił się chwilę wpadając na jeden korzeń i na
chwile tracąc równowagę.
- Uh, nie wiem. Ja ostatnio wybierałem, może teraz ty, co Yx?-
zaproponował i przechylił łeb w moją stronę. Teraz to ja zaczęłam dumać.
Akurat wyszliśmy z tego chorego lasu, co za ulga. Zaczęłam mruczeć coś
pod nosem i kiwać się na boki, nie wiem gdzie mogliśmy iść.
- To może tak...nad jezioro? Nie ma nic lepszego na obolałe stawy niż trochę wody. Co ty na to?- spytałam czekając na odpowiedź.
<<Vincent? Przepraszam, wena kaput xd>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz