piątek, 28 sierpnia 2015

Od Vincenta do Mavis

Wygrzebałem się z jaskini, w chwili, gdy powietrze na zewnątrz ochłodniało, a las okrył półmrok. Tak jak ustaliliśmy z Mavis, o tej porze spotkamy się przy Mizu no Yume. Zatem szybkim truchtem udałem się w kierunku rzeki. Gdy dotarłem na miejsce nie zastałem tam wadery. Usiadłem, zatem przy brzegu, myśląc, iż może się trochę spóźnić. Dla zabicia czasu postanowiłem wytężyć słuch, próbując wychwycić szepty duszków, rzekomo zamieszkujących Mizu no Yume. Jak zwykle me wysiłki poszły na marne-wychwyciłem tylko szum wody. Czas mijał, a Mavis nadal nie przychodziła. Zmartwiłem się nieco. Mogła nagle zmienić plany, jednak równie dobrze mogła przydarzyć się jakaś tragedia. Bardzo chciałem, aby złe przeczucia nie okazały się prawdą, musiałem jednak uspokoić nerwy. Ruszyłem nieco osłabłym tropem wadery wprost do jej jaskini.
Gdy dotarłem na miejsce zastałem pustą grotę. Zasmuciłem się nieco, myśląc, iż Mavis udała się gdzieś beze mnie. Już miałem udać się na bezcelową włóczęgę po terenach watahy, gdy moją uwagę przykuł obcy, nienależący do żadnego znanego mi członka watahy zapach, który wypływał z jaskini wadery. Wkroczyłem do środka, nieco zmieszany-w końcu przebywam tu bez pozwolenia lokatora. Szybko jednak odrzuciłem sumienie, gdyż nieznajoma woń była niepokojąca-niby wilcza, jednak przesiąknięta jakimś drażniącym, gadzim aromatem. Zapachy Mavis i obcego mieszały się ze sobą. Musieli opuścić jaskinię razem. Zaraz wyobraziłem sobie obraz nieprzytomnej towarzyszki, ciągniętej przez wrogiego basiora. Kontrargumentem była wizja spotkania przez Mavis jakiegoś znajomego, którego nie zdążyłem poznać. Jednak czy wadera wybrałaby się na przechadzkę wiedząc, iż jest już umówiona na spacer ze mną? Mogła mnie przynajmniej zawiadomić o zmianie planów. Mimo to postanowiłem udać się tropem wilków. Wiem, że śledzenie jest nietaktowne, jednak nagłe zniknięcie wilczycy i myśl o porwaniu kazały mi sprawdzić, czy moje domysły faktycznie się sprawdzają. Miałem szczerą nadzieję, iż się mylę.
Zapach był całkiem świeży, tak, więc sytuacja musiała zaistnieć niedawno. Tym lepiej dla mnie. Prowadzony tropem wilków zatrzymałem się tuż przez Lasem Śmierci. Stanąłem jak wryty, niedowierzając, iż trop kierował się właśnie tam. Spoglądałem na grube, szare niczym popiół drzewa o poskręcanych koronach i przeoranych pniach. Pokrywały je jakieś nieapetyczne rośliny o jasnych, toksycznych barwach, lub przeciwnie-czarne, niby martwe mchy. Gałęzie nie wypuszczały liści, korzenie wiły się po ziemi jak przygotowany do strzału bicz. Półmrok wieczora dodawał temu wszystkiemu dodatkowej aury strachu. Gdzieś w oddali jarzyło się niezdrowo zielonkawe światło. W głąb lasu prowadziła ścieżka stworzona z próchniejących dech, między którymi przemykało robactwo wszelkiego pokroju. Od strony terenu płynął lodowaty wiatr, przesiąknięty odorem gnijących szczątek i wszelkiego rodzaju kreatur. Konary, poruszane powiewem trzaskały niepokojąco. Pamiętam jak Ashita wspominała abym nigdy nawet nie zbliżał się do tej części terenów. Nie raz słyszałem historię o grasujących tu bestiach. O tym, że z tego miejsca się nie wraca również zdołałem usłyszeć.
Przełknąłem ślinę, stawiając łapę na spróchniałej ścieżce. Deski ugięły się pod moim ciężarem, zaskrzypiały, spod dylu wyskoczyły robaki. Wziąłem głęboki wdech, upewniwszy się, iż zapach Mavis faktycznie ciągnie się przez las. Czułem go doskonale. Zerknąłem na rozciągające się za mną tereny watahy-żywe, przyjazne. Wkroczyłem w mrok.
Podroż minęła zadziwiająco spokojnie-tylko trzaskające konary drzew i pojękujące deski zakłócały mój spokój. Lodowate powiewy mierzwiły mnie futro, wprawiając mięśnie w drżenie, mimo to nie zaprzestałem podróży. Trop Mavis doprowadził mnie do ogromnej góry. Rzucała ona olbrzymi cień na wszystko wokół. Gdzieś u podnóża kłębiły się małe kreaturki, które jednak czmychały w szczeliny ledwie mnie ujrzawszy. Zapach urywał się tuż przy masywnych skałach spoczywających przy górze. Zdziwiłem się. Nie przerwałem jednak poszukiwań. Wskoczyłem na jeden z głazów, celem dostania się wyżej. Jednak kamulec, przeżarty przez lodowaty wiatr i deszcze, pękł pod ciężarem mojego ciała. Runąłem na ziemię, obijając zad o odłamki głazu. Jęknąłem z bólu, jednak nie użalałem się długo nad sobą, gdyż przede mną pojawiły się stalowe, ozdobione kamieniami szlachetnymi drzwi. Byłem niemal pewien, iż tam tajemniczy nieznajomy zabrał Mavis. Pewnie chwyciłem za uchwyt w kształcie kobrzej głowy i pociągnąłem. Masywne wrota rozwarły się z kolącym piskiem. Musiałem do tego użyć trochę siły, jednak się udało. Gdy przekroczyłem próg drzwi zatrząsnęły się za mną. Jak w tanim horrorze. Kroczyłem wykutym w skale korytarzem, drogę oświetlał mi mizerny blask bijący od świec. Przyśpieszyłem kroku, wychwyciwszy syk bary, zgrzyt maszynerii. Na końcu korytarza dostrzegłem drzwi, podobne do tych wejściowych, lecz o wiele większe. Na moje szczęście były lekko uchylone. Wsadziłem łeb do środka.
 Pomieszczenie było ogromne, wypełnione pracującymi maszynami, zamglone parą. Nie dostrzegłem żadnych istot żywych, zadem wślizgnąłem się do środka. Je szare futro kamuflowało się w siwej parze, jednak jasne wzoru na ciele wręcz utrudniały. Zapach Mavis był tutaj bardzo silny, jednak płynął jakby… od góry? Podniosłem wzrok. Dostrzegłem wiszącą klatkę, na tyle duża, by pomieścić wilka. Użyłem lewitacji, by gładko wznieść się na wysokość kojca. W środku dostrzegłem Mavis. Leżała z zaciśniętymi powiekami, nie wyglądała na zadowoloną. Sięgnąłem do niej łapą, lecz gdy tylko tknąłem kratę przez moją kończynę przebiegł prąd. Syknąłem z bólu, co od razu zwróciło uwagę wadery.
-Vincent! –szepnęła uradowana, podnosząc się z zimnego metalu. – Jednak mnie znalazłeś!
-Niestety, moje obawy się sprawdziły. – próbowałem rozruszać odrętwiałą łapę. – Mów, co się stało? Kto to zrobił?
Mavis zamilkła na chwilę, jakby myśląc, czy wyjaśniać czy też mnie. Rozglądałem się po nieprzyjaznym pomieszczeniu, niecierpliwie wyczekując odpowiedzi. Czułem, że mamy mało czasu. W końcu wilczyca wyszeptała przejęta:
-To Cruel. On… on włada Śmiercożercami.
-Śmiecio-czym? – zadziwiłem się.
-ŚMIERCOżercami. – poprawiła. – On zabił moim rodziców, a teraz chce wyssać ze mnie esencje mocy za sprawą tych maszyn… a potem… zabić…
-Niech no tylko spróbuje. – warknąłem. - Po kiego grzyba mu ta esencja?!
-Proszę, nie podnoś głosu, może się tu zjawić w każdej chwili, gdy tylko usłyszy zamieszanie – mówiła zdenerwowana. – Powiedział, że wszystko zacznie się za pół godziny. Tracimy czas Vincent.
Musiałem ją uwolnić. Naładowane prądem kraty raczej mi nie ułatwiały… chyba, że…
-Mavis, zamknij oczy i odwróć się. – poleciłem pośpiesznie.
-Po co?
-Roztopię tą klatkę, ale musisz się odwrócić, bo jeszcze oślepniesz. Szybko.
Wadera posłusznie zwróciła się ku mnie grzbietem. Skupiłem swą aurę. Gdy zaklęcie było gotowe, użyłem go. Zaraz temperatura mego ciała wzrosła diametralnie, rozbłysłe oślepiającym blaskiem niczym gwiazda. Zbliżyłem łapę do krat, które pod wpływem żaru zaczęły topnieć. Czułem jak technika mnie osłabia, jednak musiałem wytrzymać jeszcze chwilę. Gdy niemal cała stal przybrała postać półpłynnej masy, coś przerwało mi w uwalnianiu Mavis. Był to potężny cios w plecy. Krzyknąłem z bólu. Zgasłem i runąłem na ziemię, słysząc tylko krzyk Mavis. Gruchnąłem o twarde podłoże. Straciłem oddech, zdołałem tylko cicho stęknąć. Wadera wołała moje imię, jednak nie mogłem zareagować inaczej niż tylko patrząc się zamglonym wzrokiem w górę, na klatkę gdzie siedziała uwięziona. Zaraz jednak ten widok przysłoniła mi silnie zbudowana, czarna postać. Jej toksycznie zielone oczy o pionowych źrenicach przywodziły na myśl węża. Znów ten gadzi, nieprzyjemny zapach. Domyśliłem się, iż to Cruel.
-Widzę, że masz gościa. – syknął.
-Zostaw go! – rozkazała Mavis. Usłyszałem dźwięk ciała uderzającego o stal, a zaraz po tym jęk wadery. Kraty nie zostały zniszczone do końca, pewnie nadal atakowały prądem. – Jego to nie dotyczy!
-Wtrąca się, przeszkadza. Czyli w pewnym sensie dotyczy. – rzucił kpiąco.
Przycisnął łapę do mej szyi, uniemożliwiając oddech. Próbowałem zareagować, jednak Lewitacja i Gwiazda dostatecznie mnie osłabiły, a cios promieniem i upadek jeszcze pogarszały mój stan. Słyszałem jak Mavis ponownie uderza w kraty i ponownie nie udało jej się wydostać.
-Twój przyjaciel także wykazuje spore zdolności. – stwierdził jadowicie wesołym tonem. Zaprał łapę z mojej szyi, teraz pewnie jadąc pazurem po moim pysku. Wykorzystałem okazję, kosząc go w kończynę. Cruel wyrwał łapę z moich szczęk. – Parszywy kundlu! Pożałujesz tego!
Już miał zatopić we mnie kły, gdy zgrzyt metalu poinformował nas, iż Mavis zdołała przełamać jedną z krat. Basior warknął rozwścieczony, wzywając swoich poddanych-śmiercożerców, jak zapamiętałem. Chwycił mnie krwawiącą łapą za szczękę, szarpnął i cisnął w ziemię. Jęknąłem czując uderzenie w czaszce. Mimo to musiałem walczyć. Tego gnój nie skrzywdzi Mavis, nie póki ja tu jestem! Z trudem powstałem, me łapy drżały, a ja sam zataczałem się na boki. Cruel jednak nie zwrócił na to uwagi. Wzniósł się na jakiejś latającej desce na wysokość klatki Mavis. Syczał coś do niej. Byłem pewny, iż to nie są przyjazne pogaduszki. Zastanawiałem się co robić, gdy moją uwagę przykuły pracujące maszyny. Co Mavis mówiła? „Chce wyssać ze mnie esencje mocy za sprawą tych maszyn…”-mam już plan. Wykrzesałem jeszcze cząstkę aury, by rozbłysnąć niczym gwiazda. Wzniosłem się za pomocą Lewitacji, a gdy moje ciało osiągnęło dostatecznie wysoką temperaturę-wystrzeliłem w jedną z machin. W ciągu ułamka sekundy przebiłem się przez jej powłokę, gładko przelatując na wylot. Urządzenie zatrzeszczało, buchnęło parą, ugięło się by w końcu eksplodować. Cruel zaskoczony obrócił się w stronę wybuchu, zaklął donośnie, drąc się i wzywając śmiercożerców. Ja tym czasem wzbiłem się w górę, kierując wprost do klatki Mavis. Minąłem basiora, któremu przy okazji nieco zwęgliłem futro. Z całym impetem uderzyłem w kojec. Kraty zatrzeszczały i pękły. Wadera wykorzystała okazję, skacząc na Crulea i zrzucając go z latającej deski. Ja natomiast chwyciłem się resztek klatki, czując jak opadam z sił. Nim po raz drugi runąłem w dół, Mavis ostrożnie przeniosła mnie na unoszący się pojazd.
-Vincenta, wszystko okey? – pytała zmartwiona.
-Od… odpowiem ci później. – wydusiłem, spoglądając na dół, na rozwścieczonego Cruela. – Załatwmy tego gnoja…
<<Mavis? A żem się rozpisał 0-0>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT