Wygrzebałem się z jaskini, w chwili, gdy powietrze na zewnątrz
ochłodniało, a las okrył półmrok. Tak jak ustaliliśmy z Mavis, o tej
porze spotkamy się przy Mizu no Yume. Zatem szybkim truchtem udałem się w
kierunku rzeki. Gdy dotarłem na miejsce nie zastałem tam wadery.
Usiadłem, zatem przy brzegu, myśląc, iż może się trochę spóźnić. Dla
zabicia czasu postanowiłem wytężyć słuch, próbując wychwycić szepty
duszków, rzekomo zamieszkujących Mizu no Yume. Jak zwykle me wysiłki
poszły na marne-wychwyciłem tylko szum wody. Czas mijał, a Mavis nadal
nie przychodziła. Zmartwiłem się nieco. Mogła nagle zmienić plany,
jednak równie dobrze mogła przydarzyć się jakaś tragedia. Bardzo
chciałem, aby złe przeczucia nie okazały się prawdą, musiałem jednak
uspokoić nerwy. Ruszyłem nieco osłabłym tropem wadery wprost do jej
jaskini.
Gdy dotarłem na miejsce zastałem pustą grotę. Zasmuciłem się nieco,
myśląc, iż Mavis udała się gdzieś beze mnie. Już miałem udać się na
bezcelową włóczęgę po terenach watahy, gdy moją uwagę przykuł obcy,
nienależący do żadnego znanego mi członka watahy zapach, który wypływał z
jaskini wadery. Wkroczyłem do środka, nieco zmieszany-w końcu przebywam
tu bez pozwolenia lokatora. Szybko jednak odrzuciłem sumienie, gdyż
nieznajoma woń była niepokojąca-niby wilcza, jednak przesiąknięta jakimś
drażniącym, gadzim aromatem. Zapachy Mavis i obcego mieszały się ze
sobą. Musieli opuścić jaskinię razem. Zaraz wyobraziłem sobie obraz
nieprzytomnej towarzyszki, ciągniętej przez wrogiego basiora.
Kontrargumentem była wizja spotkania przez Mavis jakiegoś znajomego,
którego nie zdążyłem poznać. Jednak czy wadera wybrałaby się na
przechadzkę wiedząc, iż jest już umówiona na spacer ze mną? Mogła mnie
przynajmniej zawiadomić o zmianie planów. Mimo to postanowiłem udać się
tropem wilków. Wiem, że śledzenie jest nietaktowne, jednak nagłe
zniknięcie wilczycy i myśl o porwaniu kazały mi sprawdzić, czy moje
domysły faktycznie się sprawdzają. Miałem szczerą nadzieję, iż się mylę.
Zapach był całkiem świeży, tak, więc sytuacja musiała zaistnieć
niedawno. Tym lepiej dla mnie. Prowadzony tropem wilków zatrzymałem się
tuż przez Lasem Śmierci. Stanąłem jak wryty, niedowierzając, iż trop
kierował się właśnie tam. Spoglądałem na grube, szare niczym popiół
drzewa o poskręcanych koronach i przeoranych pniach. Pokrywały je jakieś
nieapetyczne rośliny o jasnych, toksycznych barwach, lub
przeciwnie-czarne, niby martwe mchy. Gałęzie nie wypuszczały liści,
korzenie wiły się po ziemi jak przygotowany do strzału bicz. Półmrok
wieczora dodawał temu wszystkiemu dodatkowej aury strachu. Gdzieś w
oddali jarzyło się niezdrowo zielonkawe światło. W głąb lasu prowadziła
ścieżka stworzona z próchniejących dech, między którymi przemykało
robactwo wszelkiego pokroju. Od strony terenu płynął lodowaty wiatr,
przesiąknięty odorem gnijących szczątek i wszelkiego rodzaju kreatur.
Konary, poruszane powiewem trzaskały niepokojąco. Pamiętam jak Ashita
wspominała abym nigdy nawet nie zbliżał się do tej części terenów. Nie
raz słyszałem historię o grasujących tu bestiach. O tym, że z tego
miejsca się nie wraca również zdołałem usłyszeć.
Przełknąłem ślinę, stawiając łapę na spróchniałej ścieżce. Deski ugięły
się pod moim ciężarem, zaskrzypiały, spod dylu wyskoczyły robaki.
Wziąłem głęboki wdech, upewniwszy się, iż zapach Mavis faktycznie
ciągnie się przez las. Czułem go doskonale. Zerknąłem na rozciągające
się za mną tereny watahy-żywe, przyjazne. Wkroczyłem w mrok.
Podroż minęła zadziwiająco spokojnie-tylko trzaskające konary drzew i
pojękujące deski zakłócały mój spokój. Lodowate powiewy mierzwiły mnie
futro, wprawiając mięśnie w drżenie, mimo to nie zaprzestałem podróży.
Trop Mavis doprowadził mnie do ogromnej góry. Rzucała ona olbrzymi cień
na wszystko wokół. Gdzieś u podnóża kłębiły się małe kreaturki, które
jednak czmychały w szczeliny ledwie mnie ujrzawszy. Zapach urywał się
tuż przy masywnych skałach spoczywających przy górze. Zdziwiłem się. Nie
przerwałem jednak poszukiwań. Wskoczyłem na jeden z głazów, celem
dostania się wyżej. Jednak kamulec, przeżarty przez lodowaty wiatr i
deszcze, pękł pod ciężarem mojego ciała. Runąłem na ziemię, obijając zad
o odłamki głazu. Jęknąłem z bólu, jednak nie użalałem się długo nad
sobą, gdyż przede mną pojawiły się stalowe, ozdobione kamieniami
szlachetnymi drzwi. Byłem niemal pewien, iż tam tajemniczy nieznajomy
zabrał Mavis. Pewnie chwyciłem za uchwyt w kształcie kobrzej głowy i
pociągnąłem. Masywne wrota rozwarły się z kolącym piskiem. Musiałem do
tego użyć trochę siły, jednak się udało. Gdy przekroczyłem próg drzwi
zatrząsnęły się za mną. Jak w tanim horrorze. Kroczyłem wykutym w skale
korytarzem, drogę oświetlał mi mizerny blask bijący od świec.
Przyśpieszyłem kroku, wychwyciwszy syk bary, zgrzyt maszynerii. Na końcu
korytarza dostrzegłem drzwi, podobne do tych wejściowych, lecz o wiele
większe. Na moje szczęście były lekko uchylone. Wsadziłem łeb do środka.
Pomieszczenie było ogromne, wypełnione pracującymi maszynami, zamglone
parą. Nie dostrzegłem żadnych istot żywych, zadem wślizgnąłem się do
środka. Je szare futro kamuflowało się w siwej parze, jednak jasne wzoru
na ciele wręcz utrudniały. Zapach Mavis był tutaj bardzo silny, jednak
płynął jakby… od góry? Podniosłem wzrok. Dostrzegłem wiszącą klatkę, na
tyle duża, by pomieścić wilka. Użyłem lewitacji, by gładko wznieść się
na wysokość kojca. W środku dostrzegłem Mavis. Leżała z zaciśniętymi
powiekami, nie wyglądała na zadowoloną. Sięgnąłem do niej łapą, lecz gdy
tylko tknąłem kratę przez moją kończynę przebiegł prąd. Syknąłem z
bólu, co od razu zwróciło uwagę wadery.
-Vincent! –szepnęła uradowana, podnosząc się z zimnego metalu. – Jednak mnie znalazłeś!
-Niestety, moje obawy się sprawdziły. – próbowałem rozruszać odrętwiałą łapę. – Mów, co się stało? Kto to zrobił?
Mavis zamilkła na chwilę, jakby myśląc, czy wyjaśniać czy też mnie.
Rozglądałem się po nieprzyjaznym pomieszczeniu, niecierpliwie wyczekując
odpowiedzi. Czułem, że mamy mało czasu. W końcu wilczyca wyszeptała
przejęta:
-To Cruel. On… on włada Śmiercożercami.
-Śmiecio-czym? – zadziwiłem się.
-ŚMIERCOżercami. – poprawiła. – On zabił moim rodziców, a teraz chce
wyssać ze mnie esencje mocy za sprawą tych maszyn… a potem… zabić…
-Niech no tylko spróbuje. – warknąłem. - Po kiego grzyba mu ta esencja?!
-Proszę, nie podnoś głosu, może się tu zjawić w każdej chwili, gdy tylko
usłyszy zamieszanie – mówiła zdenerwowana. – Powiedział, że wszystko
zacznie się za pół godziny. Tracimy czas Vincent.
Musiałem ją uwolnić. Naładowane prądem kraty raczej mi nie ułatwiały… chyba, że…
-Mavis, zamknij oczy i odwróć się. – poleciłem pośpiesznie.
-Po co?
-Roztopię tą klatkę, ale musisz się odwrócić, bo jeszcze oślepniesz. Szybko.
Wadera posłusznie zwróciła się ku mnie grzbietem. Skupiłem swą aurę. Gdy
zaklęcie było gotowe, użyłem go. Zaraz temperatura mego ciała wzrosła
diametralnie, rozbłysłe oślepiającym blaskiem niczym gwiazda. Zbliżyłem
łapę do krat, które pod wpływem żaru zaczęły topnieć. Czułem jak
technika mnie osłabia, jednak musiałem wytrzymać jeszcze chwilę. Gdy
niemal cała stal przybrała postać półpłynnej masy, coś przerwało mi w
uwalnianiu Mavis. Był to potężny cios w plecy. Krzyknąłem z bólu.
Zgasłem i runąłem na ziemię, słysząc tylko krzyk Mavis. Gruchnąłem o
twarde podłoże. Straciłem oddech, zdołałem tylko cicho stęknąć. Wadera
wołała moje imię, jednak nie mogłem zareagować inaczej niż tylko patrząc
się zamglonym wzrokiem w górę, na klatkę gdzie siedziała uwięziona.
Zaraz jednak ten widok przysłoniła mi silnie zbudowana, czarna postać.
Jej toksycznie zielone oczy o pionowych źrenicach przywodziły na myśl
węża. Znów ten gadzi, nieprzyjemny zapach. Domyśliłem się, iż to Cruel.
-Widzę, że masz gościa. – syknął.
-Zostaw go! – rozkazała Mavis. Usłyszałem dźwięk ciała uderzającego o
stal, a zaraz po tym jęk wadery. Kraty nie zostały zniszczone do końca,
pewnie nadal atakowały prądem. – Jego to nie dotyczy!
-Wtrąca się, przeszkadza. Czyli w pewnym sensie dotyczy. – rzucił kpiąco.
Przycisnął łapę do mej szyi, uniemożliwiając oddech. Próbowałem
zareagować, jednak Lewitacja i Gwiazda dostatecznie mnie osłabiły, a
cios promieniem i upadek jeszcze pogarszały mój stan. Słyszałem jak
Mavis ponownie uderza w kraty i ponownie nie udało jej się wydostać.
-Twój przyjaciel także wykazuje spore zdolności. – stwierdził jadowicie
wesołym tonem. Zaprał łapę z mojej szyi, teraz pewnie jadąc pazurem po
moim pysku. Wykorzystałem okazję, kosząc go w kończynę. Cruel wyrwał
łapę z moich szczęk. – Parszywy kundlu! Pożałujesz tego!
Już miał zatopić we mnie kły, gdy zgrzyt metalu poinformował nas, iż
Mavis zdołała przełamać jedną z krat. Basior warknął rozwścieczony,
wzywając swoich poddanych-śmiercożerców, jak zapamiętałem. Chwycił mnie
krwawiącą łapą za szczękę, szarpnął i cisnął w ziemię. Jęknąłem czując
uderzenie w czaszce. Mimo to musiałem walczyć. Tego gnój nie skrzywdzi
Mavis, nie póki ja tu jestem! Z trudem powstałem, me łapy drżały, a ja
sam zataczałem się na boki. Cruel jednak nie zwrócił na to uwagi.
Wzniósł się na jakiejś latającej desce na wysokość klatki Mavis. Syczał
coś do niej. Byłem pewny, iż to nie są przyjazne pogaduszki.
Zastanawiałem się co robić, gdy moją uwagę przykuły pracujące maszyny.
Co Mavis mówiła? „Chce wyssać ze mnie esencje mocy za sprawą tych
maszyn…”-mam już plan. Wykrzesałem jeszcze cząstkę aury, by rozbłysnąć
niczym gwiazda. Wzniosłem się za pomocą Lewitacji, a gdy moje ciało
osiągnęło dostatecznie wysoką temperaturę-wystrzeliłem w jedną z machin.
W ciągu ułamka sekundy przebiłem się przez jej powłokę, gładko
przelatując na wylot. Urządzenie zatrzeszczało, buchnęło parą, ugięło
się by w końcu eksplodować. Cruel zaskoczony obrócił się w stronę
wybuchu, zaklął donośnie, drąc się i wzywając śmiercożerców. Ja tym
czasem wzbiłem się w górę, kierując wprost do klatki Mavis. Minąłem
basiora, któremu przy okazji nieco zwęgliłem futro. Z całym impetem
uderzyłem w kojec. Kraty zatrzeszczały i pękły. Wadera wykorzystała
okazję, skacząc na Crulea i zrzucając go z latającej deski. Ja natomiast
chwyciłem się resztek klatki, czując jak opadam z sił. Nim po raz drugi
runąłem w dół, Mavis ostrożnie przeniosła mnie na unoszący się pojazd.
-Vincenta, wszystko okey? – pytała zmartwiona.
-Od… odpowiem ci później. – wydusiłem, spoglądając na dół, na rozwścieczonego Cruela. – Załatwmy tego gnoja…
<<Mavis? A żem się rozpisał 0-0>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz