sobota, 29 sierpnia 2015

Od Mavis C.D Vincent

Basior był bardzo osłabiony, a mimo wszystko chciał walczyć. Spojrzałam na niego z wielkim podziwem i skierowałam deskę prosto na czarnego basiora. Cruel stał już przy rozwalonej maszynie, z której nadal lekko się dymiło. Darł się w niebogłosy, wydając rozkazy śmierciożercom. A potem zobaczyłam jak jego ohydny łeb odwraca się w naszą stronę. Jego gadzie, zielone oczy zdołały uchwycić nasz obraz tylko przez sekundę, bo zaraz potem warknął do najbliższego sługi:
- Sprowadź ich do mnie! Natychmiast! 
 Sługa o czarnej sierści i wielkiej, szarej pelerynie na plecach uniósł się w powietrze. Nie wiem jak to zrobił, pewnie użył Lewitacji, jak Vincent. Zaczął się do nas zbliżać, ale szybko udaremniłam mu dalszy lot; jak tylko zbliżył się na tyle, że mogłam go dosięgnąć, kliknęłam najbliższy guzik znajdujący się na pulpicie latającej deski. Guzik zaświecił na rażący, zielony kolor i spod deski wystrzeliła ku śmierciożercy wielka, metalowa sieć. Duże żelazne kule znajdujące się na jej bokach szybko udaremniły rozeźlonemu śmierciożercy wstanie z posadzki. Tamten zawył z wściekłości i bólu, ponieważ jedna z kul unieruchomiła mu skrzydło. Spojrzałam na Cruela. Przez chwilę wpatrywał się z niedowierzaniem w swojego poległego sługę, ale potem potrząsnął łbem i przeniósł na nas groźny wzrok. Zakpiłam z niego, unosząc jedną brew i pokazując mu ozór. Krzyknął coś, a tuż obok nas deportowały się dwie postacie. Jedna pojawiła się przede mną, druga przed Vincentem. Zerknęłam na basiora. Nadal był słaby. A zatem trzeba użyć ostatniego ratunku... Skupiłam się na mocy, energii. A potem moje oczy zabłysły jaskrawym światłem. Przeniosłam wzrok na Vincenta i pomyślałam o nowym pokładzie energii. Dwa świetliste promienie natychmiast wystrzeliły z moich oczu i wchłonęły się w ciało basiora, który jeszcze przez chwilę lekko świecił. A potem Vincent wstał na równe łapy, uniósł dumnie łeb i rąbnął zdezorientowanego śmierciożercę w pysk. Tamten upadł na ziemię, chyba złamał łapę, bo donośny trzask potoczył się echem po sali.
- Co mi zrobiłaś? - krzyknął Vin, kiedy powaliłam swojego przeciwnika kopnięciem.
- Moja moc... Exatio, pozwala na spełnianie marzeń. Przez godzinę masz niezużyte pokłady energii. Nie da się Ciebie wykończyć - wyjaśniłam pospiesznie, gdy Cruel postanowił przestać nasyłać na nas swoich śmierciożerców. - Co on robi!? - wykrzyknęłam, wskazując łapą na mojego śmiertelnego wroga. 
 Cruel właśnie urósł. Był teraz ogromny. Ale najgorsze było to, że jego łapy powoli robiły się coraz krótsze, aż w końcu wtopiły się w czarne ciało. Jego szyja poczęła się wydłużać, obrastać łuską, a pysk zrobił się szerszy. Oczy zabłysły złowieszczą zielenią, gdy u nasady łba rozprostował się kołnierz kobry. Okey, może i lubię węże, ale Cruel-kobra-zestaw-super-plus, to już lekka przesada. Przełknęłam głośno ślinę gdy ogromny gad wystawił olbrzymie zęby jadowe, a czarny język smagnął powietrze. Spojrzałam na Vincenta. Ze zdziwieniem zobaczyłam, że się uśmiecha. Długi wężowy ogon uderzył w ziemię, a maszyny zadrgały lekko od tego uderzenia.
- Masz jakiś pomysł? - spytałam, patrząc na basiora pytającym, lekko zrezygnowanym głosem.
- No pewnie. Widzisz ten ogromny stalaktyt? - wskazał łapą na formę krasową. - Zrzucimy go, przygnieciemy nim ciało Cruela. Uniemożliwimy mu transmutację, a potem zabijemy. Może tak być? 
 W głowie szybko policzyłam nasze szanse. Bardzo niskie. Cóż, do odważnych świat należy. Kiwnęłam łbem, bo nie byłam w stanie wydusić z siebie jakiegokolwiek słowa. Vincent użył Lewitacji i szybko podleciał na wysokość łba Cruela. Wiedziałam, że chce odwrócić jego uwagę. Jak zrzucić ten stalaktyt? Podleciałam do formy krasowej i pchnęłam ją z całych sił; zimny kamień nie ustąpił. Zaczęłam gorączkowo myśleć, ponieważ walka pomiędzy Vincentem a Cruelem stawała się coraz bardziej zacięta. Nagle ciało Vincenta zaczęło świecić jasnym, oślepiającym światłem. Szybko zakryłam oczy, tak jak wcześniej kazał mi to zrobić. Usłyszałam gadzi ryk wściekłości, gdy rozświetlony Vincent, niczym małe słońce, pozbawił Cruela zmysłu wzroku. Słońce! Skierowałam wzrok na sklepienie. Skały. Wszędzie tylko kamień. Mam nadzieję, że moja moc jest wystarczająco silna. Spróbowałam przywołać do siebie promienie słoneczne. Nic się nie wydarzyło. Już miałam zaprzestać, gdy nagle rozległ się ogłuszający huk. Rozpędzone promienie słoneczne rąbnęły w sklepienie jaskini, ścierając je na drobny pył. Promienie zaczęły krążyć wokół mnie. Vincent, nadal lewitując, spojrzał w moją stronę. Cruel uniósł łeb jeszcze wyżej, ale nie widział mnie; był już ślepy. Vincent bez słów zrozumiał, że musi się odsunąć; podleciał do mnie i kiwnął łbem. Promienie słoneczne owinęły się wokół stalaktytu, odłamując sporą jego część. Ogromna forma krasowa zawisła kilka metrów nad łbem olbrzymiego węża, który rozglądał się na boki. A potem cisnęłam stalaktyt prosto w długą, obślizgłą szyję potwora. Ten zasyczał wściekle z bólu. Toksyczna, czarna krew zaczęła wylewać się kaskadą z rany. Była to żrąca substancja, na pewno bardzo mocna, ponieważ wszystkie maszyny wytopiły się. Do sali wpadli śmierciożercy, co chyba Cruel wyczuł, ponieważ syknął:
- Nie ruszać ich! - a potem, zupełnie jakby mnie widział, zwrócił łeb w moim kierunku i dodał: - Myślisz, że to już koniec? A więc się mylisz. Jeszcze się spotkamy.
- Nigdy, gnoju! - Vincent zaczął spadać na Cruela z niesamowitą prędkością. 
 Po chwili jednak zaczął zwalniać. Zatrzymał się w powietrzu, jakby nagle zapomniał co miał zrobić. Rzuciłam się w jego kierunku na latającej desce i w ostatniej chwili udało mi się go na nią wciągnąć. A zatem moje czary dobiegły końca... Spojrzałam z nienawiścią na Cruela, który... śmiał się. Jego opętany, psychopatyczny rechot poniósł się po jaskini. A potem nagle kontury olbrzymiego cielska bestii zaczęły się rozmazywać. Wraz z swoim szefem, znikali również śmierciożercy. Po kilku minutach nie było już po nich śladu. Echo szaleńczego śmiechu Cruela nadal dudniło o ściany. Następnie jaskinia zaczęła się rozpadać. Dosłownie; kamienie odpadały ze ścian, tworząc w nich głębokie wyrwy. Sklepienie zapadło się, przykrywając posadzkę grubą pokrywą z gruzu. Drzwi rozpadły się i zamieniły w stertę drzazg i drobnych kamieni. Szybko upewniłam się, czy Vincent nie spadnie i skierowałam się ku dziurze w suficie. Wylecieliśmy przez nią do Lasu Śmierci. Okropne huki towarzyszyły nam jeszcze w głębi lasu; cała góra ulegała zniszczeniu. Lecieliśmy, teraz powoli, aż w końcu huki ucichły; znaleźliśmy się już na skraju. Jeszcze kilka metrów i drzewa się przerzedziły, zrobiło się jaśniej. Och, nie ma to jak Stardust Forest. Nie zatrzymałam jednak deski. Leciałam prosto do jaskini Meredith. Musiała nam pomóc jako medyk. Zahamowałam przed jej mieszkaniem. Zeskoczyłam z pojazdu i wbiegłam do środka, wykrzykując imię medyczki i prosząc ją o pomoc. Szara wilczyca szybko kazała mi wprowadzić basiora do środka. Posłusznie wykonałam jej polecenie, rozkazując desce wlecieć do jaskini. Meredith zaczęła się krzątać wokół Vincenta, który od czasu do czasu wydawał z siebie ciche jęki. Podeszłam do niego bliżej i spojrzałam mu nieśmiało w oczy. Próbował się chyba uśmiechnąć, ale wyszedł mu pewien rodzaju grymas. Ja natomiast uśmiechnęłam się do niego promiennie. Udało się. Co prawda nie zabiliśmy tego gnoja, Cruela, i nie dowiedziałam się gdzie trzymają Elfiasa... ale hej! Żyjemy! To wielki sukces. Meredith kazała mi się od niego odsunąć, co uczyniłam posłusznie, aby mogła podać basiorowi jakieś tabletki. Potem wcisnęła mi opakowanie z tymi samymi tabletkami do łap i nakazała je połykać Vincentowi co godzinę. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem.
- Nie wolno mu nic jeść, mniej więcej do jutrzejszej... hm... najlepiej żeby nie jadł do dziesiątej rano. Potem należy mu się solidny posiłek. Ale do tego czasu, zero jakiegokolwiek pożywienia. Ewentualnie woda. Jest nawet wskazana. Absolutnie, nie wolno mu biegać, chodzić ani skakać. Najlepiej aby cały czas leżał. Popilnujesz go? - zwróciła się do mnie, świdrując mnie wyczekującym spojrzeniem. 
 Powiodłam wzrokiem od jednego kąta jaskini do drugiego i bąknęłam:
- T-tak...
- Doskonale. A teraz zaprowadź go do jaskini i obydwoje się połóżcie. Widać, że należy Wam się odpoczynek. 
 Kiwnęłam łbem. Chwyciłam worek z tabletkami do pyszczka i rozkazałam desce, wraz z Vincentem, lecieć za mną. Tutaj nie było dużej ilości drzew. Musiałam znaleźć moją jaskinię, ponieważ basiora była za daleko. Kiedy doszliśmy na miejsce, delikatnie zsunęłam Vincenta na posłanie z mchu i jeleniej skóry, dbając, aby jego stan jeszcze bardziej się nie pogorszył. Kiedy zaczęłam rozpalać ogień, uprzednio opierając deskę o ścianę jaskini i kładąc tabletki w spiżarni, usłyszałam osłabiony głos Vincenta:
- Czemu... jest ze mną tak... tak źle? 
 Odwróciłam ku niemu łeb i spojrzałam z troską na przyjaciela. Wyglądał okropnie. Miał woły pod oczami, chrapliwy, nieco urywany oddech i niespokojne oczy. Iskierka z krzemieni upadła na stos drewna, który zaczął się powoli zajmować ogniem. Usiadłam dość zadowolona z faktu, że udało mi się to tak szybko i odparłam:
- Vincent... walka z Cruelem to nieczysta walka. On wysysa życie z przeciwników. Dlatego jesteś taki osłabiony.
- Nie... nie zabiliśmy go... prawda?  - basior ledwo mówił, ale widać było, że chce znać szczegóły.
- Nie - przyznałam. - Ale popełnił błąd, który może go wiele kosztować. Wiemy już o nim dość dużo. O jego mocach, możliwościach, uzbrojeniu... Ale dosyć tego. Musisz odpocząć. 
 Vincent ze zrezygnowaniem oparł łeb o posłanie.
- Może chcesz się napić? Mam tu drobne źródełko - zaproponowałam, chcąc jakoś poprawić mu humor. 
 Basior pokręcił łbem w przeczącym geście, nie patrząc na mnie. Posmutniałam. To moja wina... to przeze mnie jest w takim stanie. Cruel i ja... to sprawa między nami. Aby go pokonać, trzeba czegoś więcej niż tylko siły. Tu przede wszystkim potrzeba tego bólu, tej chęci zemsty, którą zasiał we mnie, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Ponadto byłam pewna, że ten tyran więzi gdzieś Elfiasa. Jego też trzeba odnaleźć. Położyłam się na drugim posłaniu i wpatrzyłam się w ogień. Żadne z nas nic nie mówiło, w ciszy przeżywając tą straszną przygodę po raz drugi. Po jakimś czasie ognisko zaczęło powoli gasnąć, aby w końcu zwęglone kawałki drewna spokojnie żarzyły się w istniejącym mroku. Spojrzałam na Vincenta. Przekręcił się na bok, tak, że widziałam jego pysk. Oddychał równo i spokojnie, wpatrując się w dogasające drewienka. A kiedy te zgasły całkowicie, westchnął i zamknął oczy. Ja również położyłam łeb na łapach i spróbowałam zasnąć. Ale zanim mi się to udało, szeptem rzuciłam jedno słowo, skierowane bezpośrednio do basiora:
- Dziękuję... 
 Chciałam zrobić coś jeszcze, jakoś pokazać mu, jak bardzo mi pomógł, jak bardzo się cieszę, że próbuje mnie wspierać w tej sytuacji... ale nie zdobyłam się na odwagę by cokolwiek zrobić, więc miałam nadzieję, że to jedno słowo wynagrodzi mu ten ból, cierpienie i zmęczenie, których doświadczył przeze mnie. A potem również zamknęłam oczy i zasnęłam. 
<Vin?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT