Popędziłam wprost na waderę a w głowie zahuczały mi słowa Vinca. Jakieś
trzy metry przed waderą wyhamowałam ostro tak, że poturlałam jej się pod
łapy. Ashita podniosła jedną przednią łapę do góry a na jej pysku
malował się niepokój.
- Ojej, nic ci nie jest?- zapytała z troską. Wstałam i otrzepałam się z
piachu i ziemi. Spojrzałam prosto w niebieskie oczy alfy. Przeszedł mnie
dreszcz, poczułam, że ona ma tu władzę.
- Nie-e....jestem Yasux, w skrócie Yx i chciałabym tu dołączyć, znaczy
się do tej watahy- przedstawiłam swe zamiary. Wadera przymrużyła oczy i
usiadła.
- No dobrze, skoro chcesz to witam w watasze! Może chcesz bym cię
oprowadziła czy coś?- zapytała i uniosła jedną brew. Pokręciłam
przecząco głową i spojrzałam na basiora, który stał za mną. Na pysku
malował mu się uśmiech.
- Nie dziękuje, Vincent mi pokaże, oczywiście jeżeli się zgodzi-
odparłam i obróciłam się w jego stronę- ach i dziękuje za to, że mogłam
dołączyć!
- Nie ma sprawy, zawsze nowi członkowie są mile widziani!- powiedziała
Ashita i wyszczerzyła kły w uśmiech. Powędrowałam powolnie do Vincenta i
trąciłam go łapą. Ten zrozumiał co ma robić i poszedł przodem.
Szliśmy przez las a słońce próbowało nas dosięgnąć swymi ciepłymi
promieniami, lecz liście uniemożliwiały to. Powoli szliśmy przez tą
istną spiżarnie wsłuchując się w śpiew ptaków.
- To jest nasz las- zaczął Vincent swym przyjaznym, lecz niskim głosem-
tu łowimy zwierzynę, ale chyba nie muszę ci tego tłumaczyć.
- No przecież, że nie! Jestem wilkiem, wiem gdzie mam się udać by coś
zjeść- prychnęłam niby oburzona. Przed mymi oczyma przeleciały jakieś
dziwne światełka. Zaśmiałam się i jak zaczarowana oglądałam jak one
,,tańczą" w powietrzu. Vincent zatrzymał się na ścieżce i z rozbawieniem
na mnie spojrzał. Zawrócił do mnie i obniżył łeb na wysokość mojego.
- To są świetliki, tak zwane przynajmniej. Legenda głosi, że jak
złapiesz takiego jednego spełni się twoje marzenie- wyszeptał tak by go
nikt po za mną nie usłyszał. Zdziwił mnie ton jego głosu. Nikogo tu nie
było, jednak im dłużej przebywałam w tym lesie, tym silniej czułam
płynącą z niego magię. Drzewa tu mają uszy, ziemia uczucia a wiatr swą
pieśń którą niesie porywczej rzece. Wszystko tu było inne, przesiąknięte
dziwnymi siłami które ja rozumiałam. Wtem usłyszałam śpiew. Piękną
pieśń lasu. Wielkie korony szumiały pchnięte wiatrem, woda chlupotała
cicho, trawa szeleściła przy najdrobniejszym ruchu łapą czy powietrza a
ptaki świergotały do rytmu tejże pieśni. Zatem czemu i ja miałabym nie
zacząć? Przez chwilę się zawahałam po czym zaczęłam cicho mruczeć by
następnie, znając już rytm, zacząć cicho powtarzać jedną literę,
współgrającą z dźwiękiem. Zaczęłam ją śpiewać najpierw niepewnie, po
czym poczułam ukucie odwagi i rozśpiewałam się na dobre. Mój głos niósł
się po lesie i docierał do każdego żyjątka, a przynajmniej mi się tak
zdawało. Zamknęłam oczy i poddałam się muzyce jak i własnemu głosowi.
Dałam się ponieść temu wszystkiemu. Powoli kiwałam się na boki nie
czując już oddechu Vincenta na swoim karku. Byłam tylko ja i muzyka.
Wszystko powolnie płynęło a ja byłam okrętem na tych wzburzonych falach.
Bardzo dobrze uderzałam w ton tego miejsca. W końcu mój głos zaczął
wysiadać, więc zeszłam do szeptu i zakończyłam tę pieśń. Westchnęłam i
otworzyłam oczy słysząc znów tylko dźwięki przyrody. Odwróciłam się do
basiora patrząc na niego z ciekawością. Był co najmniej....osłupiały?
-Przepraszam...? Wszystko ok?- zapytałam ciut przerażona. Czyżby znowu to samo?
<<Vincent? :P>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz