Zwisałam głową w dół z gałęzi dorodnego dębu, od ziemi dzieliły mnie
jakieś 3 metry. Uwielbiałam tak zwisać może dlatego, że czasami naukowcy
mnie tak zawieszali ,sama nie wiem, po prostu taki mój nawyk. Nie
przeszkadzały mi lekkie zawroty głowy spowodowane nagromadzeniem krwi w
mózgu, już się do nich przyzwyczaiłam. Obserwowałam świat z góry,
czasami przechodził pode mną jakiś wilk, czasami jakieś zwierze leśne.
Po paru godzinach obserwacji, z mojego brzucha dobiegło głośne
burczenie, postanowiłam wykorzystać element zaskoczenia i zaatakować
pierwsze co tu przejdzie. Czekałam półgodziny...godzinę....półtorej
godziny i właśnie w tedy zniecierpliwiona postanowiłam poszukać gdzie
indziej jednak gdy miałam już schodzić, nie daleko mnie szedł powoli
dzik. By go nie wystraszyć zaczęłam podchodzić do niego, jednak nie na
ziemi a na gałęziach drzew, które splatały się ze sobą, tworząc rodzaj
mostu albo kładki. Gdy byłam tuż nas swoją ofiarą, opuściłam się na
ogonie, zwisałam jakieś dwa metry nad dzikiem. Z tej odległości mogłam
dostrzec jego brunatną szpiczastą sierść, która gdzie nie gdzie pokryta
była liśćmi i błotem a po bokach szczecina zlepiona była żywicą z drzew
albo dolne kły, które wystawały mu z pyska, ostrzegając potencjalnych
myśliwych, którzy chętnie by się nim pożywili. Opuściłam się jeszcze
trochę, tak, że znalazłam się metr od odyńca, jednak trzymałam się
gałęzi tylko czubkiem ogona, przez co zaczął się osuwać , po chwili
spadłam na dzika, który czując na sobie mój ciężar zaczął wierzgać na
wszystkie strony, przestraszona owinęłam swoją ofiarę ogonem i mocno
ścisnęłam, na co zwierze zakwiczało donośnie i popędziło przed siebie.
Dzik miał za grubą szyję bym mogła go zabić przegryzieniem tchawicy,
dlatego musiałam znaleźć inny sposób. Zamieniłam się w człowieka i
wyczarowałam w swojej dłoni czarny nóż, który otaczała ciemna mgła., gdy
miałam go wbić w mózg zwierza, ten zatrzymał się gwałtownie przez co
poleciałam do przodu. Uderzyłam plecami w wielkie i stare drzewo. Gdy
spadłam wylądowałam z błocie i liściach ,które pospadały z drzew. Jesień
już się zbliża wielkimi krokami....ale mniejsza z tym. Znów zmieniłam
się w wilka, cała pokryta byłam ziemią dlatego postanowiłam znaleźć
jakieś źródło, by oczyścić się z brudu, jednak gdy miałam odejść
usłyszałam podejrzany odgłosy, bez zastanowienia ruszyłam do wielkiej
dziupli dorodnego dębu, który był ogromny obwód jego pnia przekraczał 30
metrów a wysokość drzewa przekraczała 15 metrów . Rozejrzałam się we
wnętrzu dziury, na dnie ogromnej dziupli, która rozmiarem dorównywała
nie jednej jaskini, znajdowały się trzy pasiaste jajka. Zeszłam do nich
ciekawa co się z nich wykluję, po chwili pukania w skorupkę, stworzenia
wykluły się i rozejrzały po dziupli. Zaczęłam się wycofywać nie
zamierzałam mieć jakiś problemów z tymi małymi smoczkami.
Jednak gdy miałam już je opuścić usłyszałam donośny ryk, po czym
poczułam za sobą gorący oddech. Przestraszona odwróciłam się powoli i ze
zdziwieniem odkryłam, że przede mną znajduje się głowa smoka. Jego
łuski przypominały kolorem opadłe liście, niektóre były brązowe,
niektóre złote albo żółte inne czerwone. Bestia spojrzała na mnie swoimi
miedzianymi ślepiami po czym zawarczała ukazując rząd białych i ostrych
trójkątnych zębów. Stałam jak słup soli nie wiedziałam co mam teraz
zrobić, gad przybliżył swój wydłużony pysk tak, że prawie się
stykaliśmy. Myślałam, że mnie zaatakuje albo spali na skwarka, jednak o
dziwo liznął mnie swoim długi rozdwojonym jęzorem, gdy to zrobił wdrapał
się do przestronnej dziupli. Musiał mnie wziąć za jedno ze swoich
dzieci ,to pewnie przez te liści do mnie przyklejone, które przypominały
łuski. Smok nie był za wielki miał jakieś dwa i pół metra wysokości a
długości 3 metry nie wliczając ogona, nie miał skrzydeł. Jedyne co go
wyróżniało były kretę i duże rogi przypominające baranie które mieściły
się tuż nad uszami bestii. Smok owinął mnie i maluchy ogonem po czym
zwrócił nadtrawione mięso ze swojego żołądka. Małe gady od razu rzuciły
się na jedzenie, jednak ja pozostałam w bezruchu. Mama widząc to
polizała mnie znów swoim językiem i skierowała mnie w stronę mięsa, nie
chętnie zaczęłam jej jeść by gad nic nie podejrzewał. Po posiłku małe
smoczki poszły spać, a ja wraz z nimi. Musiałam obmyślić plan ucieczki,
tak by smoczyca tego nie zauważyła. Po około dwóch godzinach oczy
bestii zaczęły się zamykać, a łeb opadł powoli na ziemie. Po chwili
usłyszałam donośne chrapanie wydobywające się z wielkiej paszczy .
Korzystając z okazji wyswobodziłam się z uścisku smoka i zaczęłam biec
przed siebie w kierunku watahy, po drodze zmywając z siebie błoto i
liście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz