środa, 26 sierpnia 2015

Od Mavis C.D Vincent

Machnęłam łapą, abyśmy zaczęli w końcu jeść. Vincent nadal chyba postanowił udawać, że się na mnie gniewa, bo minę miał naburmuszoną. Kiedy jednak połknął spory kawał mięsa, humor mu się polepszył. Wiadomo, pusty żołądek to same problemy. Obwąchałam dokładnie mój bok dzika. Pachniał... dość ładnie. Zanurzyłam kły w soczystym mięsie. Oderwałam kawałek mięsa i dokładnie go przeżułam. Kiedy połknęłam, mój żołądek zawył z radości. Napełniłam brzuch jeszcze kilkoma gryzami świeżego mięsa i oblizałam się ze smakiem. Niestety, szkarłatna krew zastygła na moim białym pysku, co dawało niezbyt przyjemny widok. Szybko podeszłam do wody i dokładnie wypłukałam zastygłą krew. Spojrzałam na Vincenta, który chyba miał ten sam problem. Zezował na swój pysk, żeby sprawdzić jak wygląda. Uśmiechnęłam się do siebie i powiedziałam:
- Lepiej to zmyj. 
 Basior również podszedł do wody i opłukał pyszczek czystą wodą. Efekt był całkiem niezły. Po posiłku ziewnęłam przeciągle i zaproponowałam:
- To co? Spacer?
- Jasne, ale... - Vincent spojrzał na nieskazitelnie błękitne niebo. - Byle gdzieś w cieniu. 
 Była to słuszna uwaga. Słońce prażyło niemiłosiernie, chociaż już zbliżała się jesień. Może chciało nadrobić straty z początku wakacji? Mnie co prawda słońce nie przeszkadzało aż tak - mam białą sierść, ale Vincent miał ciemniejszą - co z tego, że szarą. Taka mała różnica i tak dawała się we znaki. Kiwnęłam łbem i skierowałam się do lasu. Basior z zadowoloną miną ruszył za mną. Na początku biegliśmy lekkim truchtem, chcąc jak najszybciej znaleźć się w najgłębszej - a co za tym idzie, najbardziej zacienionej - części Stardust Forest. Po chwili jednak zaczęliśmy dyszeć z powodu strasznej duchoty. Zwolniliśmy do zwykłego, powolnego kroku. Nasze ogony zwisały bezwładnie, a my sami powłóczyliśmy nogami jak znudzone szczenięta. Jednak po kilku metrach, poczuliśmy, że zrobiło się trochę chłodniej. Ogromna ulga spadła na naszą dwójkę, gdy w oddali rozległy się pluski Mizu no Yume. Nie przyspieszyliśmy kroku, ale myśl o chłodnej, przyjemnej wodzie była bardzo kusząca. Zmotywowało nas to do zebrania się w sobie i podnoszenia łap nieco wyżej. Nie minęły może trzy minuty, gdy stanęliśmy na brzegu rzeczki. Przeskoczyłam zgrabnie na drugi brzeg i schyliłam łeb do falującej lekko tafli wody. Zaczęłam gasić pragnienie. Po drugiej stronie Vincent robił to samo. Kiedy skończyliśmy wreszcie pić (co trwało dobre sześć minut), uniosłam łeb i rozejrzałam się. Znikąd nie docierały do nas najlżejsze nawet szmery. Słońce było w zenicie, wyganiając zewsząd wszelkie stworzenia. Najchętniej położyłabym się teraz w jakieś głębokiej, chłodnej jaskini i spała do wieczora. I nagle do głowy wpadł mi pomysł. Dlaczego by tak nie uczynić? Zerknęłam na basiora, który siedział na ziemi i przyglądał się swojemu odbiciu w wodzie. Przestawiłam jedną łapę przed drugą, przechyliłam łeb i zaproponowałam:
- Co powiesz na to, żeby spotkać się wieczorem, kiedy będzie chłodniej? Najlepiej godzinkę po zmierzchu, dobrze? 
 Uśmiechałam się jak małe szczenię, któremu jego plan wydawał się wprost idealny. Musiałam dość śmiesznie wyglądać, ponieważ Vincent roześmiał się serdecznie. Kiedy skończył, odchrząknął i odparł:
- Jasne, tak pewnie będzie lepiej. Gdzie? 
 Tym razem uśmiech nie zagościł na moim pysku. Wzruszyłam ramionami, opuściłam nieco ogon i oznajmiłam dość obojętnym tonem:
- Tutaj. Jakoś się spotkamy. 
 Basior zdążył tylko kiwnąć głową, ponieważ zaraz po tym odwróciłam się i odbiegłam w las, aby znaleźć jakąś jaskinię. Nie miałam własnej, dlatego musiałam poszukać tymczasowej. Przedzierałam się przez krzaki w tę i z powrotem dobrą godzinę, aż w końcu znalazłam odpowiednie miejsce. Musiałam niestety pozbyć się jego dotychczasowych lokatorów (myszy i kilku wyjątkowo dużych pająków), ponieważ ich towarzystwo niezbyt mi pasowało. A potem ułożyłam się wygodnie na rozrośniętej kępie mchu i zamknęłam oczy. Natychmiast napłynęły ku mnie obrazy z przeszłości. Przypomniało mi się, jak byłam z Elfiasem na rybach. Wepchnęłam go wtedy do wody. Kiedy to było? Nawet nie wiedziałam jak dawno temu. A potem? A potem pojawili się kuzyni Elfiasa, Teodora i Teodor (dziwny zbieg okoliczności?), którzy bardzo mnie polubili. Następnie... spotkałam Dextera... próbował mnie wykorzystać. Niedoczekanie. Aż w końcu, pojawili się oni. Śmierciożercy. Próbowali mnie zabić. Nadal próbują. Jeśli im się to uda to... no cóż, poczekamy na rozwój wydarzeń. Nie zdążyłam dalej porozmyślać, albowiem już po chwili odpłynęłam do krainy snów.
***
Obudziłam się wcześniej niż planowałam. Słońce musiało zajść bardzo niedawno, ponieważ nie zrobiło się jeszcze ciemno. Co mogło mnie obudzić? Uniosłam łeb. A zaraz potem otrzymałam mocny cios w potylicę, po czym straciłam przytomność.
***
I znowu, pobudka. Ech, z czasem robią się coraz gorsze. Otworzyłam z trudem oczy. Tył głowy bolał mnie niemiłosiernie. Przez chwilkę nic nie widziałam. Lecz kiedy mój wzrok przywykł do nienormalnej światłości, która panowała w miejscu, w którym się znajdowałam, natychmiast zdałam sobie sprawę, że wcale mi się tu nie podoba. Najpierw spostrzegłam, że siedzę w klatce zawieszonej kilka metrów nad ziemią. Grube, metalowe pręty połyskiwały złośliwie w blasku kilku tysięcy lewitujących świec. Rozejrzałam się. Ściany dziwnego pomieszczenia były wyciosane z kamienia; bardzo starannie. Sufit pokryty był szlachetnymi kamieniami, tak samo jak kamienna posadzka. Na tej posadzce były poustawiane jakieś wielkie, metalowe maszyny, z których buchała para, przez którą obraz był nieco przymglony. A potem do moich uszu napłynął głos:
- O, wreszcie się obudziłaś... miło mi cię spotkać po tylu latach, Mavis. Na pewno mnie znasz. 
 Musiałam przyznać, że nigdy nie słyszałam tego głosu. A raczej syku, ponieważ słowa wypowiedziane przez niewidocznego rozmówcę przypominały mowę wężów. Natychmiast stwierdziłam, że to mi się nie podoba. Spojrzałam w dół. Zupełnie niepotrzebnie. Po chwili, na jakieś dziwnej latającej desce, na wysokość mojej klatki podleciał czarny jak smoła wilk o gadzich, zielonych oczach z pionowymi źrenicami. Uśmiechał się szyderczo, patrząc na mnie z wyższością.
- Jestem Cruel - przedstawił się. - Musisz mnie kojarzyć. No wiesz, zabiłem ci rodziców. 
 Wyszczerzyłam kły i próbowałam go dosięgnąć łapą. Nic z tego; gdy tylko moja łapa znalazła się przy prętach, poraził mnie prąd. Z trudem cofnęłam obolałą łapę i spojrzałam na wilka z wściekłością.
- Próbuj, na nic się to nie zda - zadrwił Cruel. - Twoje moce są tu nic nie warte. Poczekaj jeszcze pół godziny. Wtedy te maszyny - wskazał łapą na maszyny znajdujące się na ziemi. - Wycisną z ciebie ostatnią esencję mocy, którą w sobie skrywasz. A potem - dodał ze złowieszczym uśmiechem - zabiję cię. 
 Najeżyłam się cała, ale wilk odleciał. Położyłam się na podłodze klatki i strasznie posmutniałam. Mogłam mieć tylko nadzieję, że Vincent mnie znajdzie.
<Vin? Się porobiło xD Proszę, tylko nie zabijajmy jeszcze Cruela - na to przyjdzie czas później, dobra?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT