wtorek, 25 sierpnia 2015

Od Vincenta do Mavis

Leżałem płasko na ziemi nie bardzo mając siłę i ochotę by się podnieść. Spoglądałem za to na biały kłębek futerka, jakim była teraz Mavis. Oddychała równo i spokojnie, zasnęła. Nie dziwię się jej, sam byłem wyczerpany, jednak resztki adrenaliny nadal krążyły w mych żyłach. W głowie jeszcze krążyło mi odczucie kompletnej pustki. Chwila, w której dostałem się do jaskini i stopniowo zacząłem tracić pamięć była okropna. Wizja tego, jak zapominam o wszystkim, co mnie kiedykolwiek spotkało wprawiała w stan trwogi. Szkoda by było zapomnieć ten czas spędzony w watasze, te wszystkie przygody, jakie odbyłem z znajomymi wilkami… szkoda by było zapomnieć głos Mavis…
Obudziły mnie ciepłe promienie słońca. Zdziwiony, zacisnąłem powieki, gdy światło padło na mój pysk. Kiedy zdążyłem zasnąć? Ziewnąłem przeciągle, wyprężając lekko niemrawe mięśnie. Zdołałem otworzyć oczy, lecz tylko troszeczkę, by wrażliwe na światło źrenice przyzwyczaiły się do światła. Wstałem, szukając wzrokiem Mavis. Wadera nadal spała pod drzewem, zwinięta w kłębek. Ostrożnie zbliżyłem się do towarzyszki, trącając ją nosem w ucho. Mruknęła coś przez sen, przetarła łapą oczu, lecz się nie obudziła. Nie miałem serca jej budzić, jednak czułem chęć zrobienia czegoś pożytecznego. Postanowiłem upolować coś na śniadanie. Wkroczyłem w las, węsząc czujnie. Po dłuższej chwili wychwyciłem mieszankę wodzi-mokra ziemi, żywica i odrobina korzonków. Dziki. Ruszyłem tropem zwierzyny, ostrożnie stawiając każdy krok. Gdy zapach stał się intensywniejszy, zbliżyłem brzuch do ziemi, by dziki przypadkiem mnie nie zauważyły. Wyłoniwszy łeb spomiędzy krzewów dostrzegłem grupkę dzikich świń, beztrosko rozkopujących ziemie w poszukiwaniu pożywienia. Były tak zajęte, iż nie spostrzegły niebezpieczeństwa, które było tuż-tuż. Skoczyłem. Jeden z odyńców zakwilił rozpaczliwie, gdy wbiłem kły w jego mięsisty kark. Reszta grupy zaszarżowała na mnie, próbując odpędzić od swojego martwego już towarzysza. Warknięcie i demonstracja uzębienia jednak skutecznie zniechęciły ich do walki. Stadko uciekło, zostawiając mnie samego ze zdobyczą. Chwyciłem pewnie dzika w zęby i ruszyłem z powrotem do Wodospadu Mizu.
Dotarłszy na miejsce, spostrzegłem, iż Mavis gdzieś zniknęła. Nieco zaskoczony, położyłem dzika pod drzewem, gdzie drzemała i zacząłem przeczesywać teren. Przy wodospadzie jej nie było, także nie znalazłem tropu wadery w okolicznym lesie.
-Mavis! – wołałem. – Bawisz się w chowanego? Powiedz coś, bo nie wiem, czym mam się martwić, czy nie!
Brak odpowiedzi. Krążyłem jeszcze chwilę po okolicy, by w końcu stwierdzić, że Mavis najzwyczajniej w świecie sobie poszła. Nieco zasmucony tym faktem postanowiłem zasiąść do posiłku. I tutaj niespodzianka, gdyż przy upolowanym wcześniej dziku siedziała zadowolona wadera.
-Gdzie ty byłaś? – zapytałem niby zezłoszczony.
-Na drzewie. – wskazała rozłożystą koronę. – Gdy się obudziłem, nie było cię w pobliżu, więc postanowiła, że wypatrzę cię z góry.
-Poszedłem zapolować. – wyjaśniłem. – Przyniosłem nam śniadanie.
-Widzę i dziękuje ci za to. Jednak nie musiałeś sam się męczyć, mogłam ci pomóc!
-Spałaś. – powiedziałem z pełną powagą. – Nie mogłem cię tak po prostu obudzić.
Mavis uśmiechnęła się i gestem łapy zachęciła do wspólnego posiłku.
<<Mav? ^^>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT