Jushiri było piękne nocą. Płaski teren, porośnięty gęstą, szmaragdową
trawą, która delikatnie kołysała się na choćby najmniejszym wietrze,
dając efekt drobnych, zielonych fal. Polana była niemal pozbawiona
drzew, dzięki czemu rozciągające się nad nią niebo można oglądać z
zachwytem, nie przejmując się żadnymi przeszkodami w postaci
rozłożystych gałęzi. A tej nocy niebo było wyjątkowo piękne.
Leżałem wygodnie na miękkiej trawie, pozwalając, aby łagodny wietrzyk
mierzwił me futro. Z góry spływała na mnie srebrzysta poświata księżyca,
który teraz miał pełny kształt. Połać roślinności wokół mnie zdawała
się być zroszona szarawym światłem, dając niemal magiczny efekt.
Spoglądałem z zachwytem na gwiazdy, odnajdywałem konstelacje, takie jak
Wielki Wóz, Mały Wóz, udało mi się nawet dostrzec ciała niebieskie
ułożone w gwiazdozbiór Psów Gończych, jednak nie byłem pewny czy to
faktycznie on. Aczkolwiek chciałem się upewnić, zatem użyłem jednej ze
swoich zdolności. Zamknąłem oczy. Wziąłem głęboki wdech chłodnego
powietrza, skupiając swą magiczna aurę, a gdy już byłem pewny, że
zaklęcie jest gotowe, zapytałem:
-Witajcie Gwiazdy. Czy odpowiecie mi na kilka pytań?
Rozchyliłem powieki, patrząc wyczekująco na mrugające punkciki. Przesz
dłuższy moment nie uzyskałem odpowiedzi. Westchnąłem nieco zrezygnowany i
już miałem przerwać połączenie, gdy odezwała się jedna z Gwiazd:
-Czy to coś ważnego? – głos w mojej głowie był raczej rozleniwiony i
nieco niezadowolony. – Czy po prostu chcesz wystawić naszą cierpliwość
na próbę, Vincencie?
-Em… właściwie to… - zawahałem się. Moje pytanie faktycznie nie było na
miarę mądrości Gwiazd, ale cóż mogę począć z moją nieokrzesaną
cierpliwością? Przejechałem, zatem pazurem po niebie, łącząc punkciki
rzekomo tworzące Psy Gończe. – Czy to jest gwiazdozbiór Psów Gończych?
Ciężkie westchnięcie przetoczyło się echem w moim umyśle. Zaraz
zawtórowało mu tysiące podobnych sapnięć, co skutkowało potężnym szumem
wewnątrz mojej głowy.
-Nie, drogi wilku. To nie jest gwiazdozbiór Psów Gończych. – odparła
Gwiazda. – I prośba ma jest taka, byś w podobnych problemach zwracał się
do towarzyszy, który na konstelacjach się znają, czym zaoszczędzisz swą
aurę magiczną i nasz cenny czas.
-Jakby czasu wam kiedykolwiek brakowało… - mruknąłem grymaśnie.
-To wszystko? – upewniła się. – W takim razie pozwól, iż powrócimy do swoich obowiązków.
Połączenie z Gwiazdami zastało przerwane. Jeszcze chwilę wpatrywałem się
w migające na granacie firmamentu punkciki. Znużony monotonnością ich
błyśnięć postanowiłem skupić się na czymś ciekawszym-mianowicie począłem
mierzwić idealnie ułożone źdźbła trawy. Pędy uginały się pod ciężarem
mojej łapy, a gdy tylko ją unosiłem, powoli wracały do swej poprzedniej
pozycji. Chwytałem między place pojedyncze słomki, skubiąc je
beznamiętne. Rozcierałem zieleń, która puszczała nikłą ilość soku,
uwalniając świeży zapach natury. Czynność tą powtarzałem aż moje łapy
stały się lepkie od moszczu. Zastanawiałem się, jak by tu urozmaicić
sobie czas. W środku nocy budzić towarzyszy nie wypada, zatem musiałem
sam zapewnić sobie rozrywkę. Na chwilę obecną postanowiłem udać się nad
Wodospad Mizu, celem oczyszczenia lepkich od soku łap. Może potem
wykombinuje coś ciekawego…
Szum opadającej wody usłyszałem już z pewnej odległości. Kierowany tym
odgłosem w końcu dotarłem do wspomnianego wcześniej wodospadu. Bił od
niego relaksujący chłód wody i delikatna mgiełka, rozsiewająca wokół
przyjemną wilgoć. W letnie, parne noce kaskada wydaje się najlepszym
miejscem do leniuchowania w ciemnościach. Leniwy szum wodospadu,
powolnie falująca woda, kojąca wilgoć wręcz nadawały tej strefie senną
aurę. Zamoczyłem przednie łapy w chłodnej wodzie, przyzwyczajając
stopniowo ciało do temperatury panującej w akwenie. Zaraz zrobiłem kilka
kroków w głąb jeziorka, zatrzymałem się dopiero, gdy wilgoć sięgnęła
mego kłębu. Usiadłem na skalistym dnie, nad powierzchnię wystawała tylko
moja głowa. Zamknąłem oczy, chłonąc przyjemność tej chwili, spokój,
ciszę.
Naglę sielankę przerwał stłumiony krzyk.
Rozchyliłem powieki, wzburzając uśpioną taflę swoim gwałtownym ruchem.
Lustrowałem teren dookoła, lecz nie dostrzegłem żadnej żywej duszy.
-Wydawało mi się. – mruknąłem sam do siebie, zachowałem jednak czujność.
Nikły krzyk powtórzył się znów i tym razem byłem pewny, iż to nie są
omamy słuchowe. Wyskoczyłem z wody, otrzepując mokre futro. Moją uwagę
zwrócił blask płynący z nieba. Zwróciłem wzrok ku górze, dostrzegłszy
sporych rozmiarów punkt, za którym ciągnęła się srebrzysta wstęga.
Obiekt przeleciał łukiem nade mną. Krzyk nasilił się, by znów głuchnąc
wraz z oddalającą się promieniem. Bez wahania ruszyłem z powrotem w
stronę Jushiri.
Będąc już niemal na miejscu, doszedł mnie huk ciała uderzającego o
twarde podłożę. Srebrzysty błysk zalał okolicę, by zaraz zniknąć.
Zamrugałem oczami, starają się odpędzić mroczki powstałe na wskutek
nagłego mgnienia. Nieco oszołomiony sytuacją, wyskoczyłem spomiędzy
drzew, stając na granicy polany. W samym jej sercu dostrzegłem jasne,
mimo to niewielkie światełko. Promyczek poruszał się żywiołowo, próbując
odpędzić od siebie cienie… Waru… Cieniste istoty najwyraźniej również
przyciągnęło niecodzienne zjawisko. Z szczerym rozbawieniem naskakiwały
na iskierkę, by zaraz umknąć jej światłu, kłapały szczękami i w
roztargnieniu rozdrapywały ziemię. Promyczek najwyraźniej był zbyt słaby
by obronić się przed bestiami.
-Hejże! – krzyknąłem, ruszywszy do walki. – Zostawcie go!
Trzej przeciwnicy obrócili się zaskoczeni. Ich pełen mordu wzrok w pełni
pochłonęła moja osoba. Jeden z Waru wydał z siebie kolący w uszy
jazgot, z całym zapałem rzucając się do walki. Odskoczyłem jego
krwiożerczym szczęką, sam zdoławszy chwycić stwora za biodro. Poczułem
jego zatęchłą krew na języku. Kły natrafiły na kość. Machnąłem łbem,
przygwożdżając wroga do ziemi. Zaraz me szczęki zwarły się na szyi Waru.
Stwór rozpłynął się w powietrzu. Pewnie warknąłem w stronę pozostałej
dwójki. Zaatakowali jednocześnie. Szybko zdałem sobie sprawę, iż unik
nie wchodzi w grę. Skupiłem zatem swą aurę, a gdy bestie były tuż-tuż
rozbłysnąłem oślepiającym blaskiem. Temperatura mego ciała w jednej
chwili podskoczyła diametralnie. Waru spaliły się żywcem, ledwie mnie
dotknąwszy. Anulowałem technikę, nieco osłabiony-zabierała sporo
energii. Powoli podszedłem do jasnego punkciku, który zaatakowały
cieniste stwory. Przymrużyłem oczy, chcąc dostrzec, cóż to za istota.
Był to niewiększy od lisa… wilczek. Wyróżniał go nie tylko mały wzrost i
oślepiające światło, jakim emanował. Jego uszka były nieproporcjonalnie
duże z długimi „wstążkami” na końcach, falującymi niezależnie od
wiatru. Miał gęste futro u szyi, przeplatane ciemniejszymi pasmami,
również ciało stworzenia ozdabiały znaczenia o różnej tonacji, a on sam
wydawał się przezroczysty. Byłem od niego o wiele wyższy i choć twór
musiał wysoko podnieść łebek, by dostrzec mój wzrok i tak patrzył na
mnie z góry. Biło od niego pewnością siebie i mądrością. Granatowe
niczym nocne niebo oczka wypełnione były prastarą wiedzą. Jakby widziały
wszystko.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz