czwartek, 20 sierpnia 2015

Od Vincenta - "Vincent spotyka Kronikarza" Cz. 1

Jushiri było piękne nocą. Płaski teren, porośnięty gęstą, szmaragdową trawą, która delikatnie kołysała się na choćby najmniejszym wietrze, dając efekt drobnych, zielonych fal. Polana była niemal pozbawiona drzew, dzięki czemu rozciągające się nad nią niebo można oglądać z zachwytem, nie przejmując się żadnymi przeszkodami w postaci rozłożystych gałęzi. A tej nocy niebo było wyjątkowo piękne.
Leżałem wygodnie na miękkiej trawie, pozwalając, aby łagodny wietrzyk mierzwił me futro. Z góry spływała na mnie srebrzysta poświata księżyca, który teraz miał pełny kształt. Połać roślinności wokół mnie zdawała się być zroszona szarawym światłem, dając niemal magiczny efekt. Spoglądałem z zachwytem na gwiazdy, odnajdywałem konstelacje, takie jak Wielki Wóz, Mały Wóz, udało mi się nawet dostrzec ciała niebieskie ułożone w gwiazdozbiór Psów Gończych, jednak nie byłem pewny czy to faktycznie on. Aczkolwiek chciałem się upewnić, zatem użyłem jednej ze swoich zdolności. Zamknąłem oczy. Wziąłem głęboki wdech chłodnego powietrza, skupiając swą magiczna aurę, a gdy już byłem pewny, że zaklęcie jest gotowe, zapytałem:
-Witajcie Gwiazdy. Czy odpowiecie mi na kilka pytań?
Rozchyliłem powieki, patrząc wyczekująco na mrugające punkciki. Przesz dłuższy moment nie uzyskałem odpowiedzi. Westchnąłem nieco zrezygnowany i już miałem przerwać połączenie, gdy odezwała się jedna z Gwiazd:
-Czy to coś ważnego? – głos w mojej głowie był raczej rozleniwiony i nieco niezadowolony. – Czy po prostu chcesz wystawić naszą cierpliwość na próbę, Vincencie?
-Em… właściwie to… - zawahałem się. Moje pytanie faktycznie nie było na miarę mądrości Gwiazd, ale cóż mogę począć z moją nieokrzesaną cierpliwością? Przejechałem, zatem pazurem po niebie, łącząc punkciki rzekomo tworzące Psy Gończe. – Czy to jest gwiazdozbiór Psów Gończych?
Ciężkie westchnięcie przetoczyło się echem w moim umyśle. Zaraz zawtórowało mu tysiące podobnych sapnięć, co skutkowało potężnym szumem wewnątrz mojej głowy.
-Nie, drogi wilku. To nie jest gwiazdozbiór Psów Gończych. – odparła Gwiazda. – I prośba ma jest taka, byś w podobnych problemach zwracał się do towarzyszy, który na konstelacjach się znają, czym zaoszczędzisz swą aurę magiczną i nasz cenny czas.
-Jakby czasu wam kiedykolwiek brakowało… - mruknąłem grymaśnie.
-To wszystko? – upewniła się. – W takim razie pozwól, iż powrócimy do swoich obowiązków.
Połączenie z Gwiazdami zastało przerwane. Jeszcze chwilę wpatrywałem się w migające na granacie firmamentu punkciki. Znużony monotonnością ich błyśnięć postanowiłem skupić się na czymś ciekawszym-mianowicie począłem mierzwić idealnie ułożone źdźbła trawy. Pędy uginały się pod ciężarem mojej łapy, a gdy tylko ją unosiłem, powoli wracały do swej poprzedniej pozycji. Chwytałem między place pojedyncze słomki, skubiąc je beznamiętne. Rozcierałem zieleń, która puszczała nikłą ilość soku, uwalniając świeży zapach natury. Czynność tą powtarzałem aż moje łapy stały się lepkie od moszczu. Zastanawiałem się, jak by tu urozmaicić sobie czas. W środku nocy budzić towarzyszy nie wypada, zatem musiałem sam zapewnić sobie rozrywkę. Na chwilę obecną postanowiłem udać się nad Wodospad Mizu, celem oczyszczenia lepkich od soku łap. Może potem wykombinuje coś ciekawego…
Szum opadającej wody usłyszałem już z pewnej odległości. Kierowany tym odgłosem w końcu dotarłem do wspomnianego wcześniej wodospadu. Bił od niego relaksujący chłód wody i delikatna mgiełka, rozsiewająca wokół przyjemną wilgoć. W letnie, parne noce kaskada wydaje się najlepszym miejscem do leniuchowania w ciemnościach. Leniwy szum wodospadu, powolnie falująca woda, kojąca wilgoć wręcz nadawały tej strefie senną aurę. Zamoczyłem przednie łapy w chłodnej wodzie, przyzwyczajając stopniowo ciało do temperatury panującej w akwenie. Zaraz zrobiłem kilka kroków w głąb jeziorka, zatrzymałem się dopiero, gdy wilgoć sięgnęła mego kłębu. Usiadłem na skalistym dnie, nad powierzchnię wystawała tylko moja głowa. Zamknąłem oczy, chłonąc przyjemność tej chwili, spokój, ciszę.
Naglę sielankę przerwał stłumiony krzyk.
Rozchyliłem powieki, wzburzając uśpioną taflę swoim gwałtownym ruchem. Lustrowałem teren dookoła, lecz nie dostrzegłem żadnej żywej duszy.
-Wydawało mi się. – mruknąłem sam do siebie, zachowałem jednak czujność.
Nikły krzyk powtórzył się znów i tym razem byłem pewny, iż to nie są omamy słuchowe. Wyskoczyłem z wody, otrzepując mokre futro. Moją uwagę zwrócił blask płynący z nieba. Zwróciłem wzrok ku górze, dostrzegłszy sporych rozmiarów punkt, za którym ciągnęła się srebrzysta wstęga. Obiekt przeleciał łukiem nade mną. Krzyk nasilił się, by znów głuchnąc wraz z oddalającą się promieniem. Bez wahania ruszyłem z powrotem w stronę Jushiri.
Będąc już niemal na miejscu, doszedł mnie huk ciała uderzającego o twarde podłożę. Srebrzysty błysk zalał okolicę, by zaraz zniknąć. Zamrugałem oczami, starają się odpędzić mroczki powstałe na wskutek nagłego mgnienia. Nieco oszołomiony sytuacją, wyskoczyłem spomiędzy drzew, stając na granicy polany. W samym jej sercu dostrzegłem jasne, mimo to niewielkie światełko. Promyczek poruszał się żywiołowo, próbując odpędzić od siebie cienie… Waru… Cieniste istoty najwyraźniej również przyciągnęło niecodzienne zjawisko. Z szczerym rozbawieniem naskakiwały na iskierkę, by zaraz umknąć jej światłu, kłapały szczękami i w roztargnieniu rozdrapywały ziemię. Promyczek najwyraźniej był zbyt słaby by obronić się przed bestiami.
-Hejże! – krzyknąłem, ruszywszy do walki. – Zostawcie go!
Trzej przeciwnicy obrócili się zaskoczeni. Ich pełen mordu wzrok w pełni pochłonęła moja osoba. Jeden z Waru wydał z siebie kolący w uszy jazgot, z całym zapałem rzucając się do walki. Odskoczyłem jego krwiożerczym szczęką, sam zdoławszy chwycić stwora za biodro. Poczułem jego zatęchłą krew na języku. Kły natrafiły na kość. Machnąłem łbem, przygwożdżając wroga do ziemi. Zaraz me szczęki zwarły się na szyi Waru. Stwór rozpłynął się w powietrzu. Pewnie warknąłem w stronę pozostałej dwójki. Zaatakowali jednocześnie. Szybko zdałem sobie sprawę, iż unik nie wchodzi w grę. Skupiłem zatem swą aurę, a gdy bestie były tuż-tuż rozbłysnąłem oślepiającym blaskiem. Temperatura mego ciała w jednej chwili podskoczyła diametralnie. Waru spaliły się żywcem, ledwie mnie dotknąwszy. Anulowałem technikę, nieco osłabiony-zabierała sporo energii. Powoli podszedłem do jasnego punkciku, który zaatakowały cieniste stwory. Przymrużyłem oczy, chcąc dostrzec, cóż to za istota. Był to niewiększy od lisa… wilczek. Wyróżniał go nie tylko mały wzrost i oślepiające światło, jakim emanował. Jego uszka były nieproporcjonalnie duże z długimi „wstążkami” na końcach, falującymi niezależnie od wiatru. Miał gęste futro u szyi, przeplatane ciemniejszymi pasmami, również ciało stworzenia ozdabiały znaczenia o różnej tonacji, a on sam wydawał się przezroczysty. Byłem od niego o wiele wyższy i choć twór musiał wysoko podnieść łebek, by dostrzec mój wzrok i tak patrzył na mnie z góry. Biło od niego pewnością siebie i mądrością. Granatowe niczym nocne niebo oczka wypełnione były prastarą wiedzą. Jakby widziały wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT