-Pewnie. – odparłem. Tak po prostu.
Teraz to moja odpowiedź nieco zapeszyła waderę. Zapewne spodziewała się
jakieś dezaprobaty z mojej strony, za to, iż z całym impetem wleciała we
mnie z rozrywającym okrzykiem: „truskawki!”. Jednak taka reakcja
byłaby, nie dość, że przewidywalna, to jeszcze wyjątkowo niekulturalna
względem nieznajomej. A ja lubię zadziwiać towarzystwo. Uśmiechnąłem się
pewnie, trochę zbyt nasycony dominacją, szybko jednak otrząsnąłem się z
stanu wyższości, zamiast tego uniosłem brew, wyrażając zaciekawienie.
-Tylko mam małą prośbę. – zwróciłem się do Yx. – Nie taranuj naszej Alfy, wykrzykując przy tym nazw owoców, dobrze?
-A to niby, czemu? – zapytała nieco zdziwiona. – Nie ma poczucia humoru?
-Ależ ma! I dlatego radzę ci tego nie czynić. Jeszcze uaktywnisz jej
„głupawkę”. – mówiłem poważnym tonem. – To co? Prowadzić przed obliczę
Alfy?
Skinęła energicznie głową. Zastanowiłem się chwilę, myśląc gdzie teraz
najpewniej przebywa Ashita. Niedawno minąłem ją przy Amfiteatrze, toteż
musiała przebywać gdzieś w tamtej okolicy. Ruszyłem w kierunku budowli, a
Yasux pewnie podreptała za mną.
Kroczyliśmy w milczeniu. Wadera z zaciekawieniem oglądałem teren, który
właśnie przemierzaliśmy, raz zdradzając szczerą uwagę, raz pełną niechęć
do niektórych przedmiotów. Ja natomiast skupiałem się na drodze, od
czasu do czasu łypiąc na Yx. Była ona pokrywa granatową sierścią, która
jaśniała u spodu ciała, a na grzbiecie odznaczała się ciemniejszymi
wzorkami. Futerko było gęste zwłaszcza w okolicy głowy i na ogonie,
wydawało się miękkie. Mej uwagę nie umknęły rogi, wyłaniające się z
czupryny wadery, oraz błękitna gwiazdka tuż nad fioletowym okiem,
również w kolorze błękitu. Długie uszy kręciły się we wszystkie strony,
wyłapując najmniejszy nawet szmer, a łapy o niebieskawych poduszkach
truchtały w pobliżu. Była ciekawa świata. Wtem przemyślenia na temat
nowo poznanej, przerwała… no, ona. Wywinęła orkę, upadając wprost na
pyszczek. W pierwszej chwili stanąłem jak wryty, zaraz jednak zbliżyłem
się do Yx.
-Wszystko okey? – zapytałem, pochylony nad czupryną wadery. – Potknęłaś się o korzeń.
-Przecież wiem… - bąknęła w leśną ściółkę. – Nic mi nie jest.
-Na pewno?
Podniosła się z ziemi, rozcierając nieco napuchnięty nos. Minę miała
raczej naburmuszoną, a ja, jako doświadczony basior zdawałem sobie
sprawę, iż nieodpowiedni krok sprowadzi mnie wprost na minę.
-Szczęście w nieszczęściu, że to pulchna, leśna gleba, a nie kamieniste podłoże. – uśmiechnąłem się lekko.
-Ta. – mruknęła. – Jak to wygląda?
Przyjrzałem się nosowi Yx. Był, co prawda nieco powiększony, jednak nie
ułożył się w dziwnej pozycji, co wykluczało złamanie, także nie
dostrzegłem śladów krwi. Uspokoiłem się trochę.
-Nie jest źle. – odparłem. – Właściwie to prawie nie widać różnicy.
Swego czasu, również porządnie zaryłem pyskiem o ziemię. – zagaiłem,
kontynuując wędrówkę.
-I jak to wyglądało? – zaciekawiła się.
-Z całą pewnością gorzej niż u ciebie. Powinnaś się cieszyć, ja musiałem borykać się z krwotokiem jak kaskada.
-Mam się cieszyć, bo spuchnął mi nos, podczas, gdy twój rozwalił się całkowicie? – powiedziała nie dowierzając. – Jesteś dziwny.
Uśmiechnąłem się na to, a Yx odpowiedziała tym samym. W końcu wyszliśmy z
lasu, a tam czekał już na nas Amfiteatr. Tuż pod budowlą siedziała
Ashita, zapewne próbując schronić się w jej cieniu przed słońcem, które
uporczywie skwarzyło, mimo iż niedługo nastanie jesień. Skinąłem do
Yasux, dając znak, iż to jest nasza Alfa, po czym jąłem iść w stronę
czarnej wadery. Jednak moja fioletowa towarzyszka postanowiła inaczej
rozpocząć tą znajomość. Nim się obejrzałem, a gnała w stronę Ashity.
Pokręciłem głową, uświadamiając sobie, iż będzie to kolejny członek z
gatunku „szajbnięci”. Mimo takowej wizji, uśmiechnąłem się pod nosem i
potruchtałem za Yx.
<<Yasux? Jaśnie pan dokończył. Waćpanna zechce kontynuować? ;3>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz