Marry spoglądała nieco speszona na tłum gapiów. Destiny również wydawała
się zaskoczona takim obrotem spraw. Ja natomiast miałem już zaplanowane
kolejne sekundy przedstawienia. Uniosłem się, chwyciłem Destiny i
zleciałem z nią na sam środek Amfiteatru. Publiczność zagwizdała.
Postawiłem zaskoczoną wilczycę na ziemi, krzycząc wyzywająco do Marry:
-Twa siostra jest w moich łapach! Nigdy nie uda ci się jej uratować!
Wadery stały chwilę zdziwione moim zachowaniem, jednak Destiny szybko
zajarzyła, o co mi chodzi. Padła na ziemię, wymachując łapami.
-Spętał mnie w niewidzialne nici! – skamlała. – To boli, przestań! Siostro, ratuj!
Marry rozejrzała się po zgromadzonych, którzy w zniecierpliwieniu
czekali na reakcję bohaterki. Wilczyca pokręciła głową, patrząc na mnie z
ukosa. Długimi susami pokonywała trybuny, by w końcu wkroczyć na środek
sceny.
-Więc jednak stanęłaś do walki, Długowłosa Piękności. – zaśmiałem się kpiąco.
-Długowłosa-co? – nie załapała Marry.
-Tak się nazywa twoja postać. – odszepnąłem.
Zgromadzeniu podchwycili imię bohaterki i zaczęli je skandować. Marry
pokrzepiona tymi krzykami uśmiechnęła się pewnie, mrucząc w moim
kierunku:
-Nie masz ze mną szans, Kapitanie Stetryczały Grzyb!
Po trybunach przebiegł śmiech. Skrzywiłem się.
-Stetryczały Grzyb? Jestem Kapitan Vincent! – obruszyłem się.
-Nie, jesteś Stetryczały Grzyb. – poparła Destiny.
Warknąłem pod nosem. Napiąłem mięśnie i rzuciłem się w wir walki.
Długowłosa Piękności walczyła zaciekle, Kapitan również się nie
poddawał. Chwyciłem przeciwniczkę za długie futerko na głowie w kolorach
błękity, jednak chwyt ten nie był na tyle mocny, aby zrobić Marry
krzywdę. Wadera wstrzymała oddech, zaciskając mocno szczęki.
-To nie fair. – wydukała przez zwarte zęby. – Mam wrażliwą skórę na głowie.
Dobiegł nas chichot od strony trybun. Uśmiechnąłem się sadystycznie,
leciutko pociągając włosy Marry. Wadera krzyknęła przesadnie, rzucając
się do przodu, jakbym cisnął nią z całej siły. Nienaturalność tego
zdarzenia wprawiła publiczność w rozbawienie. Zaśmiałem się ukradkiem,
spoglądając na leżącą w bezruchu Długowłosą. Wolnym krokiem zbliżyłem
się do Destiny.
-Teraz, moja Srebrzysta Grzywko – przemiałem, powoli wypowiadając każdą
literkę. – możemy uciec gdzieś daleko, daleko stąd. Będziemy wolni,
tylko ty i ja i nikt więcej. Na zawsze razem.
-Oszalałeś. – odparła spokojnie Destiny. Nie do końca wiedziałem, czy zwraca się do mnie, czy do Stetryczałego Grzyba.
-Oszalałem z miłości. – mruknąłem, stając tuż obok porwanej.
-Nie. Oszalałeś po prostu.
Opanowanie, z jakim wypowiadała każde słowo, jej obojętność na sytuację
były wręcz komiczne. Wilki na trybunach również dostrzegły zabawność tej
sytuacji. Ja natomiast zachowałem kamienną twarz.
-W takim razie wybierz. – podszedłem do Długowłosej Piękności, która
ledwie trzymała się na łapach, po moim bestialskim ataku. – Albo razem
uciekniemy i założymy kochającą się rodzinę na zawszę. Albo twa siostra
zginie.
Brutalnie-w sensie lekko-przycisnąłem Marry łapą do ziemi. Przybliżyłem kły do karku wadery, psychopatycznie łypiąc na Destiny.
-Wybieraj! – ponagliłem.
<<Destiny? Marry? Ależ akcja ^^>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz