czwartek, 6 sierpnia 2015

Od Vincenta do Annabell

Wyznanie Annabell, przyznam szczerze, zaskoczyło mnie. Nie sądziłem, że będzie chciała się zwierzać z czegokolwiek, zwłaszcza osobie, która… no jakby nie patrzeć, denerwowałem ją. Teraz już wiedziałem, że jej zachowanie nie jest spowodowane naturalną niechęcią do otoczenia. Po prostu nikt nie nauczył jej inaczej. Nie miała osób, które przedstawiłyby jej łagodność, zrozumienie, radość… Wiele przeszła. Miała pełne prawo być taką, jaka jest teraz. Jednak fakt, iż opowiedziała mi swoją historię, udowadnia, że tak naprawdę jest inna. Przyjrzałem się waderze. Leżała bokiem do mnie, z głową położoną na przednich łapach. Unikała kontaktu wzrokowego. Dawała jawne sygnały, iż chcę teraz spokoju.
-Jak się teraz czujesz? – zignorowałem sygnały.
Annabell strzygła uchem. Spojrzała na mnie swym czerwonym okiem, nie podniosła jednak głowy. Moja dociekliwość najwyraźniej nie podobała się waderze.
-Muszę tylko chwilkę odpocząć. – odparła, starając się, aby nadać głosu obojętną barwę.
-Dziękuję ci, za to… uleczenie. – powiedziałem. – Grzbiet naprawdę mi dokuczał.
-Nie dziękuj. – westchnęła ciężko.
-Za późno. – uśmiechnąłem się.
Annabell przewróciła oczami, wracając do swojej poprzedniej pozycji. Ja natomiast podszedłem do strumyczka. Ostrożnie zamoczyłem w nim pysk. Chłodna woda złagodziła opuchnięty policzek. Czułem przyjemne szczypanie w okolicy uderzenia. Wilczyca leżała nieopodal. Kątem oka dostrzegłem, iż ukradkiem mnie obserwuje, kiedy jednak podniosłem wzrok-szybko obróciła głowę.
-Coś cię boli? – przerwałem milczenie. – Na zewnątrz jesteś tylko lekko poturbowana, ale nie wiem jak przedstawia się sytuacja we wnętrzu twojego ciała. Jeśli czujesz, że cokolwiek jest nie tak, to mów.
Kolejne wydech niezadowolenia.
-Wiem, że wolałabyś teraz, abym zostawił cię w spokoju, ale jeśli naprawdę coś się dzieje, to każda chwila może decydować o twoim życiu lub śmierci. – powiedziałem z naciskiem.
Troska, jaką okazywałem waderze, zapewne była dla niej nowością. Mogę się założyć, iż jej myśli kręciły się wokół tego, dlaczego jej pomagam, dlaczego nie dam jej spokoju i dlaczego nie może od tak sobie umrzeć.
-Po prostu taki jestem. – szepnąłem, jednak czuły słuch Annabell i tak wychwycił moje słowa. Wadera zawahała się, jednak spojrzała w moją stronę z wyraźnym zaciekawieniem. Powiedziałem teraz pewniej i wyraźniej. – Nie umiem przejść obok osoby, która potrzebuje pomocy. Lubię otaczać innych swoją opieką, lubię patrzeć jak otwierają się przed światem, lubię patrzeć na NICH, a nie na skorupę, którą się zasłaniają. Czasem troszczę się o towarzyszy bardziej niż o siebie. Rzadko proszę o pomoc, natomiast potrafię rzucić wszystko by lecieć na ratunek innym.
-Dlaczego mi to wszystko mówisz?
-Żebyś w końcu przestała rozmyślać nad moim niezrozumiałym dla ciebie zachowaniem i odpowiedziała na pytanie. – zaśmiałem się lekko.
Annabell zlustrowała mnie spojrzeniem, skrzywiła się nie do końca wiem, dlaczego, lecz w końcu burknęła:
-Żebra mnie bolą. Najpewniej jedno z nich jest złamane.
-Yhym… w takim razie będziemy musieli się udać do…
-Nigdzie nie idę, rozumiesz? – warknęła.
Długi ogon wadery uderzył lekko o podłogę, niczym groźba ataku. Widziałem jak drżą jej wargi, powoli odsłaniając kły. Wypuściłem głośno powietrze. Cofnąłem się o kilka kroków, usiadłem. Patrzyłem w skupieniu na Annabell, ona natomiast przeszywała mnie zniecierpliwionym spojrzeniem.
-A jak ci się oddycha?
-Co to ma do rzeczy?
-Jeśli źle, to może znaczyć, że kość przebiła płuco, albo coś…
-Nie interesuj się. – prychnęła, kładąc się tyłem do mnie.
-Będę.
-Jesteś irygujący.
-Lecz nie zwyciężę mistrzyni.
-Zostaw mnie w spokoju…
-Nie.
Gwałtownie rzuciła swoim ciałem, stając na czterech łapach, Zatoczyła się lekko w bok, jednak odzyskała równowagę, przyjęła pozycję bojową. Futro na karku Annabell stanęło dęba. Ogon poruszał się złowróżbnie. Odsłonięte kły i lekkie warczenie wskazywały na agresję, jednak pochylona głowa i ciało oparte na nisko ugiętych łapach wskazywały raczej na pozycję obronną.
-O co ci chodzi?! – krzyknęła. – Nie możesz po prostu zostawić mnie tu i iść gdziekolwiek?! Miałbyś kłopot z głowy, nie musiałbyś słuchać tych wszystkich warknięć i burknięć! Odejdź już!
-Nie.
Mój bezbarwny głos zaskoczył Annabell. Siedziałem prosto naprzeciw wadery, czekając aż coś dopowie. Milczała jednak, zatem ja przejąłem głos.
-Nie zostawię cię abyś gniła w tej jaskini lub byś wyruszyła w świat by w końcu umrzeć z głodu, pragnienia, lub pość ofiarą innych bestii. Nie mam w zwyczaju tak po prostu odpuszczać tylko, dlatego, że coś mnie irytuje, lub mi nie wychodzi. Zostanę tutaj. Zajmę się tobą, choćbyś nie wiem jak warczała czy nawet gryzła, okey? Dopóki potrzebujesz pomocy, będę stać tuż obok czy ci się to podoba czy nie.
-Czemu to wszystko robisz? – szepnęła.
-Żeby w końcu móc ci pokazać, iż są na świecie osoby, przed którymi nie musisz uciekać.
<<Annabell? No nie bądź taka niedostępna dla przyjaciół ;3>>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Szablon
NewMooni
SOTT