Parłem niestrudzenie do przodu, ciągnąc za sobą sanie z kołami, na
których leżała Annabell. Który to już raz, kiedy ratuje jej życie?
Zerknąłem na waderę, nie przerywając chodu. Leżała płasko na toboganie,
jej łapy zwisały bezwładnie po bokach pojazdu. Tylko ciężki oddech dawał
znak, że żyje. W końcu dotarliśmy do Stardust Forest. Manewrowanie
pomiędzy drzewami było udręką, dodatkowo nierówny teren i ściółka
blokowały koła, jednak nie dałem się zrazić przeciwnością, gdyż
wiedziałem, że jaskinia Uzdrowiciela jest tuż-tuż.
-Destiny! – zawołałem przyjaciółkę. – Destiny, szybko! Nagły przypadek!
Zaraz obok stanęła srebrna wadera. Annabell od razu zwróciła jej uwagę.
-Co się stało? – zapytała, pomagając mi ciągnąć sanie do jaskini.
-Głupota wilcza… - mówiłem zawstydzony. - Uwierzysz, że zapomnieliśmy o tym, że ma złamane żebro i poszliśmy popływać?
Destiny zniszczyła mnie nagannym spojrzeniem, sapnęła z dezaprobatą i
pokręciła głową z niedowierzaniem. Dotarliśmy do jaskini wadery.
Ostrożnie zdjąłem Annabell z sań. Destiny zajęła się przepytywaniem
pacjentki o skalę bólu, jego największe natężenie, czasu, który upłynął
od przebicia płuca. Zachowywała profesjonalny spokój, mimo iż odpowiedzi
Annabell składały się głównie z prychnięć i zniecierpliwionych
warknięć. Obserwowałem to wszystko nieco zaniepokojony, jednak starałem
się zachować optymizm i za każdym razem, gdy napotykałem wzrok Annabell,
posyłałem jej łagodny uśmiech, na znak, iż wszystko okey.
-Szczerze przyznam, iż byłabym skłonna uwierzyć w to, że nie dałeś rady
zapamiętać tak istotnego szczegółu jak złamane żebro. – stwierdziła
Destiny krzątając się po jaskini. – Jak to w ogóle się stało?
Spojrzałem na Annabell, próbując odgadnąć czy mogę powiedzieć o zaistniałym wydarzeniu czy lepiej trzymać buzię na kłódkę.
-Tak jakby, poróżniliśmy się z cyklopem. – wyznałem. – A potem poszliśmy popływać.
-Vincent i jego zdolności dyplomatyczne. – westchnęła Destiny, a Annabell jej zawtórowała. – A tobie nic się nie stało?
-Nie, nie, tylko trochę grzbiet mnie bolał, ale to już przeszło. – zapewniłem.
Destiny w pełni oddała się pracy nad ranną waderą. Zamilkłem, aby więcej
jej nie rozpraszać. Siedziałem sztywno przy wejściu do jaskini, uważnie
przyglądając się leczonej Annabell. Na każde jej spojrzenie
odpowiadałem budującym uśmiechem. Minuty dłużyły się niepokojąco,
Annabell od czasu do czasu syczała z bólu, gdy Destiny leczyła jej
pęknięte płuco, raz nawet usłyszałem krzyk wadery. Widać, że wizyta u
Uzdrowiciela wprawiała wilczycę w niemałe przerażenie. Domyśliłem się,
iż może to być spowodowane wspomnieniami, a lekarze kojarzą się jej z
naukowcami. Warknąłem na myśl tego, co mogli jej tam robić. Gdybym mógł
własnoręcznie bym ich dorwał i rozszarpał!
-Dobra, skończyłam. – oświadczyła Destiny. – Nie powinnaś teraz za
bardzo się wysilać, a tym bardziej pływać. Spokój i odpoczynek z całą
pewnością pomogą. Ruch ograniczaj do minimum, najlepiej leż przez kilka
dni, póki nie poczujesz się lepiej.
-Yhym… - mruknęła tylko w odpowiedzi.
-Przypilnuje ją. – zapewniłem, podchodząc do towarzyszek.
Destiny wpatrywała się w Annabell wyraźnie zaintrygowana jej odmiennym
wyglądem, jednakże nie był to krytyczny wzrok, a raczej zaciekawienie.
Wadera natomiast lekko zwęziła oczy, dając do zrozumienia, iż takie
zainteresowanie jej osobą wcale się jej nie podoba.
-A tak w ogóle to, kto to jest? – zapytała Uzdrowicielka.
-Annabell. – przedstawiła się, nieco oschłym tonem.
-Ja jestem Destiny. – odparła. – Jesteś nowa w naszej watasze?
-Nie do końca. – powiedziałem. – Jeszcze nie zdążyliśmy pójść, do Ashity…
-To może się po nią przejdę? – zaproponowała. – Annabell nie powinna się
teraz zbytnio ruszać, a jeśli chce dołączyć, to nie ma problemu.
<<Ann? Nie zbijesz mnie za te opóźnienia? ;-;>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz