-Magia się stała! – powiedziałem, widząc szeroki, szczery uśmiech na pyszczku Amy.
-Bez przesady… - mruknęła wadera.
Odwzajemniłem uśmiech, ale i tak nie był on tak piękny jak uśmiech
Amfitryty. Po tym czasie spędzonym z wilczycą, gdy tylko fukała,
warczała, próbowała mnie od siebie odpędzić, przez jedną krótką chwilę
myślałem o tym, aby po prostu dać jej spokój. Teraz jednak te wszystkie
trudy zostały wynagrodzone, przez jeden, szczery uśmiech. Czułem się
wspaniale. Powoli się otwierała. Stawałem się kimś, kogo akceptowała,
kogo mogłaby poprosić o cokolwiek. Musiałem zrobić wszystko, aby nie
spaść z tego punktu. Chciałem poznać prawdziwą Amy. Bo czułem, iż gdzieś
tam głębiej kryje się coś wspaniałego.
-Wiesz… - zacząłem z chytrym uśmieszkiem. – Gdyby nie ty, zapewne
wpadłbym na tą kobrę i byłaby ze mną bieda. Jakby nie patrzeć, ocaliłaś
mi życie. W ramach rewanżu zapraszam na spacer.
Amy przewróciła oczami. Ja zaśmiałem się ukradkiem. Przestępowałem z
łapy na łapę oczekując odpowiedzi. Mój ogon kołysał się powoli,
zdradzając radość.
-Za często ci pomagam. – westchnęła wadera.
-Zdecydowanie. – zgodziłem się. – Proponuje Shinrin. Przyjemna okolica.
Moglibyśmy coś upolować w Stardust Forest, w końcu znajduje się
niedaleko. Pochodzimy, pogadamy, może odpoczniemy w cieniu drzew? Albo
trochę zaszalejemy, jednak z rozwagą, bo muszę uważać na łapę.
-No tak. – przyznała Amy. – Moja praca nie może pójść na marne.
-Nie dopuszczę do tego. – zapewniłem. – Co prawda Shnrin jest lasem,
przeznaczonym głównie do edukowania szczeniaków, ale z tego, co wiem, w
naszej watasze takie się jeszcze nie pojawiły.
Zamyśliłem się nad własnymi słowami. Odpłynąłem myślami do obrazu
rozbrykanych maluchów, hasających między drzewami. Gdzieś z boku
przyglądają im się troskliwi rodzice, nauczyciele. Poczułem dziwne
ukłucie w sercu. Nigdy nie miałem nikogo, z kim mógłbym bawić się w
berka, chowanego. Tak naprawdę nigdy nie widziałem szczeniaka innego niż
moje odbicie w wodzie. Tak się wychowywałem i myślałem, że właśnie tak
powinno być. Nigdy nie robiło to specjalnego problemu. Teraz jednak, gdy
mam przy sobie wilki, które różnią się od siebie pod wieloma względami,
czuje jak wracam do tamtego okresu, gdy moją jedyna towarzyszką była
mama. Gdy nie raz leżałem skulony w norze, gdy ona musiała polować. Jak
strasznie się nudziłem, lub bałem, podczas długiej nieobecności
rodzicielki. Zastanawiałem się, jakby wyglądało moje życie, gdyby nie
śledzące nas Waru. Czy obecność innych wilków wpłynęłaby na mój
charakter? Czy gdybyśmy żyli w watasze, Waru nie skrzywdziłyby mamy?
Potrzasnąłem łebkiem, odpędzając od siebie wszelkie przemyślenia i
brutalne obrazy z przeszłości. Skierowałem wzrok na Amy. Moje nagłe
zamilknięcie nieco ją speszyło. Szybko odzyskałem pogodę ducha,
uśmiechnąłem się, machnąłem ogonem, jednak jakaś cząstka wspomnień nadal
ściągała kąciki mych ust w dół.
-Co ty na to? – zapytałem pogodnie, po czym dodałem na zachętę. –
Moglibyśmy posłuchać ptaków, zygzakować między drzewami, pogawędzić,
poznać się lepiej, poganiać wiewiórki…
Dostrzegłem jak ogon Amy zakołysał się lekko, gdy wspomniałem o
wiewiórkach, zaraz jednak opadł sztywno. Uniosłem brew, uśmiechając się
jak detektyw, który właśnie rozwikłał jedną z najtrudniejszych zagadek.
-Ponoć jest ich tam sporo. – podsycałem ekscytacje wadery. – Co prawda
nigdy się za nimi specjalnie nie uganiałem, ale chętnie spróbuje. Jednak
najgorzej jest, gdy się rude gryzonie wespną na drzewa. W te są
naprawdę wysokie, uznać można, iż z czubka takowej sosny wzrokiem objąć
można cały teraz watahy. – kolejny ruch zadowolenie od strony Amy.
Kolejny uśmiech ode mnie. - Jednocześnie są na tyle mocne, aby utrzymać
wilka. Ja tam nie jestem dobry w wspinaczce, jednak zawsze mogę
podlecieć. – uniosłem się nad ziemię, krążąc wokół towarzyszki.
Rozgryzłem ją. Wiedziała o tym. – To jak? Dasz się namówić?
<<Amy? ;3>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz