Trzeba kombinować. W końcu to trochę moja wina, że Alice została
poturbowana. Wypadałoby pomóc. Rozejrzałem się po okolicy w poszukiwaniu
czegokolwiek, co wspomogłoby przetransportować waderę do jakiegokolwiek
Uzdrowiciela czy też Medyka. Najpierw przyszło mi do głowy, by zerwać
jakąś rozłożystą gałąź i wykorzystać ją, jako coś w rodzaju sani.
Jednakże pomysł ten szybko został odrzucony: nawet gdyby udało mi się
zerwać któryś z konarów, to jego żgające gałązki zapewne dokuczałyby
Alice. Również waga takiego konaru może sprawić problem, czy też samo
manewrowanie nim pomiędzy drzewami. Odpada. Przez dłuższy moment żadne
korzystne rozwiązanie nie przychodziło mi do głowy. W końcu spojrzałem
nieco zmieszany na Alice, która uśmiechała się ciepło, jakby wszystko
było okey.
-Miałabyś coś przeciwko, gdym wziął cię na grzbiet? – zapytałem. – Mam
trochę mało pomysłów na przeniesienie cię w jakikolwiek innych sposób.
To naprawdę niedaleko.
-Myślę, że nie będzie z tym problemów. – uśmiechnęła się.
-Dobra… jakby to…
Podszedłem do Alice. Powoli pochyliłem się, czołgając się tuż pod jej
brzuchem, po czym wstałem, unosząc waderę ze sobą. Poprawiła lekko
pozycję, by lepiej jej się jechało.
-Wygodnie? – zapytałem wesoło.
-A jakże! Jedziemy?
-Jedziemy.
Ruszyłem pewnie w kierunku jaskini Esmeraldy, mając nadzieję, iż ją tam
zastanę. Chód miałem lekki i szybki-Alice nie ważyła dużo, zatem mogłem
swobodnie przemieszczać się po strefie lasu.
-Nie miałem okazji cię wcześniej spotkać. – zagaiłem. – Jesteś tu nowa?
-Właściwie to nie całkiem. – odparła. – Po prostu nie przykładałam dużej wagi do zwiedzania terenów…
-Jak chcesz mogę cię oprowadzić, jak już wydobrzejesz. – zaproponowałem.
– Przewiozę cię na grzbiecie przez całe nasze terytorium!
-Myślę, że po wizycie u lekarza będę zdolna do samodzielnego chodu. -
stwierdziła pewnie, lecz ton jej głosu nie zdradzał zbytniego chełpienia
swymi możliwościami.
-Przecież tylko żartowałem. – uśmiechnąłem się.
Alice uniosła dumnie łebek, jakby jej zdolność chodzenia była czymś
niesamowitym, nie długo jednak trwał ten stan wyższości. Zatrzepotała
swoimi skrzydłami, które zadziwiająco przypominały mi skrzydła wróżek,
po czym zaśmiała się, dając do zrozumienia, iż ten moment hardości był
tylko dla żartu. Gdy dotarliśmy do jaskini Medyczki, zapukałem w ściany
groty, a ze środka wyszła Esmeralda.
-Cześć! – przywitałem się. – Alice to jest Esmeralda, Esmeraldo, to jest
Alice. – przedstawiłem sobie wadery. – Alice miała mały wypadek.
Mianowicie poturbowała ją sarna. Możesz sprawdzić czy z nią wszystko
okey?
-Pewnie. – odparła, wprowadzając nas do środka.
Ostrożnie położyłem Alice na ziemi, po czym odsunąłem się na bok, dając Esme pracować.
<Alice? Kontynuujesz? ;3>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz