Najlepiej wspominam te dwa lata szczenięctwa.
Mieszkaliśmy, co prawda, na odludziu, gdzie do najbliższych terenów
watahy było... No, w każdym razie sporo, więc gdy z mamą zaczęło dziać
się źle tata nie miał szans jej uratować, a próbował! Nie pamiętam tego,
ale wiem, że nie było go kilka dni, a gdy wrócił ma rodzicielka
zwyczajnie nie żyła. Moi bracia ,,pociągnęli" jeszcze dwa dni, a
potem... No, pożegnali się z tym światem. Pewnie myślisz teraz, że
jestem okrutna i w ogóle nie ruszyła mnie ich śmierć, co? W tej drugiej
kwestii masz rację - oczywiście szkoda, że umarli, ale nawet ich nie
pamiętam, taka byłam maleńka. Nie czuję żadnego bólu, jaki czuje każdy
po stracie rodziny, bo nie mam po czym.
Pamiętam za to te nocne wyprawy z tatą... Japs był dobrym ojcem, mocno
się starał. Byłam jego jedynym oczkiem w głowie. Wracając. Wychodziliśmy
około dwudziestej, gdy było już ciemno i spacerowaliśmy, obserwując
gwiazdy i księżyc. Przy okazji zbieraliśmy składniki na najlepsze
naleśniki na świecie: oprócz tych podstawowych, potrzebnych do ciasta,
mieliśmy jeszcze miód i dużo owoców leśnych. Niebo w gębie! Owszem,
potem spaliśmy całe dnie, ale było warto. Z resztą lubię spać w dzień.
Noc jest o wiele bardziej magiczna. Tak, to dobre słowo.
Żyliśmy sobie spokojnie i szczęśliwie na naszym pustkowiu przez dwa
lata. Tata podczas nich wiele mnie nauczył - jak polować, malować,
pływać, być szczęśliwym w życiu, że nigdy nie należy się poddawać, bo
kto się poddaje, ten nigdy nie wygrywa. Kiedyś powiedział ,,Nie patrz w
tył. To nie tą drogą podążasz". Mądre słowa, i to bardzo. Kieruję się
nimi w życiu, bo czemu by nie? Owszem, czasami warto spojrzeć za siebie,
zobaczyć, jak się zmieniłeś i w ogóle... Ale tu nie o to chodzi. Gdyby
tata ciągle rozpamiętywał śmierć mamy i moich braci, nigdy by się od
tego nie uwolnił i nie zajął mną jak należy. Pamiętał o nich, ale
skupiał się na tym, co jest teraz, a nie co było kiedyś.
Co przerwało naszą sielankę? Myśliwi. Ludzie wszędzie wejdą z tymi
pukawkami i zabiją wszystko, co spotkają na swoje drodze. Dlatego tak
bardzo ich nienawidzę.
Mimo tego, czym się w życiu kieruję, śmierć Japsa bardzo mnie zabolała.
Nie chciałam już dłużej mieszkać w tym miejscu, z którym wiązało się
tyle nieszczęścia i bólu... Więc wyruszyłam w podróż w poszukiwaniu
nowego lokum. Z początku nie miałam zamiaru dołączać do żadnej watahy,
chciałam znaleźć wolną jaskinię i kawałek terenu do polowania. No i tak
znalazłam się... W krzakach.
Zgłodniałam, więc, jak każdy szanujący się wilk, wybrałam się na
polowanie. To nie była moja wina, że trafiłam na tereny łowieckie
jakiejś watahy, i że akurat tą samą porę na obiad wybrał sobie jeden z
jej członków. To byłoby jeszcze do zniesienia, ale to, że postanowiłyśmy
zapolować na tą samą sztukę... Ech, czysty pech! A może szczęście?
Trudno mi to powiedzieć.
W każdym razie byłam coraz bliżej, prawie mogłam wyskoczyć... Swoją
drogą, wiecie jak trudno obliczyć odległość, gdy ma się sprawne oko?!
Pytacie, co się stało z drugim? Nic, od urodzenia mam na nie zaćmę i
jakoś tak się złożyło, że już nic na nie nie widzę. Z jednej strony
przechlapane, ale z drugiej praktyczne. Mogę nosić grzywkę zaczesaną
tak, że opada mi na ową paczałę i nic mi to nie przeszkadza, a wygląda
super.
Byłam gotowa, by skoczyć, już się przymierzałam... Wyskoczyłam w powietrze i...
- TRUSKAWKIIIIIIII! - zawył jakiś dziewczęcy głos i nim się obejrzałam leżałam na ziemi, przygnieciona masą fioletowego futra.
- O, jakie mięciutkie lądowanie! - powiedziała radośnie owa masa, a ja
prychnęłam i czym prędzej zwaliłam ją z siebie. Usiadłam, otrzepałam się
i poprawiłam włosy, które wpadły mi nie do tego oka, do którego
powinno.
- Może dlatego, że wylądowałaś na mnie? - zaproponowałam z przekąsem.
<<Yx?>>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz