"Szum, poruszanych przez wiatr liści, wdarł się niespokojnie do moich
uszu i jak echo zaczął mącić mi w głowie. "Coś jest nie tak" -
pomyślałam z niepokojem zerkając w stronę wyjścia. Czułam się dziwnie,
strach zawładnął moim ciałem ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu.
Jakbym zapomniała jak się mówi...Nagły ból wstrząsnął mną, zwijając moje
ciało w kłębek. "Zaczęło się" - uśmiechnęłam się kładąc w wygodnej
pozycji i czekając, jednak coś nie dawało mi spokoju. "To tylko
przemęczenie" - tłumaczyłam sobie robiąc wdech i wydech, gdy w nozdrzach
poczułam dziwny zapa... coś się pali! - Chciałam się podnieść, zrobić
coś... Szumiało mi w uszach a wzrok zaczął się rozmywać. Dusiłam się,
nie mogąc złapać powietrza. Jaskinie pokrył dym utrudniając mi
dostrzeżenie czegokolwiek. "Jerow" - wołałam w myślach swojego partnera,
lecz on nie przychodził... Na zewnątrz...Cisze odgłosy śmiechów i
rozmów zdawały się zlewać z okrzykami stękanie i bólu. Bałam się. Z
każdą sekundą coraz mocniej i bardziej. Oczami wyobraźni widziałam, co
dzieje się na zewnątrz. Co chwila w kogoś wbijały się mocne, ogromne
kły, którymi była przyozdobiona szczęka nieznanego oprawcy. Ten ktoś,
jak i reszta jego mrocznej obstawy... rodzina, martwe ciała porozrzucane
gdzieś po łące.. Otworzyłam oczy, w których czaił się strach, po czym
wstałam z trudem i kuśtykając wyszłam z jaskini. Ból w brzuchu nasilił
się. "Proszę wytrzymajcie jeszcze chwile" - powiedziałam do małych
stworzonek, błagających o wyjście na świat. Odwróciłam wzrok od brzucha i
chciałam iść dalej, gdy... zakrwawiony pysk..."
-Aaaaaaaaa! - Krzyknęłam głośno otwierając gwałtownie oczy i wstając na
równe łapy, gorączko rozglądałam się na wszystkie strony. Serce dudniło w
mojej piersi, jak stado rozbrykanych jeleni uciekających przed zabójcą a
głośne szlochanie odbijało się od gołych ścianek, po czym wracało ze
zdwojoną siłą. Znów to samo... ten koszmar... Skuliłam się w sobie,
czekając aż moje ciało się uspokoi a w tym czasie z moich oczu ciekły
gorzkie łzy bólu, nad którymi nie umiałam zapanować. Z cichym
stęknięciem wstałam w końcu i wyszłam na zewnątrz. Dzień był
zachmurzony, jakby w odpowiedzi na mój koszmar, co zresztą mnie nie
dziwiło. Na niebie zbierały się czarne , mroczne chmury, kłębiące i
zwijające się w jednym miejscu na kształt tornada a w oddali słychać już
było grzmoty. Wciągnęłam w płuca nieco świeżego powietrza pozwalając,
by powoli zapanował we mnie spokój, choć nie do końca... Nie potrafiłam
usunąć z pamięci tego co się stało... Zasmuciłam się patrząc tęsknie w
horyzont. "Tęsknota Ci nie pomoże, tylko zemsta" - usłyszałam w myślach i
spuściłam łeb. Nie chciałam znów płakać, nie teraz. Wytarłam szybko
ślady łez. Podniosłam gwałtownie wzrok napotykając czyjeś tęczówki a
serce na chwile przyśpieszyło swój rytm. Uspokoiłam się szybko
spoglądając na przybysza obojętnie.
- Witaj - powiedział z lekkim ale niepewnym uśmiechem. Na jego pyszczku
widać było zmartwienie. Przechyliłam łeb na bok i lekko się wzdrygnęłam,
po czym bez słowa ominęłam go - Wszystko w porządku? - zapytał, lecz go
zignorowałam. - Zawsze taka jesteś? - znów jego głos dotarł do moich
uszu, naruszając ścianki delikatnym drganiem.
- Taka znaczy jaka? - zerknęłam na niego powstrzymując znajome ciepło.
"Daj spokój mała, zabaw się" - szepnął mi mój głosik. "Nie! Obiecałam
nie krzywdzić członków tej watahy" - sapnęłam zirytowana patrząc w
niebo, gdzie na ciemnym niebie, poczęły przebijać się jasne promienie.
"Czyli jednak mamy dzień" - pomyślałam zerkając z ukosa na basiora. Jego
mina nie była zbyt przyjemna.
- No co? - spytałam drwiąco.
- Litości! Czy ty mnie w ogóle słuchałaś, jak do ciebie mówiłem?! -
podszedł do mnie i zagłębił się w moich oczach. Mimo, iż patrzyłam na
niego obojętnie.. coś było w jego tęczówkach, przez co... odskoczyłam od
niego głośno warcząc, gdy zdałam sobie sprawę, jak blisko siebie
jesteśmy.
- Nie nie słuchałam i nie wiem czy chcę słuchać. - odrzekłam patrząc na
niego hardo, kiedy basior nagle się zaśmiał. Śmiał się głośno i wręcz
zaraźliwie. Zasłoniłam usta łapą powstrzymując się od zasalutowaniu mu. -
Co cię tak bawi!? - fuknęłam na niego.
- TY - uspokoił się trochę, po czym posłał mi ostatnie spojrzenie i zniknął. Po prostu odbiegł, jakby się gdzieś paliło.
- Aha, dobrze wiedzieć. - powiedziałam cicho sama do siebie. "Mówiłem
Ci, śmieszni są" - uśmiechnęłam się mimowolnie. "Tak, bardzo ale jakie
to ma znaczenie?" - "Jeszcze nie pora, byś się dowiedziała, hehe" - nie
odpowiedziałam już swojej połówce, tylko pognałam ścieżką w las...
"Potrzebuje krwi..."
***
Ostatnio całe dwa dni przesiedziałam samotnie w swojej jaskini, czekając
i praktycznie cały czas obmyślając plan działania. Musiałam za wszelką
cenę wydostać się z tego bagna i jak najprędzej uciec od tej watahy,
nim kompletnie zeświruje. Było nudno jak wszyscy diabli, lecz starałam
się jakoś zorganizować wolny czas, gdy tymczasem reszta watahy spędzała
te dni na zewnątrz, choć pogoda drastycznie zaczęła się zmieniać. Letnie
słońce, które do tej pory niemiłosiernie i bezlitośnie grzało wysoko na
niebie, teraz chybiło się nisko na horyzoncie ustępując powoli jesieni.
Lekki prąd niósł ze sobą deszczowe chmury nasączone prądem a zimne
powietrze muskało delikatne włoski wprawiając futra w ruch. Wataha
poczęła gromadzić zwierzynę na zimę, lecz ja... Byłam głodna, ale w
ogóle nie chciało mi się iść na polowanie. Nie byłam na to gotowa.
Myślałam o różnych rzeczach, które miały czy też nie jakiś związek z
moją przeszłością i przyszłością. A szczególnie o jednaj, bardzo dla
mnie ważnej, która kręciła się ciągle przy mnie, nie dając mi chwili
wytchnienia. Wiedziałam, że zrobiłam niewielkie zamieszanie przez to
nagłe pojawienie się na tych terenach ale większy haos wprowadza we mnie
samotność. Zgodziłam się na miesięczny pobyt, lecz nie potrafię nikomu
zaufać. Miałam nadzieję, iż ktoś wejdzie do mojego lęgowiska i spyta,
czy chciałabym gdzieś wyjść... "W życiu byś się nie zgodziła" -
prychnęła moja druga połówka. Może to i racja. Nie potrafię... I nie
chce...
Na tę myśl nie otrzymałam odpowiedzi. Mój głosik się nie odezwał a ja ze
zrezygnowaniem położyłam się na swoim miejscu. Popatrzałam na kamień,
leżący tuż przy moich łapach i z głośnym warknięciem strąciłam go z
posłania. Przedmiot spadł z cichym stukotem na skalne podłoże i potoczył
się pod ścianę. Sapnęłam przez zęby i zerknęłam na teraźniejszą siebie.
Kiedyś... byłam wesoła, uwielbiałam się śmiać i cieszyć każdym dniem a
teraz... Usiadłam na posłaniu a moje barki drżały, starając się
powstrzymać atak złości. Śmierć bliskich mi osób tak bardzo mnie
zmieniła. Mimo starań i wysiłku, w jaki włożyłam w powstrzymanie swojego
umysłu, kilka krwawych wspomnień powróciło do mojej głowy. Gwałtownie
je odepchnęłam. Powoli miałam dość myślenia, przez co zaczęłam chodzić w
tę i z powrotem po jaskini, szurając pazurami po skalnym podłożu, które
wydawało nieprzyjemne dla ucha dźwięki. Mi one nie przeszkadzały, a
wręcz przeciwnie. Przysłuchiwałam się tym straszliwym jękom, jakby były
najpiękniejszą melodią, jaką kiedykolwiek słyszałam. Wywoływało to we
mnie buntowniczy nastrój. Stawałam się przez to opryskliwa i złośliwa.
Uśmiechnęłam się do siebie, gdy nagle poczułam czyjąś obecność. Do mojej
jaskini wbiegła najeżona po same brzegi Marry. Jej oczy świeciły
wściekłością, co jeszcze bardziej podsyciło moją osobowość.
- Możesz przestać szurać tymi pazurami o skały. Aż uszy więdną -
wykrzyknęła z wyrzutem, marszcząc brwi ze złością i krzywiąc ten swój
ładny pyszczek. Uśmiechnęłam się złośliwie i przejechałam pazurem po
skalnej ścianie. Głośny, skrzekliwy jęk rozszedł się po wnętrzu aż
włoski stanęły mi dęba. A zresztą nie tylko mi. Wadera natychmiast się
skrzywiła, zamykając uszy i kuląc się na zimnej podłodze.
- Przestań! To okropne.
- Jak dla kogo… - odpowiedziałam, ale przestałam podchodząc do niej -
Przepraszam... czasem zachowuje się jak gówniarz - uśmiecha się, lecz
złość nadal w niej kipi.
- Dobra, ale po prostu tego nie rób!
- Dobrze - grzecznie odpowiadam, po czym wymijam ją szybkim truchtem.
- A ty dokąd? - pyta ruszając za mną. Teraz ja się uśmiecham odwracając do niej.
- Zgłodniałam, więc idę coś upolować - odrzekłam i pomyślałam, że mogłaby pójść ze mną, lecz...
- Marry! Marry! - głośny, męski głos zwrócił uwagę samicy. "No trudno,
może innym razem..." - puściłam się pędem w stronę lasu, co robię już
chyba automatycznie. Biegnę i biegnę omijając wystające korzenia i
porozrzucane gdzieniegdzie kawałki drzew, nazywane PATYKAMI. "Nie mieli
innej nazwy?" - zaśmiałam się, gdy poczułam dziwny zapach. W pierwszej
chwili chciałam pognać w jego kierunku ale instynkt gorączkowo mi tego
zabraniał. "Co się dzieje?" - spytałam w myślach, lecz jak na złość moja
druga połówka nie raczyła odpowiedzieć, gdy jest potrzebna. Ostatecznie
ominęłam źródło, kierując się w nieznane mi miejsce. Wąchałam i
wąchałam, lecz żaden zapach nie uderzył w moje nozdrza. "Co jest?" -
znów cisza. Frustracja zaczęła ogarniać mój umysł. Szukałam i szukałam,
odwiedziłam chyba każde z możliwych tu miejsc i nic. Zaniepokoiłam się
swoim stanem i niepewnie podeszłam do, jakimś cudem, rosnącego kwiatka
po czym zaciągnęłam się jego zapachem. Był delikatny i subtelny a przy
tym piękny. "Uff" - wzdychnęłam, gdyż obawiałam się, iż straciłam węch.
"Na szczęście nie" - pomyślałam znów gnając przed siebie. Minęłam po
raz kolejny i kolejny te same miejsca, lecz nie znalazłam zwierzyny.
Dokuczliwe burczenie w brzuchu dawało o sobie znać. "Przeklęty pech!" -
krzyknęłam w myśli, gdy nagle wybiegając zza skał wpadłam na kogoś,
potrącając go przy tym, przez co zarył pyskiem w ziemie. Zeskoczyłam
szybko z osobnika z cichym ‘sorry’ i pobiegłam przed siebie, zostawiając
go w osłupieniu. "Ty to masz szczęście" - śmiała się ze mnie moja
podświadomość a ja łaskawie nie zaszczyciłam jej odpowiedzią.
Przedzierałam się przez chaszcze, unikając kolejnych przeszkód. W sumie
nie wiedziałam, czemu biegła, skoro nie potrafię wytropić żadnej
zwierzyny... Chciałem uciec ? Lecz przed czym ? Przed wspomnieniami ?
Ktoś kiedyś mi powiedział, że przed nimi nie da się uciec… Chyba, że się
zabiję… Odgoniłam od siebie myśli, nie przerywając miarowego biegu. W
końcu się zatrzymałam. Znalazłam się na jakiejś polanie. Położyłam się
ciężko na ziemi, a suche liście zaszeleściły pod moim cielskiem. Nikogo
nie było więc wstałam gwałtownie uderzając o drzewo łapą tak że została
na niej rysa. By uspokoić swoje pragnienia, jak co każdy wieczór
zaśpiewałam pieśń, którą nauczyła mnie moja mama i która opowiadała o
historii watahy z niemiłym zakończeniem. Mojej watahy. Na szczęście
język jaki wybrałam do tej piosenki rozumiały tylko nieliczne wilki...
Cichy szelest spowodował, że gwałtownie obróciłam się w tył. Było
ciemno. Łąka oświetlana była przez nikły blask księżyca, lecz co kryje
się w mroku...Tego nie wiedziałam.
- Pokaż się tchórzu! - ryknęłam, gdy dostrzegłam jakiś cień. Nigdy
takiego nie widziałam, więc z lekka ogarnął mnie lęk. Spojrzałam na
postać, po czym przybrałam bojową postawę, obnażając kły i
pazury...gotowa do ataku nawet za cenę życia.
<dokończy ktos?> mroczny i niebezpieczny osobniku?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz