,,Litość!" - krzyknęłam w myślach biorąc od niej niechetnie butelkę z
wodą, którą oprużniłam duszkiem - ,,Jeszcze tego mi brakowało! Mogliby
już mnie zabić i moja zemsta, byłaby tylko wspomnieniem..." pomyślałam
oddając jej przedmiot, po czym zrezygnowana wypuściłam powietrze z płuc.
,,tak, to mogłoby się udać. Wystarczyłoby zrobić coś złego, choć.."
Spojrzałam na waderę przede mną, która bacznie mnie obserwowała i
czekała aż odpowiem. Jej futro połyskiwało w świetle popułudiowego
słońca a oczy wpatrzone były w moją osobę. Zamyśliłam się na chwile, a
dostrzegając mały strumyk podeszłam do niego. Cisza przedłużała się a
każda sekunda wydawała się trwać wieczność. ,,Dlaczego to musiało mnie
spotkać?" spytałam sama siebie, a w mojej glowie pojawił się obraz
sprzed kilku miesięcy. Natychmiast najeżyłam się ponownie, ale
wspomnienia odrzuciłam na bok... Odwróciłam się do samicy, która nie
ruszyła się z miejsca. Ona chciała porozmawiać a ja nie... tylko się
zemścić za wszystko co mi zrobili...
- Więc... jak ci na imię - spytała z wahaniem wstając i siadając obok
mnie. ,,Boże, gdzie ja trafiłam!? Ona chce mnie poznać...złamać moją
mroczną naturę...Nie, nie mogę jej na to pozwolić!"
- Nie powinno Cię to obchodzić.. - sapnęłam wciąż jeszcze nabuzowana.
Krew wrzała w moich żyłach, powodując palące uczucie w środku. A mimo
wypitej wody, wciąż czułam suchość w gardle. Cóż się dziwić... jest
lato, nie ma czym oddychać a parne powietrze, nasączone słońcem, zdawało
się to potwierdzać.
- Wiem że nie chcesz mieć ze mną nic do czynienia, ale uratowałam ci
życie - powiedziała samica z gniewem, niezadowolona z mojego zachowania.
Prychnęłam pod nosem, zastanawiając się, jak tu wybrnąć z tej
sytuacji...Może... - mogłabyś chociaż okazać trochę skruchy.
- Skruchy? - spojrzałam na nią wkurzona - Niby za co? - spytałam
jadowitym głosem - Nie to że coś, ale to nie ja pierwsza zaatakowałam!
Broniłam się tylko! - ,,po co ja się tłumacze" usłyszałam w myślach i
skarciłam się, za okazanie emocji.
- Weszłaś na nasz teren bez zgody Alfy a do tego zraniłaś dwóch basiorów
- wyjaśniła dobitnie i wytrzeszczyła kły. Musiałam przyznać, była
odważna, ale i na swój sposób lekkomyślna. Może jeśli się dowie, to
pomoże mi GO znaleść..
- Miałam swoje podody, by złamać zasady... - ściszyłam głos i spojrzałam
w swoje odbicie w błękitnej tafli wody. Zobaczyłam swoje oczy,
przepełnione bólem i wielki smutek, którego nie dało się opisać słowami.
Tak, byłam waderą po przejściach ale nie taką zwykłą samicą... Byłam
przecież...
- Każdy, gdy coś robi ma powód... - powiedziała podchodząc do mnie i
trącając mnie nosem. ,,Co oni mają z dotykaniem mnie!?" pomyślałam
odwracając się. Była naprawdę miła i miała po części racje. - Ale to nie
oznacza, iż można pozwolić sobie na wszystko - ,,nie teraz to mnie
wkurzyła!" Odwróciłam się do niej gwałtownie z wyciągniętymi kłami.
- Ty nic nie rozumiesz! - krzyknęłam zła i podeszłam do niej cała
najeżona. - Nie wiesz przez co przeszłam i ile wycierpiałam! - rzuciłam
się na nią przygniatając do ziemi. Jej oddech był przyśpieszony a w
oczach pojawił się strach. - Ty, samiczka z dobrej rodziny - zasyczałam z
kłami przy jej szyi - nigdy nie zrozumiesz, jak to jest stracić bliskie
Ci osoby! Jak to jest kochać kogoś i widzieć jego śmierć!Jak to jest
nosić w brzuchu małe stworzenia i je stracić! - krzyczałam coraz
głośniej aż ptaki wzlecialy w powietrze a zaalarmowana sfora pojawiła
się koło nas, próbując mnie odciągnąć. Warknęłam władczym tonem, widząc
jak wszyscy cofają się do tyłu i kulą z bólu. O tak, wiedziałam jakie to
uczucie. Jakby miliony małych igiełek wbijały ci się bezlitośnie w
ciało a ty pragniesz tylko ukoić to bądz niekiedy błagasz o śmierć.
Wróciłam wzrokiem do samicy - Chcesz wiedzieć kim jestem?! - spytałam
warcząc, ale nie czekałam na jej odpowiedz - Na imię mam Reiko, jes...
byłam alfą watahy z Mount dount, która została bezlitośnie zabita. Mój
partner Xawier jak i cała rodzina zginęła rozszarpana na strzępy... -
zamilkłam na chwile, gdy obrazy przelatywały mi przed oczami.. te
wspomnienia.. nie nie teraz. Wzięłam głęboki wdech uspokając się trochę -
Opowiem ci historie.. - kontynuowałam po chwili ciszy a mój głos był
wyprany z emocji - O szczęśliwej waderze, która pewnego wiosennego dnia
dowiedziała się, iż ma zostać matką... Stado było niewielkie, liczyło
raptem sześć osobików, więc każdy cieszył się na myśl o szczeniakach,
które miały się narodzić. Wszystko układało się pięknie, czas mijał,
zwierzyny starczyło dla wszystkich, nikt nie był glodny, czy spragniony.
Życie jak w bajce. Opiekuńczy tatuś szykował się i starał by jego
dzieci miały zapewniony start i przyszłość, za których on sam musiał
walczyć na śmierć i życie. - ponownie zamilkłam a samotna łza spłynęła
po moim policzku. Nikt nic nie mówił, nikt się nie poruszał, jakby oczy
mandragory jednym spojrzeniem zamieniły wszystkich w kamień - pewnego
dnia wadera poczuła, że to już czas, że nie zatrzyma biegu zdażeń. Ból
rozsadzał jej brzuch, ale radość emanowała od niej rozwiewając wszystkie
wątpliwości w pył. Położyła się w swojej jaskni i czekała. Na chwile
przyknęła oczy..gdy..- nie kryłam już łez. Leciały strumykiem, jedna za
drugą, wolne i gorzkie - nagle... usłyszała krzyki. Rozdzierające
powietrze jak piorun w burze wrzaski jej rodziny i smród... zapach
spalenizny, gęsty dym wpadający do jej nozdrzy palił ją od środka. Nie
wiedziała co się dzieje, nie mogła uciec, schować się czy choćby się
ruszyć.... Pułapka zacieślała się, tworząc kręki, zbliżające się do niej
coraz bardziej i wyciągające swoje mroczne szpony. Traciła przytomność.
Wzrok jej się rozmywał, nie słyszała, nie czuła i tylko świadomość, że
jej potomstwo może umrzeć kazało jej walczyć. Użyła wszystkich sił i
czuła, jak powoli wychodzą na świat. Słyszała po kolei ich ciche
kwilenia... ich spokojny oddech przy jej tylnich łapach. A potem zapadła
ciemność.. - przerwałam czując dziwne ciepło. Otworzyłam oczy, ktore
dopiero teraz zdałam sobie sprawę że zamknęłam. Nie przygniatałam już
wadery do ziemi a leżałam skulona i wystraszona. Samica, która mnie
uratowała tuliła się do mnie i pocieszała. Było to przyjemne uczucie,
ale i krótkie. Właśnie dlatego, przez to co się wydarzyło... chciałam
wiedzieć, dlaczego - Kiedy...- podjęłam wycierajac łzy, które po chwili i
tak leciały z moich oczu - obudziłam się na zewnątrz, nie wiem jakim
cudem... zobaczyłam ich... ciała moich bliskich porozrzucane po całym
terenie...- mój głos to nabierał mocy i jadu, to zaraz cichł i uspokajał
się - smród spalenizny, strach i bół uderzyły we mnie gwałownie.
Zaczęłam szukać, czy ktoś przeżył, ale nie. Mój partner leżał martwy a
jego kończyny znajdowały się w kilku miejscach.. Miałam nadzieję, że
chociaż... Gdy weszłam do jaskni straciłam wszystko... trzy... trzy
małe, niewinne szczeniaczki leżały na ziemi bez życia.. umarły uduszone
dymem - zapłakałam wtulając się w waderę jeszcze bardziej.
-Już Reiko, już.. płacz do woli - powiedział ktoś przy moim uchu. Byłam wyczerpana, głodna i bezsilna, wobec tego, co się stało.
-Jedynie zemsta trzyma mnie przy życiu.. - szepnęłam po czym wstałam
ociężale na równe łapy a wszyscy spojrzeli na mnie wyczekiwanie. Jedni
płakali razem ze mną, inni powdinęli ogony i czekali - Domyślacie się,
dlaczego weszłam na wasz teren? - spytałam spoglądajac znacząco na Alfę.
- Bo kiedy się obudziłam, poczułam czyiś zapach. I ten należy do kogoś z
waszej sfory! - oczy alfy i pozostałych rozszerzyły się w zdumieniu. -
ja... chcę... wiedzieć, kim jest ta osoba i dlaczego to się stało -
spojrzałam twardo na ich przywódczynie. Znała prawo. Jeśli wybaczę
skazanemu, odejdę w spokoju po dowiedzeniu się prawdy a jeśli nie...
rozstrzygnie się walka na śmierć i życie.
- Wiem co się tam stało i opowiem ci o tym - usłyszałam czyiś głos..
No tak wiem spaprałam. Sama się przy tym rozpłakałam, ale nie pytajcie
dlaczego napisałam tak a nie inaczej. Może po prostu taki miałam humor?
OK TO KTO BEDZIE KOZŁEM OFIARNYM? (Odpisze ktoś?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz